Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- To zależy od tego, jak on się czuje - odpowiedział doktor. - Może pomogłoby jej samo zobaczenie go - zasugero- wała Channa. - Można spróbować - zgodził się Chaundra, chwycił wolny fotel i ruszył do drzwi. - Z tobą już skończyłem - oznajmił, więc Channa podążyła za nim, naciągając na siebie szlafrok. Wspomniany mężczyzna był owym pięknym młodzianem, którego osobiście zapakowała do worka. Simeon patrzył, jak źrenice Channy rozszerzają się i doszedł do wniosku, że zareagowała nawet bardziej entuzjastycznie niż przedtem na statku. Feromony, powiedział do siebie mądrze. I troszkę rozterek. Młody mężczyzna podniósł się na łokciu. Na jego zgrab- nym czole połyskiwały kropelki potu. Patrzył na nich jasno- niebieskimi oczami wyrażającymi cierpienie. - Proszę, pozwólcie mi do niej iść - błagał. Od razu zwróciła uwagę na jego głos, ciepły baryton, i wytworny akcent. Posługiwał się standardowym językiem, chociaż samogłoski wymawiał w archaiczny sposób. Z wyrazu twarzy Channy Simeon wywnioskował, że za- brałaby go nawet do piekła, gdyby sobie tego zażyczył. Najchętniej od razu pozbyłby się tego mężczyzny ze stacji. Chłopcy lubią sprawiać mi więcej kłopotów niż piękne kobiety, pomyślał Simeon. Z drugiej strony, jeśli przymknie buzię tej krzykaczce, to wciągnę go na listę płac. Channa i Chaundra pomogli Adonisowi usiąść w fotelu i zawieźli go do posłania, na którym leżała młoda kobieta. Mężczyzna ujął jej dłoń i zaczął głaskać. Miała czarne, sięgające do pasa włosy i bladą twarz o re- gularnych rysach i wystających kościach policzkowych. Gdy spojrzała na niego, jej ciemnoniebieskie oczy otoczone dłu- gimi, złocistymi rzęsami, były niemal czarne. Wreszcie prze- stała wyć i na moment zapadła błoga cisza. Potem otworzyła oczy tak szeroko, że wokół tęczówek pokazały się białka i zanim Channa lub Chaundra zdążyli ją powstrzymać, chwy- ciła karafkę stojącą na stoliku obok i zamachnęła się na mężczyznę. - To twoja wina! Mogłeś mnie zabić! Prawie umarłam1 Metalowa karafka trafiła w jego skroń z głuchym trzaś- męciem. Młody mężczyzna osunął się z fotela, podczas gdy dziewczyna niezadowolona z ciosu, który właśnie zadała, usiłowała wspiąć się na barierkę zabezpieczającą bok jej posłania, wrzeszcząc, że to jego wina, wszystko jego wina. Potem z takim samym wigorem zaczęła lamentować. - Mój kochany, mój kochany, co om ci zrobili?! Asystent Chaundry i siostra przełożona doskoczyli do po- słania, tworząc zgrany zespół. Pracując w tym szpitalu, wi- dzieli wielu górników zażywających różne rozrywkowe che- mikalia, nie wspominając o pospolitym, staromodnym etanolu, więc wiedzieli, co robić. Asystent wykręcił dziewczynie ręce, a pielęgniarka błyskawicznie zrobiła jej zastrzyk. Niemal natychmiast zapadła w stan nieświadomości. - Doktorze - powiedział stanowczo Simeon. - Skrępuj tę dziewczynę, dopóki nie wróci do rozumu. Pretensje niech kieruje do mnie. - Masz to jak w banku - odrzekł Chaundra. Pielęgniarki przypięły nieprzytomną kobietę do posłania, lecz były zbyt wielkimi profesjonalistkami, by okazać choćby cień mściwości, kiedy zaciskały pasy. Chaundra pochylił się nad mężczyzną. - Będzie miał guza, ale wkrótce powinien odzyskać przy- tomność - stwierdził, unosząc jedną powiekę pacjenta. - Będę w mojej kwaterze, doktorze - oznajmiła Channa i zebrawszy swoje ubrania, zmęczona podążyła do windy. Kiedy do niej weszła, oparła się o ścianę i zamknęła oczy. - Dobrze się czujesz?- spytał zaniepokojony Simeon. Uśmiechnęła się. - Bardzo dobrze, dziękuję. - Otworzyła oczy i wypros- towała się, przeciągając zdrętwiałe ramiona. - Wciąż chce mi się pić, jestem głodna. Żyję. - Wtem jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. - Jak mogłam zapomnieć? Czy mózg przeżył? - Nie - odpowiedział Simeon po chwili milczenia. Channa osunęła się na podłogę i ukryła twarz w dłoniach. Kiedy podniosła głowę, miała zaciśnięte usta. Moment później zapytała już spokojnie: - Udało ci się dowiedzieć czegoś o naszych rozbitkach? - Nie tyle, ile miałem nadzieję, ale dowiedziałem się czegoś o człowieku z kapsuły. To był kierownik planetarny Guiyon. Ostatnio przydzielony na planetę kolonialną, nazy- waną Bethel, krążącą po orbicie słońca GK 728, znanego lokalnie jako Saffron. Poinformowałem Światy Centralne o je- go... śmierci. I to nie z samego poczucia obowiązku. Przeka- zali mi wszystko, co mieli w rejestrze. Po zakończeniu pier- wszego kontraktu po prostu został na placówce. Najwyraźniej nie było innego powodu niż fakt, że lubił ładny, żółty kolor Saffronu