Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Dobry Boże, jesteś jakobitką, do ciężkiej cholery! I tak było. To wyjaśniało niektóre fakty. Dlaczego Dougal, zwykle popierający opinie brata, okazał tyle inicjatywy w zbieraniu pieniędzy dla domu Stuartów. I dlaczego Geilis Duncan, wyposażona w świetne narzędzia do doprowadzenia mężczyzny do ołtarza, wybrała dwa tak różne typy mężczyzn jak Artur Duncan i Dougal MacKenzie. Jeden miał pieniądze i pozycję społeczną, drugi umiejętność wpływania na opinię publiczną. - Colum byłby lepszy - ciągnęła. - Szkoda. To jego powinnam dostać. Jedyny człowiek, który mi dorównuje. Razem zrobilibyśmy... Pragnę tylko Columa... i właśnie jego nie mogę zdobyć. - Więc w zamian zadowoliłaś się Dougalem. - Tak - mruknęła, pogrążona w myślach. - Jest silny i ma nieco wpływów. Niewielki majątek. Posłuch u ludzi. Ale tak naprawdę to tylko nogi... i członek- dodała z cichym śmiechem - Columa MacKenziego. Jedynie Colum ma moc. Niemal taką jak ja. Chełpliwy ton Geilis wyprowadził mnie z równowagi. - Colum ma jeszcze coś, czego tobie brakuje, o ile mi wiadomo. Na przykład zdolność do współczucia. - Na wiele mu się nie przyda. Stoi nad grobem i wszyscy o tym wiedzą. Umrze najwyżej dwa lata po Hogmanay. - A ty, jak długo będziesz żyć? Srebrzysty głos zachował spokój. - Nieco krócej niż on. Zresztą nieważne. Udało mi się do tej pory sporo osiągnąć. Zdobyłam dziesięć tysięcy funtów dla Francji i przeciągnęłam rzesze ludzi na stronę księcia Karola. Kiedy przyjdzie do powstania, będę wiedziała, że pomogłam. Jeśli dożyję. Stała blisko otworu w dachu. Oczy zdołały mi już przywyknąć do ciemności, w których wydawała się blada niczym duch. Gwałtownie odwróciła się do mnie. - Cokolwiek się stanie, niczego nie żałuję. Szkoda tylko, że mam zaledwie jedno życie, by je oddać mojemu krajowi? - podsunęłam ironicznie. - Ładnie powiedziane. - To wszystko? Zamilkłyśmy. Czerń dławiła mnie z prawie wyczuwalną siłą, kładła się - zimna i ciężka - na mojej piersi, wypełniała mi płuca ciężkim odorem śmierci. W końcu skuliłam się w kłębek, położyłam głowę na kolanach i zapadłam w niespokojną drzemkę. - Więc go kochasz? - spytała niespodziewanie Geilis. Podniosłam głowę ze zdziwieniem. Nie miałam pojęcia, jak wiele czasu upłynęło. Nad nami świeciła jedna gwiazda, ale jej blask nie docierał do lochu. - Kogo? Jamiego? -A niby kogo innego? To jego imię wypowiadałaś przez sen. - Nie wiedziałam. - Więc kochasz? - Jej naglący głos wytrącił mnie z odrętwienia spowodowanego przez zimno. Objęłam kolana i zakołysałam się lekko. Było już za późno na wykręty. Choć nie miałam w sobie tyle siły, żeby to otwarcie przyznać, znalazłam się w śmiertelnym zagrożeniu. Zaczęłam rozumieć instynkt, który zmusza skazańców do spowiedzi w przeddzień egzekucji. - Chodzi mi o to, czy naprawdę kochasz Jamiego - nalegała Geilis. - Nie tylko, czy go pragniesz, bo wiem, że tak. On także ciebie pożąda. Wszyscy są tacy. Ale czy go kochasz? Czy kocham? Ponad potrzeby, ciała? Loch był ciemny jak prawdziwy konfesjonał, a człowiek na krawędzi śmierci nie ma czasu na kłamstwa. - Tak - powiedziałam i znowu położyłam głowę na kolanach. Przez jakiś czas w lochu panowała cisza. Znowu zaczęłam odpływać w letarg, gdy usłyszałam głos Geilis. Mówiła w zamyśleniu, jakby do siebie. - A więc to możliwe. Komisja przybyła następnego dnia. W ciemnościach naszej celi słyszałyśmy zamieszanie, okrzyki wieśniaków i stukot końskich kopyt na bruku High Street. Hałas powoli ucichł, gdy procesja oddaliła się ku odległemu rynkowi. - Przyjechali - odezwała się Geilis, nasłuchując odgłosów poruszenia nad nami. Chwyciłyśmy się mocno za ręce, sprzymierzone w obliczu zagrożenia. - Chyba lepiej spłonąć, niż zamarznąć na śmierć - powiedziałam z wymuszoną brawurą. Na razie dalej cierpiałyśmy z powodu przenikliwego zimna. Dopiero koło południa następnego dnia właz lochu został gwałtownie otworzony i wyciągnięto nas na powierzchnię ziemi. Proces - bez wątpienia po to, by przyciągnąć tłum - odbywał się na rynku przed domem hmcanów. Geilis zerknęła przelotnie w okna swego salonu, po czym odwróciła się z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji. Sądu nad nami mieli dokonać dwaj mężczyźni, usadowieni na wyściełanych stołkach. Jeden sędzia był nieprawdopodobnie wysoki i szczupły, drugi niski i korpulentny. W nieunikniony sposób przypominali postacie z amerykańskiego komiksu, który niegdyś czytywałam. Tyczkowatego nazwałam w duchu Muttem, a przysadzistego Jeffem. Na rynek zeszli się niemal wszyscy mieszkańcy wioski. Pośród gawiedzi zauważyłam sporo moich dawnych pacjentów. Ale z zamku nie pojawił się nikt. Oskarżenie przeciwko Geilis Duncan i Claire Fraser, powołanych przed sąd kościelny pod zarzutem uprawiania czarów, odczytał John MacRae, poborca z wioski Cranesmuir