Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nawet, jeżeli było prawdą, iż nie cenił zbytnio pułkownika Nelsona, to w związku z jego rolls-roycem odczuwał coś w rodzaju dumy narodowej. - Przyłóżcie się do roboty, chłopcy! - krzyknął major do dwunastki zanim spragniony odpoczynku oddalił się w stronę swojej kwatery. Rolls-royce pułkownika, uroczyście czarny z dyskretnymi srebrnymi akcentami, stał, jak zawsze, gdy miał być doprowadzony do połysku, nad rowem przykrytym deskami, pod płócienną wiatą. Tuż koło budynku komendantury. Ludzie przyprowadzeni przez feldfebla Schulza, a między nimi znajdował się Schafgott oraz Faust, otoczyli to jedyne w swoim rodzaju, techniczne cacko w spontanicznym zachwycie. Wkrótce potem pojawił się sierżant Sid Silvers. Pod prawą pachą niósł dziesięć świeżo upranych, niebieskobiałych, puszystych, z całą pewnością nie gubiących nitek, bawełnianych ręczników. Uważnie przyjrzał się każdemu z jeńców. Uśmiechnął się, gdy dostrzegł między nimi Fausta. - Więc, jeden człowiek do przednich kół, jeden do tylnich łącznie z osią. Dwóch ludzi do przedniej karoserii, dwóch następnych do tylnej, granica przebiega przy tylnym zamku przednich drzwi. Dwóch ludzi do silnika, dwóch do wnętrza wozu, łącznie z bagażnikiem! - zarządził. - To dziesięciu - stwierdził feldfebel Schulz. - A jest nas dwunastu. - Pan będzie to wszystko nadzorował - rozporządził Silvers. - Pozostaje jednak jeszcze jeden. - Ten, który zwie się Faust - rozstrzygnął sierżant Silvers. - Z nim chcę porozmawiać. - Tak jest - powiedział ochoczo feldfebel Schulz. Wziął ręczniki i rozdzielił je. - Koledzy, a teraz pokażemy, na co nas stać! - zawołał gorliwie. Faust natomiast podszedł do Silversa, zatrzymał się przed nim i w milczeniu patrzył na niego. Sierżant wskazał na skrzynkę stojącą w cieniu. Usiedli na niej. - Faust, chce pan zapalić? - zapytał sierżant. Wyciągnął swoje etui, to złote, i otworzył je. Virginia po lewej stronie, po prawej orienty - może pan wybierać. - Właściwie mało palę, ale pana opalę z przyjemnością - powiedział Faust. - Ależ proszę bardzo - zachęcił go Silvers. - Jeżeli o mnie chodzi, to może pan spokojnie spróbować obu gatunków. A nawet może pan wziąć, jeśli pan sobie życzy, wszystkie papierosy łącznie z etui. - Czyżby chciał pan we mnie zainwestować, sierżancie? - Nazywam się Sid Silvers - może pan mówić do mnie Sid, gdy będziemy sami. A może napiłby się pan whisky - dobrej starej, wyleżakowanej, opalanej nad torfem whisky, zwanej Malt Whisky? Mogę panu taką załatwić. Powiedzmy, że nawet parę butelek. - Dlaczego? - Ponieważ rzeczywiście będzie pan dla mnie dość dobrą lokatą kapitału, po tym wszystkim, czego się o panu dotychczas dowiedziałem. Faust wyjął z wyciągniętego do niego etui po trzy papierosy virginia i orient. Zawinął je starannie w gazetę i włożył je do kieszeni na piersi. Po czym powiedział: - To, że to pan mnie wytropił w trumnie, już wiem. A co, pana zdaniem, może jeszcze z tego wyniknąć? Silvers uśmiechnął się. - Kolego Faust, jestem tutaj czymś w rodzaju zaufanego pułkownika. Powierzył mi swojego rolls-royca, a to już niemało. Gdyby chodziło o jego życie, właściwie znaczyłoby to mniej. Ale on nie zwraca uwagi na takie drobiazgi. My też nie będziemy zwracać. - I co w związku z tym obiecuje pan sobie po mnie, kolego Silvers? - Bardzo wiele! Dziwi się pan, co? Tylko niech to się nie przerodzi w chroniczny stan. Musi się pan tylko rozeznać, kto siedzi na właściwym końcu. W każdym razie został pan oficjalnie oddany pod moją opiekę. I postaram się z całą pewnością, żeby pan nie zginął. - Prawdopodobnie przecenia pan któregoś z nas i to nie tylko w tym względzie. - Poczekajmy. Każdy człowiek ma swoją wartość - można go chociażby przerobić na mydło. A pan jest dla mnie szczęśliwym trafem! Bo chcę tutaj, a dokładnie w Kairze robić interesy. Możliwie opłacalne interesy - dla pana również. O ile jest pan chociaż w połowie tak mądry, jak przypuszczam. - Co pan uważa za mądrość, Silvers, w takich czasach, w których cały czas toczy się wojna, chociaż, jak to się pięknie mówi, armaty milczą. - A cóż to za wojna! W gruncie rzeczy to miliardowy interes - trupy zaliczane są do nieuniknionych kosztów. Lecz ten, kto choć trochę przejrzał obowiązujące i często zawstydzająco prymitywne reguły gry, może zbić majątek. Nawet dwa! - Oczywiście z moją pomocą? - Faust otarł dłonią pot z czoła. Przyglądał się Silversowi z rosnącym zainteresowaniem. - Musi mi pan to dokładniej wyjaśnić. - Sytuacja jest dość prosta i przejrzysta. Dla pułkownika i niemieckiej komendantury jest pan wichrzycielem zakłócającym pożądany porządek