Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Toteż Flidais przybrał najodpowiedniejszą minę i skłonił się nisko i z powagą temu, któremu tylko raz rzucono wyzwanie w kwestii przewodzenia zwodniczej, wrogiej sobie, aroganckiej rodzinie andainów. Tylko raz — i Flidais dobrze pamiętał, jak syn Liranana i córka Machy zginęli oboje niedaleko stąd, u stóp klifów Rhudh. Co ty tu robisz?, rzekł Galadan w jego umyśle. Wyprostowa- wszy się, Flidais dostrzegł, iż Wilczy Władca jest wychudły i nie- bezpieczny z wyglądu, a jego rysy były ściągnięte gniewem i nie- pokojem. Flidais założył ręce na zaokrąglonym brzuchu. — Ja zawsze tu jestem — odparł potulnie na głos. Skrzywił się, gdy nagłe ostrze bólu wbiło się w jego umysł. Przed ponownym odezwaniem się wzniósł bariery myślowe i nie był z tego niezadowolony, bowiem Galadan właśnie dał mu powód ku temu. — Po co to zrobiłeś? — zapytał żałośnie. Poczuł, jak szybka sonda odbija się od jego bariery. Galadan mógł go zabić z niepokojącą łatwością, lecz Wilczy Władca nie mógł zajrzeć do jego myśli bez zezwolenia Flidaisa, a w tym momencie tylko to się liczyło. Nie bądź zbyt chytra, leśna istoto. Nie ze mną. Dlaczego mó- wisz na głos i kto był w Anor? Odpowiadaj szybko. Mam mało czasu i jeszcze mniej cierpliwości. Głos był zimny i arogancko 142 pewny siebie, lecz Flidais wiedział swoje i miał swe wspomnienia. Wiedział, że Wilczy Władca jest pod presją, przebywając w po- bliżu Wieży — co czyniło go bardziej, nie mniej niebezpiecznym, gdyby miało dojść do tego. Pół godziny temu nigdy by tego nie zrobił, nawet nie śniłby 0 zrobieniu tego, lecz wszystko się zmieniło w chwili poznania imienia, tak więc Flidais rzekł, wciąż ostrożnie i na głos: — Jak śmiesz badać mnie, Galadanie? Nie dbam o twą wojnę, lecz bar dzo o swe własne sekrety i z całą pewnością nie otworzę przed tobą swego umysłu, kiedy przychodzisz do mnie — do Pendaran w dodatku — w taki sposób i odzywasz się takim tonem. Zabi jesz mnie za me zagadki, Wilczy Władco? Zraniłeś mnie przed chwilą! — Wydawało mu się, że utrafił we właściwy ton, w rów nych proporcjach pełen urazy i dumy, lecz trudno było powie dzieć, bardzo trudno, biorąc pod uwagę, z kim miał do czynienia. Następnie uczynił krótki, zadowolony wdech, bowiem kiedy Wilczy Władca zwrócił się do niego ponownie, uczynił to na głos 1 tym dworskim wdziękiem, który zawsze go charakteryzował. — Wybacz mi — szepnął i skłonił się z nieświadomą elegancją. — Dwa dni biegłem, by tu dotrzeć i nie jestem sobą. — Jego po- brużdżona bliznami twarz rozluźniła się w uśmiechu. — Kimkol wiek jestem. Wyczułem kogoś w Anor i... zapragnąłem dowie dzieć się, kto to. Przy końcu dało się słyszeć pewne wahanie, i to Flidais również rozumiał. W tej chłodnej, racjonalnej, absolutnie klinicznej duszy Galadana, zaślepiająca pasja, jaka wciąż ogarniała go w związku z Lisen, była brutalną anomalią. A wspomnienie o odtrąceniu go na rzecz Amairgena wciąż była raną rozrywaną do żywego za każdym razem, gdy zbliżał się do tego miejsca. Z nowej przystani, w której zakotwiczona była teraz jego dusza, Flidais spoglądał na tę drugą postać i litował się nad nią. Nie okazywał tego jednakże w spojrzeniu, nie mając nadmiernej chęci dać się zabić. Musiał również dotrzymać przysięgi. Toteż rzekł, sięgając od niechcenia po właściwy ton ugłaskania: — Przepraszam, powi- nienem był wiedzieć, że to wyczujesz. Powinienem był spróbować wysłać ci wiadomość. Sam byłem w Anor, Galadanie. Właśnie stamtąd idę. — Ty? Dlaczego? Flidais wymownie wzruszył ramionami. — Symetria. Moje 143 własne wyczucie czasu. Wzór na Krośnie. Wiesz, że wypłynęli z Taerlindel kilka dni temu do Cader Sedat. Sądziłem, że ktoś powinien być w Anor na wypadek, gdyby wracali tędy. Deszcz przestał padać, choć z liści nad ich głowami wciąż kapało. Drzewa rosły zbyt gęsto, by widać było choć trochę prze- jaśniającego się nieba. Flidais czekał, by zobaczyć, czy przynęta chwyciła i strzegł swego umysłu. — Nie wiedziałem o tym — przyznał Galadan, marszcząc czoło. — To dla mnie nowina dużej wagi. Sądzę, że będę musiał zanieść ją na północ. Dziękuję ci — powiedział głosem, w któ rym słychać było wiele dawnego wyrachowania. Ostrożnie, bar dzo ostrożnie, dbając, by się nie uśmiechnąć, Flidais pokiwał gło wą. — Kto wypłynął? — spytał Wilczy Władca. Flidais przybrał tak surową minę jak tylko mógł. — Nie po- winieneś był krzywdzić mnie, skoro masz zamiar zadawać mi pytania — odparł. Galadan zaśmiał się na głos. Dźwięk rozniósł się po Wielkiej Puszczy. — Ach, Flidaisie, czy jest jeszcze ktoś taki jak ty? — spytał retorycznie, wciąż zaśmiewając się. — Nie ma nikogo z podobnym bólem głowy — odparł Fli dais bez uśmiechu. — Przeprosiłem — rzekł Galadan, szybko trzeźwiejąc