Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ponton uderzył w ścianę z lewej strony. Woda waliła przez gardziel, wlała się na ponton i przygniotła Bzdaka. Utrzymanie napełnionego wodą pontonu przypominało próbę zatrzymania traktora za pomocą liny. Nie mogłem temu podołać. Ponton wynurzył się jednak sam, a Bzdak podniósł się i zaczął wiosłować w kierunku skały. Kiedy znalazł się w odległości półtora metra, przeskoczył na nią. W jaki sposób zdołał wylądować na tej maleńkiej powierzchni, nie mam pojęcia; staliśmy tam jednak, próbując zakotwiczyć brykający ponton w miejscu, które przypominało główkę od szpilki. Patrzyliśmy teraz, jak Van Heerden pomagał trupioblademu Jourgensenowi przejść przez głaz i potem półką wzdłuż ściany, a następnie zejść do pontonu. Obaj zajęli miejsca z przodu. Potem Chmieliński wspiął się na głaz, taszcząc... - z ust Bzdaka odczytałem: "jasna cholera" - kajak Odendaala. On sam pojawił się tuż za Chmielińskim i patrzył na nas. Chmieliński przymierzył się i spuścił kajak na dół po powierzchni głazu dokładnie w sam środek kołyszącego się pontonu. Następnie skinął na mnie, abym wszedł do niego, lecz lina starła mi dłonie na krwawą miazgę i nie mogłem ich uwolnić. Dopiero gdy Bzdak wyszarpnął linę, pokonałem skokiem odległość półtora metra i przeczołgałem się do tyłu na lewą stronę. Bzdak też wskoczył do środka, a Chmieliński zsunął się w dół i zajął teraz jego pozycję na skale. Bzdak i Van Heerden przygotowywali się do wiosłowania na przodzie, mając między sobą Jourgensena. Sięgnąłem pod siatkę i wyciągnąłem dwa wiosła - dla siebie i dla Chmielińskiego. - Na co czekamy? - wrzasnąłem do Chmielińskiego. - Na Fran~coisa. Jeśli popłynie sam, czeka go pewna śmierć! - odkrzyknął. Biggs i Truran poradzili sobie ze strawersowaniem rzeki powyżej gardzieli i przedostali się przez nią na dół, lecz dla Odendaala było to zbyt niebezpieczne. Jeden błąd mógł spowodować wciągnięcie do śmiertelnego "odwoju", który znajdował się około metra poniżej gardzieli. Chmieliński zamierzał zabrać Odendaala i jego kajak na ponton i w ten sposób spłynąć kataraktę. Zastosował już tę metodę poprzednio w kanionie Colki. Chodziło wówczas o sparaliżowanego strachem kajakarza. Jego kajak, tej samej długości co ponton, został umocowany nad siatką, powodując nierównomierne obciążenie. Tuż po wystartowaniu ponton przekoziołkował i wszyscy wpadli do wody. Najbardziej ucierpiał wtedy Bzdak. Jeśli teraz zdarzy się to samo, utoniemy w tej dziurze. Chmieliński uważał jednak, że lepiej, aby sześciu ludzi ryzykowało życie, niż żeby jeden z nich skazany był na pewną śmierć. Spojrzałem na Odendaala stojącego na głazie. Miał nieprzytomny wzrok i wyglądał na sparaliżowanego. Znałem to uczucie. Chmieliński krzyknął na niego. Odendaal powoli zsunął się w dół, następnie dostał się na ponton i rozciągnął przy swoim kajaku z głową skierowaną do tyłu. - Trzymaj się kajaka, jakby to było twoje życie! - ryknął Chmieliński. Nie mógł już teraz utrzymać pontonu obciążonego jeszcze bardziej przez Odendaala. Skoczył i wylądował na nim, w momencie kiedy odbijaliśmy od ściany. Zanim zdążyłem mu podać wiosło, zostaliśmy porwani przez prąd na środek rzeki. Z Chmielińskim wrzeszczącym z całej siły "LEWA - LEWA - LEWA!" zdołaliśmy z trudem obrócić ponton i skierować go przodem w dół. Przeszliśmy przez parszywy "odwój", lecz zostaliśmy odwróceni bokiem do prądu. Znosiło nas teraz na skałę_zderzak, której nikt przedtem nie widział; gdybyśmy w nią uderzyli, rozerwałaby nas na strzępy. Chmieliński krzyczał teraz "PRAWA - PRAWA - PRAWA!" i bok pontonu znalazł się z przodu; kolejny rozkaz "DO siebie - DO siebie - DO siebie!" przeznaczony był dla mnie. Wychyliłem się w lewo, uderzyłem wiosłem w wodę i przyciągnąłem je mocno do siebie, tak że tył pontonu obrócił się w lewo, a przód w prawo. A potem pochłonęła mnie ściana wody i widziałem już tylko biel