Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Blount zaczB teraz wtrca |arciki do swojej przemowy. GBuchoniemy u[miechaB si teraz, dopiero par sekund po wygBoszonej uwadze, a kiedy padaBy znów powa|ne sBowa, u[miech wci| jeszcze troch zbyt dBugo pozostawaB na jego twarzy. CzBowiek ten byB jaki[ niesamowity. Ludzie przygldali 29 mu si, zanim jeszcze zauwa|yli, |e jest w nim co[ dziwnego. Wzrok jego nasuwaB my[li, |e sByszy rzeczy, których nikt nigdy nie sByszaB, i wie to, czego nikt dotd nie odgadB. WydawaBo si, |e jest w nim co[ nadludzkiego. Jake Blount pochyliB si nad stoBem, a sBowa pBynBy z jego ust potokiem, jakby pkBa w nim jaka[ tama. Biff nie rozumiaB ju|, co mówi. Blount miaB jzyk tak ci|ki po przepiciu, i mówiB z takim uniesieniem, |e wszystkie sBowa zlewaBy si ze sob. Biff zastanawiaB si, gdzie ten czBowiek pójdzie, kiedy Alice go przepdzi. A rano nastpi to na pewno  tak jak zapowiadaBa. Biff ziewnB lekko, uderzajc si czubkami palców po otwartych ustach. ByBa ju| prawie trzecia, najbardziej martwa godzina dnia i nocy. GBuchoniemy okazaB cierpliwo[. SBuchaB Blounta ju| blisko godzin. Teraz zaczB co jaki[ czas spoglda na zegarek. Blount nie dostrzegaB tego i gadaB dalej. W koDcu zamilkB, by skrci papierosa, a wtedy gBuchoniemy skinB gBow w kierunku zegara, u[miechnB si w swój zagadkowy sposób i wstaB od stolika. Trzymajc rce jak zawsze w kieszeniach, wyszedB szybko z lokalu. Blount byB tak pijany, |e nawet tego nie zauwa|yB. Nie zauwa|yB te| wcale, |e niemowa nie odpowiadaB na jego pytania. ZaczB rozglda si po sali, z otwartymi ustami, przewracajc zamglonymi oczyma. Na czoBo wystpiBa mu czerwona |yBa, poczB z w[ciekBo[ci wali pi[ciami w stóB. DoszedB do szczytu w swoim pijackim zapamitaniu.  PrzestaD  odezwaB si spokojnie Biff.  Twój przyjaciel poszedB sobie. Pijak nadal szukaB Singera. ByB chyba bardziej pijany ni| kiedykolwiek. MiaB jakie[ nieprzyjemne spojrzenie.  Mam tu co[ dla ciebie i chc z tob chwil pomówi  próbowaB go udobrucha Biff. Blount dzwignB si od stoBu i dBugim niedbaBym krokiem wyszedB znów na ulic. 30 Biff oparB si o [cian. Tam i z powrotem  tam i z powrotem. Ostatecznie to nie jego rzecz. Sala byBa teraz cicha i pusta. Minuty wlokBy si. Opu[ciB ze znu|eniem gBow. Wszelki ruch jakby z wolna std odpBywaB