Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Bo wsadzi cię do szklanej gablotki jako wyjątkowo interesujący okaz. Wiem, że tym razem mnie słyszał. Tak trzymać; nawijam dalej. - Ty, Ptasiek, a pamiętasz, jak sprzedawaliśmy gazety? Jezu, ale były jaja! Kiedy już wylizałem się ze śladów zemsty starego Vittoria po powrocie z Wildwood, kombinujemy z Ptaśkiem, jak by tu spłacić forsę. Jesteśmy dłużni rodzicom dziewięćdziesiąt dwa dolary za podróż pociągiem. Załapujemy się w blokach na domokrążną sprzedaż czasopism. Idzie nam jak po maśle. Dozorcy nie chcą nas wpuszczać, ale jak się wciśnie wszystkie guziki domofonów, zawsze znajdzie się ktoś na tyle leniwy, że włączy otwieranie drzwi, nie sprawdzając, kto dzwoni. Jak już dostaniemy się do środka, jeden zawsze trzyma windę, a drugi chodzi z gazetami od drzwi do drzwi. Sprzedajemy "Liberty", "Saturday Evening Post", "Collier's" i "Cosmopolitan". Najlepiej handluje się od samego wyjścia ze szkoły gdzieś do wpół do szóstej, kiedy mężowie wracają z pracy. Wiele kobiet mieszka samotnie, bo ich mężowie walczą na wojnie. Mamy swoje stałe klientki. Na ogół ja zajmuję się sprzedawaniem; Ptasiek pilnuje windy i gania się po bloku z cieciem. Tu mi kaktus wyrośnie, jak jest na świecie cieć, który by zdołał dopędzić Ptaśka. Większość kobiet po całych dniach zdycha z nudów, więc co i raz któraś zaprasza mnie na herbatkę albo na kawkę. Gdybym był starszy i wiedział, jak się brać do rzeczy, pożyłbym sobie jak panisko. Ptasiek już od jakiegoś czasu trenuje wstrzymywanie oddechu. Szajba odbija mu z dnia na dzień coraz bardziej. Któregoś razu pokazuje mi, że umie wytrzymać bez oddechu przez pięć minut. Ładuje łeb do kubła z wodą u mnie w piwnicy. Mówi, że cała sztuka w tym, żeby przestać myśleć o oddychaniu. Kompletna szajba! I w kółko ględzi o fruwaniu. Kiedyś mówi mi tak: "Ludzie nie latają, bo nie wierzą, że potrafią. Gdyby nie pokazano im kiedyś, że mogą pływać, do dziś wszyscy by się topili po wrzuceniu do wody" - tak powiedział, jak słowo daję. Naprawdę, jakieś chore pomysły. Ptasiek chodzi do liceum katolickiego, na Czterdziestej Dziewiątej w Filadelfii. Z tego, co mi opowiada o swojej budzie, wyraźnie widzę, że człowiek musi tam dostać szajby. To jakieś regularne więzienie. No i zaczyna się afera z kanarkiem. Ptasiek w kółko gada o tym kanarku i trenuje jakieś kretyńskie ćwiczenia. Próbuję go namówić na podnoszenie ciężarów, żeby trochę wyrobił sobie mięśnie, ale on uznaje tylko machanie ramionami i skoki z góry na dół i z dołu do góry. Czasami, jak zacznie truć o tym kanarku, to jakby mówił o żywym człowieku. Chwilami myślę sobie, że może Bogu dzięki Ptasiek zauważył nareszcie, że są dziewczyny na tym świecie - ale nie, to o kanarku. Mówi o niej Ptasia, pewnie ją tak nazwał po sobie. Ta Ptaśka szkoła to taka bida z nędzą, że nawet jej nie stać na własny autobus, więc Ptasiek jeździ rowerem. Któregoś dnia daję sobie wolne i jadę razem z nim. Co za beznadziejna buda. Pierwszym i drugim klasom wolno używać tylko zewnętrznych klatek schodowych, które wyglądają jak drogi ewakuacyjne, poza tym kwitnie wzajemne okradanie sobie szafek. Uczą tam braciszkowie zakonni. Ci bracia noszą długie czarne sutanny jak księża, tyle że pod brodą sterczą im takie małe sztywne jakby śliniaczki. Jakaś brygada pomyleńców: faceci, którzy chcieliby zostać księżmi, ale albo są za głupi, albo nie mają dość odwagi. W całej szkole podejrzanie pachnie, jakby trwała tam nieustanna orgia onanistów. Duże instytucje bez dziewczyn zawsze są podejrzane. Ptasiek mówi, że w deszczowy dzień smród jest taki straszliwy, że bez maski gazowej ani przystąp. Śniadania wsuwa się tam, maszerując w kółko po bieżni. Bracia stoją w środku, jak treserzy lwów. Kiedy człowiek chce iść się odlać czy coś, musi poprosić o specjalny drewniany baton, który jest przepustką. Maszerują w kółko, każdy ze śniadaniówką, żrą i robią, co mogą, żeby się nie zeszczać. Ptasiek zaczyna podrabiać przepustki biblioteczne, żeby na dużej przerwie móc chodzić do biblioteki. Nosi tam ze sobą śniadanie w wypatroszonej książce. Udaje mu się tak przez trzy miesiące, ale tuż przed feriami wielkanocnymi zostaje przyłapany. Któryś brat zachodzi Ptaśka chyłkiem w bibliotece i daje mu w łeb od tyłu. Ptasiek obrzuca go za to książkami, kanapkami, czym popadnie, pędzi do schodów ewakuacyjnych i nawiewa. Wywalają go