Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Będąc lampartem dostrzeże każdą pułapkę, którą zastawią. Nie chciał podczołgać się za blisko, żeby nie uruchomić niewidzialnych zabezpieczeń. Większość sług i gwardzistów Jakaty przeniosła się w przeciwległy koniec doliny; rozpalili ognisko i właśnie rozbijali namioty. Jakata z dwoma pomocnikami, którzy nosili brunatne szaty mędrzec krzątał się w swoim zakątku. Mędrcy zrąbali już kilka krzaków, a t wyrywali trawę, oczyszczając ziemię z korzeni. Spieszyli się bardzo. Nawet w głowie im nie postało, iż mogliby nie posłuchać rozkazu swego pana. Jakata usiadł z boku na głazie i patrzył w przestrzeń widzącym spojrzeniem, jakby pogrążył się w transie. Kethan zorientował się, że ci trzej słudzy Ciemności zamierzają przywołać jakąś Moc, zanim jeszcze mędrcy zaczęli kreślić na ziemi skomplikowane wzory okorowanymi, zaostrzonymi patykami. Trwa jakiś czas. Później ich przywódca włączył się do akcji. Jakata wstał, podniósł magiczną laskę z ciemnego drzewa, na rej wyryto znaki runiczne, a na czubku osadzono głowę jakiegoś potwora. Jego pomocnicy wbijali teraz w ziemię krótkie, grube kołki między starannie narysowanymi symbolami. Skończywszy, pospiesznie wybiegli z labiryntu. Kethan był pewien, że najchętniej ukryliby w innym miejscu na czas trwania obrzędu. Jakata wycelował laskę w najbliższy kołek, który natychmiast buchnął płomieniem. Mag po kolei zapalał pozostałe paliki, aż znalazł się w ognistym kręgu. Kethan warknął cicho. Z każdą chwilą odór Zła stawał się coraz silniejszy. Jakata na pewno dobrze wiedział, co robi, gdyż przebudzona'. niewidzialnym brzemieniem przytłaczała ukrytego obserwatora. Zwie łąk zastanowił się, czy nie powinien opuścić posterunku. Kiedy jednak nacisk Mocy ustabilizował się, Kethan uznał, że nikt go nie zauważy. Ciemny Mag strzelił palcami i obaj pomocnicy niechętnie ruszyli ku niemu. Wywlekli zza skały niewielką postać ze związanymi na plecach rękami. Branka piszczała i szlochała żałośnie, gdy zmuszali ją, by szła do przodu. Kethan nigdy nie widział takiej istoty. Naga, nie większa od podrośniętego dziecka, miała bardzo szczupłe ciało i ciemnobrązową skórę. Związane w kępki wełniste włosy sterczały na jej głowie jak miniaturowe krzaczki. Choć tak mała, była jednak dojrzałą niewiastą. Lampart wyszczerzył kły w bezgłośnym warknięciu. Był pewny, że Jakata zamierza złożyć maleńką kobietę w ofierze jakiejś Ciemnej Mocy. Wszystko się w nim buntowało, zarówno zwierzę, jak i człowiek: nie mógł bezczynnie na to patrzeć. Mędrcy rzucili brankę na kolana przed Jakatą. Potem któryś z nich okręcił ją grubym sznurem, chwycił jeden koniec i podał drugi swemu towarzyszowi. Napięli linę tak, by ofiara nie mogła ruszyć się z miejsca. Kethan drgnął; jego mięśnie się napięły. Z całego serca pragnął skoczyć i zabić Ciemnego Maga. Wiedział jednak dobrze, że ten sługa Wiecznego Mroku dorównuje mocą Adeptowi i że żaden Zwierzołak go nie pokona. Teraz człowiek przejął kontrolę nad umysłem Kethana. Jego talent opierał się na zmianie postaci; ale młodzieniec dysponował też dziedzictwem swej matki, Gillan z Zielonej Wieży. Nawet Zwierzołacy przekonali się, że jest od nich potężniejsza, kiedy spróbowali ją rozłączyć z jej małżonkiem Herrelem. Gillan miała takie same zdolności jak jej przybrana córka Aylinn. Służyła Trójjedynej jako uzdrawiaczka, ale w razie potrzeby mogła odwołać się do innych talentów. Moc w obozie sług Zła rosła, potężniała jak płomienie w wielkim piecu. Może Jakata sądził, że w pełni ją kontroluje, lecz gdy jeden człowiek przywoływał Ciemność, drugi mógł wezwać Światło. Kethan nie miał w zasięgu łap księżycowych kwiatów; to była niewieścia magia. Lecz ta maleńka, ciemnoskóra kobieta wpadła w ręce sług Ciemności. Może powinien poprosić o pomoc dla niej? Nigdy dotąd nawet o tym nie pomyślał. - Tak! - zawołał bezdźwięcznie jakiś głos. Zwierzołak rozpoznał go natychmiast. Szybko odwrócił głowę, ale nie zobaczył smukłej, czarnej lamparcicy. Była jednak z nim, w jego umyśle. - Tak! - powtórzyła, by dodać mu otuchy. Kethan wkroczył w myśli na ścieżkę, na którą nigdy dotąd się nie zapuścił. Rozdział szósty Skrzydlaci ludzie, Wielkie Pustkowie, zachód Te czarodziejski pochodnie... Kethan utkwił wzrok w dwóch najbliższych. Zauważył, że mędrcy trzymający końce sznura, spowijającego maleńką brankę, stoją z dala od nakreślonych na ziemi linii. Wyczuł, iż osłaniają ich magiczne zapory. Wygadało to tak, jak w dawnych opowieściach: kiedy jakiś mag (lub magini) odważył się wezwać Moc, robił wszystko, żeby kontrolować to, co przywołał. Zaklęte pochodnie płonęły ciemnoczerwonym płomieniem, a i słupy czarnego dymu unosiły się prosto w górę, zapewniając w ten sposób bezpieczeństwo uczestnikom obrzędu. Ogień jest wrogiem zwierząt, tylko ludzie częściowo go okiełznali. Lampart znowu warknął bezgłośnie. Jak... - Popatrz! - nie wiadomo skąd dotarł do niego ten rozkaz. I zobaczył - jakby nieznajoma siła przejęła kontrolę nad jego ciałem - że trawa i krzaki wyrwane przez pomocników Jakaty były ostoją jakichś żywych istot. Wprawdzie nie próbowały one przedtem bronić swych siedzib, ale teraz zaczynały się gromadzić. Kethan nigdy nie dotknął myślą umysłów tak obcych mu stworzeń. A przecież nieznana Moc wskazała mu właśnie takie rozwiązanie: przyłącz się do nich. Nie wiedział nawet, czym są: owadami? Gadami? Robakami? Mimo wątpliwości zrobił to; razem utworzyli żywą broń