Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nigdy nie widywani paryżanie chodzą, trzymając się za ręce. Spalona trawa koloru ziemi. Mężczyźni w koszulach z podwiniętymi rękawami, ze swoimi rodzinami, w półcieniu drzew na rabatach, do których wstępu już z góry wzbroniono. Tu brak Żydów najbardziej rzucał się w oczy. Rzut okiem za siebie na małą kolejkę, która zdaje się rozwijać jakby z karuzeli i odjeżdża. Droga do jeziora. Moim najbardziej wyraźnym wspomnieniem jeziora widzianego po raz pierwszy, są pochylone plecy mężczyzny, który pochylony ku nam, ku łodzi, pod napiętym dachem z płótna wręczył nam bilety. Prawdopodobnie dlatego, że zajmowałem się mapą i nie potrafiłem zmusić tego człowieka, aby nam wyjaśnił, czy łódź płynie wokół jeziora, czy wysadza na wyspę i czy ma postoje. Dlatego że tak się w niego zapatrzyłem, widzę go czasem nad jeziorem z taką samą wyrazistością, ale samego pochylonego, bez łodzi. Na przystani dużo ludzi w letnich ubraniach. Lodzie, niezgrabni wioślarze. Niski brzeg jeziora, bez barier. Powolna jazda przypomina mi spacery, które kilka lat temu odbywałem sam każdej niedzieli. Wyciąga się nogi z wody na dnie łodzi. Słuchając, jak rozmawiamy z sobą po czesku, pasażerowie zdumiewają się, że wsiedli do łodzi z takimi cudzoziemcami. Dużo ludzi na skarpach. na zachodnim brzegu, laski wetknięte W ziemię, rozłożone gazety, jakiś mężczyzna wyciągnął się na trawie ze swoimi córkami, niewiele śmiechu, niski brzeg wschodni, ogrodzenie drogi, jakie u nas dawno już skasowano, z łączonych, giętych prętów, w sam raz nadaje się do zatrzymania małych piesków, aby nie biegły na trawę, zdziczały pies biega po łąkach, wioślarze w towarzystwie dziewczyny poważnie pracują w swojej czarnej łodzi. Pozostawiam Maksa samego przy lampce grenadiny w ciemności, na skraju ogródka na wpół opustoszałej kawiarni, obok biegnie ulica, którą znowu dosłownie przelotnie przecina jakaś inna, nieznana uliczka. Z tego ciemnego skrzyżowania samochody jadą w jeszcze bardziej puste okolice. Wielka żelazna krata należy może do urzędu podatkowego, ale stoi otworem, umożliwiając każdemu wolny wstęp. W pobliżu widać jaskrawe światła wesołego miasteczka, które potęgują chaos tego półmroku. Tyle światła, a tak pusto. W drodze do wesołego miasteczka i z powrotem do Maksa potknąłem się może pięć razy. Poniedziałek, 11 września. Na asfalcie łatwiej prowadzić samochody, ale również trudniej zatrzymać. Szczególnie wówczas, gdy przy kierownicy siedzi jeden prywatny człowiek, który zarówno piękny dzień, jak i swój lekki samochód i swoje umiejętności wykorzystuje w celu małej przejażdżki za interesem, a przy tym na skrzyżowaniach musi ze swoim wozem tak się zwijać jak ludzie na trotuarze. Dlatego taki samochód tuż przed wjazdem w małą uliczkę, jeszcze na dużym placu, najeżdża na trójkołowiec, ale zatrzymuje się elegancko, nic wielkiego mu nie robiąc, dosłownie nadepnął mu tylko na nogę, jednak gdy po takim nadepnięciu przechodzień tym szybciej pospiesza dalej, trójkołowiec nie rusza się z miejsca, bo samochód skrzywił mu przednie koło. Czeladnik piekarski, który z całkowitą beztroską jechał w owym firmowym wozie, kołyszącym się ciężko jak wszystkie trójkołowce, zsiada, napotyka automobilistę, również wysiadającego i robi mu wymówki, które łagodzi respekt przed właścicielem samochodu, a ożywia strach przed szefem. Przede wszystkim chodzi o wyjaśnienie, jak doszło do wypadku. Właściciel samochodu, podnosząc w górę dłonie, pokazuje nadjeżdżający samochód, a tu widzi, jak w poprzek zajechał mu trójkołowiec — podnosi prawą rękę i machając w lewo, ostrzega trójkołowiec; jego twarz wyraża troskę, bo jakiż samochód może zahamować w tej odległości. Czy trójkołowiec zobaczy to i przepuści samochód? Nie, jest za późno, przestaje dawać ostrzegawcze znaki lewą ręką, obie ręce spotykają się, pokazują nieszczęśliwy wypadek, kolana uginają się, aby zaobserwować ostatni moment. Stało się — dalej w opisie może już pomóc cicho stojący, okaleczały trójkołowiec. Przeciwnie piekarczyk nie umie sobie poradzić. Po pierwsze automobilista jest wykształconym, ruchliwym człowiekiem, po drugie aż do tej chwili siedział w samochodzie, odpoczął sobie, wkrótce może znowu siąść i dalej odpoczywać, a po trzecie z wysokości samochodu istotnie lepiej widział przebieg wypadku. Tymczasem zebrało się kilkoro ludzi i stoją, tak jak tego wymaga opowiadanie automobilisty, nie wokół niego, lecz raczej przed nim. W międzyczasie ruch uliczny musi się obejść bez tego placu, zajmuje go owo towarzystwo, które ponadto porusza się w przód lub w tył, zależnie od pomysłów automobilisty. Tak więc wszyscy podchodzą na przykład do trójkołowca, aby dokładniej obejrzeć szkodę, o której tyle się mówi. Automobilista twierdzi, że nie jest ona tak wielka (kilka osób półgłosem przyznaje mu rację), mimo tego on nie zadowala się samym zaglądaniem, lecz chodzi dokoła, zaglądając z góry i z dołu. Ktoś, kto chce krzyczeć, bierze stronę trójkołowca, ponieważ automobilista nie potrzebuje „krzyku. Otrzymuje jednak bardzo dobrą i bardzo głośną odpowiedź od obcego mężczyzny, który wystąpił dopiero teraz, a który, jeśli się nie mylę, jest towarzyszem automobilisty. Kilka razy wszyscy słuchacze musieli się śmiać, ale za każdym razem uspokajali się, otrzymawszy nowe, rzeczowe wyjaśnienia. A więc właściwie nie ma wielkiej różnicy zdań między automobilistą a piekarczykiem, automobilista widzi, że otacza go mała grupka przyjaznych ludzi. których przekonał, piekarczyk powoli przestaje wykonywać rękami ciągle te same ruchy i robić wymówki, przecież automobilista nie zaprzecza, że wyrządził małą szkodę, i wcale nie przypisuje całej winy piekarczykowi, obaj są winni, a więc żaden nie jest winny, takie rzeczy zdarzają się itd. Krótko i węzłowato, sprawa w końcu stałaby się kłopotliwa, głosy widzów, którzy dyskutowali już nad kosztem remontu, trzeba by było uciszyć, gdyby ktoś nie przypomniał sobie, że można sprowadzić policjanta. Piekarczyka, który wobec automobilisty znalazł się w sytuacji podwładnego, tenże po prostu posyła po policjanta, a on powierza mu swój trójkołowiec. Nie mając złego zamiaru —bo nie potrzebuje jednać sobie stronników — automobilista nie przestaje opisywać wypadku również podczas nieobecności swego przeciwnika. Ponieważ lepiej jest opowiadać „paląc papierosa, skręca sobie jednego. W kieszeni ma skład tytoniu