Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jurna krzyknął przeraźliwie i runął na ziemię. — Teraz kolej na Długie Włosy — zapowiedziałem i w oka mgnieniu rozciągnąłem go na ziemi obok towarzysza. Po czym zawróciłem do obozu. — Oto jest rzut Old Shatterhanda — słyszałem za sobą głos Winnetou. — Znacie go już dobrze. Teraz będzie walczył Czarny Bóbr z Mimbreniem, który jeszcze nie ma imienia. Przeciwnik Mimbrenia był silnym, barczystym mężczyzną. Zrzucił z siebie pled, który okrywał jego nagie; atletycznie zbudowane ciało. Winnetou tymczasem rozmówił się z Vete–ya, a następnie zawołał: — Niech Mimbrenio wejdzie do wody ze swojego, a Czarny Bóbr ze swojego brzegu. W wodzie mogą robić, co im się żywnie podoba. Ale tylko zwycięzca może wyjść na ląd. Zwyciężony musi zginąć i oddać swój skalp przeciwnikowi. Howgh. Mimbrenio wyszedł nago na brzeg. Trzymał nóż w ręce. Na biodrach wiła się cieniutka nitka, do której z tyłu były przywiązane łodygi siki, widoczne dla nas, lecz nie dla Jumy. Ciało jego świeciło namaszczone oliwą. Spostrzegłem w mroku wbite w niego płonące oczy, oczy ojca, który na widok Czarnego Bobra zatrwożył się w głębi serca. Winnetou klaśnięciem dał znak do rozpoczęcia walki, po czym obaj przeciwnicy zanurzyli się w jeziorze. Czarny Bóbr skoczył z rozmachem, że aż się woda zapieniła, potężnymi ruchami rąk i nóg pruł fale, płynąc ku chłopcu. Mimbrenio zaś wszedł do jeziora powoli, ostrożnie i poruszał się jak gdyby z namysłem. Widziałem jak zerwał z nitki przygotowane łodyżki rośliny, po czym posługując się tylko nogami i jedną ręką, podpływał ku Czarnemu Bobrowi, zbliżającemu się z dużą szybkością. Kiedy odległość między nimi zmalała, Mimbrenio a za nim Juma zniknęli pod powierzchnią wody. Po chwili chłopak wynurzył głowę i obejrzał się dookoła, Wnet potem wychylił się Czarny Bóbr. Stali obok siebie, lecz nie widzieli się wzajemnie. Wówczas jakiś Juma z wybrzeża, wyciągając przed siebie ręce, zawołał: — Odwróć się, odwróć się, Czarny; Bobrze! Chłopak jest tuż za tobą! Ledwie zdołał wykrzyknąć ostatnie słowa, padł rażony kulą Winnetou. — To samo spotka każdego, kto się wtrąci do walki i — zagrzmiał głos Winnetou, zagłuszając wściekłe wycie Jumów. Po chwili uciszyli się i z napięciem śledzili walkę. Gwarny Bóbr odwrócił się i zobaczył chłopca. Trzymając nóż w ustach, wpadł na Mimbrenia i chwycił go oburącz. Lecz malec wyślizgnął się zręcznie i zniknął pod rękami swego wroga. W następnej chwili usłyszeliśmy krzyk Czarnego Bobra i zobaczyliśmy, jak zaczął się szybko oddalać. Jął płynąć na plecach, poruszając nogami i jedną ręką, drugą zaś badał krwawiącą ranę. Mimbrenio zadał mu ją nożem w brzuch, przy czym, jak się później okazało. Jurna z przerażenia wypuścił z zębów swój nóż. Wnet potem krzyknął po raz wtóry, otrzymał bowiem drugą ranę w plecy. Odpłynął jak najdalej i zniknął pod powierzchnią. Tylko od czasu do czasu wynurzał się, aby nabrać powietrza. Szukał chłopca, który zniknął jak kamień w wodzie. Minęło pół godziny. Rozwidniło się. Mimbrenio ciągle był niewidoczny, a Czarny Bóbr wciąż go szukał. Wreszcie Juma zbliżył się do brzegu i pływał powoli, badając każde miejsce wzrokiem i rękoma. Naraz coś jak gdyby zatrzymało jego uwagę. Przyglądał się podejrzliwie, podpłynął bliżej i nagle głowa jego, a potem ręce i nogi zapadły się w głąb. Nad nim bulgotała woda i utworzył się wir. Pod powierzchnią jeziora odbywała się okrutna walka na śmierć i życie. Lecz komu śmierć, a komu życie? W końcu wynurzył się z wody Mimbrenio. Płynął ruszając nogami i jedną ręką, drugą wlókł w wodzie. Pokrótce zniknął nam z oczu za krzewami. Odwróciłem się do swoich i zawołałem przyciszonym głosem: — Zabił Czarnego Bobra i zamierza go oskalpować. W tym celu wyciągnął go z wody. Trzymajcie broń w pogotowiu, gdyż obawiam się, że Jumowie nie potrafią opanować wybuchu wściekłości. Istotnie, po chwili ukazał się Mimbrenio, przypłynął do nas i wyszedł na ląd. — Stój! — krzyczał Vete–ya. — Tylko zwycięzca może wyjść z wody, zwyciężony musi w niej zginąć! Mimbrenio w odpowiedzi wskazał nóż w prawej, skalp w lewej ręce i odparł: — Niech zatem Vete–ya obejrzy Czarnego Bobra, który leży w zagajniku, i niech się przekona, czy żyje jeszcze. Oto jest jego skalp. Mimbreniowie winszowali mu okrzykami. Nie odniósł najmniejszej rany, najmniejszego zadraśnięcia. Jumowie pienili się z wściekłości. Krzycząc gniewnie pobiegli do obozu po broń. Pomknąłem czym prędzej do Vete–ya, który stał jeszcze pod bukiem w towarzystwie Apacza. — Twoi wojownicy — rzekłem — biegną po broń. Zatrzymaj ich, póki czas. — Ani myślę — odpowiedział, sięgając po rewolwer. — Niech tylko jeden strzał padnie, a wszyscy jesteście zgubieni! — Zobaczymy! Mamy nie mniej od was wojowników. — Mylisz się. Chodź ze mną, a zobaczysz. Chwyciłem go za rękę i wyprowadziłem na otwartą przestrzeń. Przy świetle dziennym widać było dokładnie Mimbreniów okrążających nas pierścieniem. — Co to za ludzie? — zapytał struchlały z przerażenia. — To Nalgu Mokaszi i setki jego wojowników. Jesteście okrążeni. — Widzisz więc, że walka musi się skończyć waszą klęską. Chwycił się z rozpaczy za głowę i zapytał: — Ofiarujesz nam przebaczenie czy męczeński pal? — Przebaczenie. — Ufam tobie. Spieszmy się! Prędzej! Przybyliśmy akurat we właściwym czasie, Jumowie bowiem szykowali się do natarcia i czekali tylko na wodza. Podbiegł do nich wyjaśnić sytuację, ja natomiast odesłałem Silnego Bawołu do jego oddziału, aby przygotował go na wszelki wypadek do walki. Vete–ya musiał użyć całej swojej władzy i sprytu, aby powstrzymać zapędy wojowników. Ulegli nie tyle zresztą jego krasomówstwu, ile raczej wymownemu widokowi Mimbreniów, którzy ich okrążali zwartym murem. Nalgu Mokaszi podszedł do mnie i zapytał, wskazując na Jumów: — Jak sądzisz, czy będą się bronić? — Nie. Rozmawiałem z ich wodzem. — Więc się poddadzą? — Tak myślę. — A zatem zginą przy palu. — Nie przypuszczam. Jeżeli ofiarujesz im pal, nie poddadzą się, lecz będą walczyć aż do ostatniego tchu. — No, to i cóż z tego? — To będzie nas kosztowało bardzo wiele krwi. — Nie mów wciąż o krwi. Powystrzelamy ich wszystkich. — Ale zginie przy tym także wielu twoich wojowników. — Wątpię. Walka nie potrwa długo. Oni stanowią znikomą garstkę wobec naszej gromady: ja z Mimbreniami, Winnetou, ty i twoi biali, Przebiegły Wąż wraz z Jumami, którzy są za wami. — Są za nami, lecz będą przeciwko tobie. — Cóż to znaczy? — To znaczy, że przyrzekłem Vete–ya i jego ludziom przebaczenie