Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

A ty jesteś jednym z nich - zawyrokował Alfray. Nie jestem Mnogiem. Jedem zresztą też nie, skoro już o tym mowa. Ale można mnie nazwać adeptem sztuki. Jednym z niewie- lu, których wydała moja rasa. Dlaczego nam o tym mówisz? I po co pakujesz się w nasze kłopoty, od których mógłbyś trzymać się z daleka? Staram się naprawić zło, które zostało wyrządzone. Nie pora na szczegółowe wyjaśnienia. Sluaghy na razie śpią w lodzie, ale wkrótce się obudzą. Musimy działać. Możesz nas stąd wydostać? Chyba tak. Ale mój plan nie ogranicza się do próby ucieczki. Poza tym dokąd byście uciekli na tym lodowym pustkowiu? Jak wobec tego wygląda twój plan? - zainteresował się Stryk. Odzyskać gwiazdy i za ich pomocą umożliwić wam opuszcze- nie tego miejsca. Mówisz o portalu? - wtrąciła Sanara, o której wszyscy chwilo- wo zapomnieli. -Tak. Stryk się nachmurzył. A to co znowu? Część tajemnicy, którą chcę wam ujawnić. Najpierw jednak przyda się wasza siła. - Serafim powiódł wzrokiem po orkach. - Poprowadzę was. Nawet jeśli nie widzicie sensu tego, co chcę zro- bić, co macie do stracenia? W każdej chwili możemy się rozstać. Pójdziecie swoją drogą zmierzycie się z niebezpieczeństwami II- lex i spróbujecie dotrzeć do ciepłych krajów. Jeśli tak stawiasz sprawę... Jestem gotów pójść z tobą. Ale uważaj - pogroził Stryk. - Jeżeli nas zdradzisz albo jeżeli uznamy, że nie podoba nam się to, w co nas pakujesz, pożegnamy się. A ty zginiesz. 213 Uczciwy układ. Dziękuję wam. Na początek musimy się do- stać do podziemi. Po co? Bo tam właśnie znajduje się portal i wasza droga ucieczki. Mówi prawdę - zawtórowała Serafimowi Sanara. - To jedyna szansa. Niech mu będzie - zgodził się Stryk. - Ale do podziemi droga daleka, tym bardziej że na razie nawet nie wiemy, jak wyjść z tej komnaty. Ja się stąd wydostanę, ale sam. Nie mogę nikogo zabrać. Osła- bienie magii ograniczyło także moją moc. Nie umiem też otworzyć drzwi: to potrafią tylko sluaghy. Mógłbym wyczytać w ich umy- słach, jak to zrobić, ale nie chcę się do nich zanadto zbliżać. Spró- buję znaleźć jednego i zwabić go tutaj. A wtedy wszystko będzie w waszych rękach. To znaczy, że można je zabić? Naturalnie. Nie są nieśmiertelne ani niewrażliwe na ciosy, tyl- ko po prostu długowieczne i niewiarygodnie żywotne. A co z bólem, który czujemy w głowach? To ich broń? Tym zajmiemy się my z Sanarą. Przypuścimy na sluagha atak psychiczny, a wy rzucicie się na niego z tym, co będziecie mieli pod ręką. Wiem, że nie macie broni... Ale świetnie improwizujemy - zapewnił Jup. To dobrze. Tylko go nie zlekceważcie. Musicie zaatakować zdecydowanie i dużą liczbą. O to możesz być spokojny. - W takim razie przygotujcie się. Zaczynamy. Serafini rozpłynął się w cieniu. I nie wynurzył się z niego także po opuszczeniu komnaty. Jego buty nie czyniły najmniejszego hałasu na pokrytej gęstym kurzem posadzce korytarzy. Otwierał kolejne drzwi, gotów w każdej chwi- li rzucić się do ucieczki, ale zgodnie z przewidywaniami sluaghy nie opuściły jeszcze swoich lodowych kolebek. Kiedy niebo na południowym wschodzie zaczęło się już przeja- śniać, poczuł w głowie znajomy niepokój: gdzieś w pobliżu roz- mawiały sluaghy. Rozpłaszczył się przy ścianie i wyjrzał za róg korytarza. Były aż cztery. Ich szare ciała bezustannie zmieniały kształty. Wycofał się ostrożnie. 214 Miał nadzieję, że napotka mniejszą grupę, ale nie miał czasu na dalsze poszukiwania. Zebrał się na odwagę, wyszedł zza rogu i przytknął dłoń do czoła w kpiarskim salucie. Przeszył go ból - ale Serafim spodziewał się tego i natychmiast rzucił się do ucieczki. Sluaghy ruszyły za nim. Dwa z nich miały budzące grozę owa- dzie kończyny, na których rozwijały całkiem sporą szybkość. Trze- ci próbował rozłożyć łuskowate skrzydła, które skrzypiąc, młóciły powietrze, ale w korytarzu było za mało miejsca. Wzbił się więc tylko odrobinę i zawisł niezgrabnie nad czwartym, ostatnim stwo- rem, który przypominał ślimaka i zostawiał za sobą śluzowaty, cuchnący ślad. Serafim był od nich szybszy. Minął szereg otwartych drzwi i wpadł do długiej, pogrążonej w półmroku galerii. Przebiegł przez nią i zdyszany oparł się o ścianę. Teraz wpadł na kręcone schody