Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
I akurat z tego powodu ta druga grupa zaczęła dokuczać podchorążemu Weberowi. No to z miejsca zaczął ich grzmocić. - A jaka to była grupa, Rednitz? - Grupa szkolna Bruno z kursu pierwszego, panie poruczniku. Krafft po raz pierwszy w widomy sposób zareagował na sprawozdanie podchorążego: uśmiechnął się. Wiedział już, że na przyszłej i chyba nieuniknionej konferencji będzie mógł liczyć na pomoc kapitana Federsa. Bo grupa szkolna Bruno podlegała "trubadurowi". To mogło być czynnikiem decydującym dla wyniku batalii. - To bardzo pożyteczna informacja, drogi Rednitz - powiedział Krafft. - Z tym można już coś niecoś począć. Ale teraz nie chcę was już dłużej zatrzymywać, w końcu i wy, i wasi koledzy macie pilną sprawę na mieście. - Przypuszczalnie zajmie to nam z godzinkę czasu, panie poruczniku. - Proszę mnie natychmiast zawiadomić o wynikach, Rednitz, niezależnie od tego, czym będę w danej chwili zajęty. Nawet gdybyście mnie musieli wywołać z jakiejś konferencji. * * * Nadzwyczajna tajna konferencja rozpoczęła się o szesnastej. Była stosunkowo krótka i zakończyła się dla niektórych dość boleśnie. Odbywała się w gabinecie dowódcy kursu II przy udziale: majora Freya, kapitana Ratshelma, kapitana Federsa i porucznika Kraffta; ci ostatni uczestniczyli w niej jako odpowiedzialni za obwinioną grupę szkolną H. - Panowie, jestem przerażony! - tymi słowami dowódca kursu otworzył posiedzenie. Siedział w swoim fotelu wyprostowany, pełen godności i niezachwianego poczucia wyższości. - Bardzo mi przykro, panowie - ciągnął major Frey dalej - że musiałem panom zepsuć niedzielę. Również i ja wolałbym przebywać teraz w ścisłym, harmonijnym gronie. W tej chwili bowiem małżonka moja, jak panom zapewne wiadomo, przyjmuje podległych mi panów oficerów z żonami. Jednakże ta wywołana przez czyjąś lekkomyślność sytuacja zmusza mnie do zrezygnowania z towarzystwa dam mego korpusu oficerskiego. Co pan na to, panie poruczniku Krafft? - Nic, panie majorze - oświadczył Krafft po prostu. Dowódcy kursu jakby dech zaparło. Wreszcie powiedział ostro i rozkazująco: - Pańska grupa, za którą przede wszystkim pan jest odpowiedzialny, wszczyna w lokalu publicznym ordynarną bójkę, jak pierwsi lepsi drwale, a pan nie ma na to nic do powiedzenia! - Po pierwsze - powiedział Krafft łagodnie - nie jest, moim zdaniem, jeszcze udowodnione, że w ogóle odbyła się jakaś bójka i że ta bójka zakończyła się zdemolowaniem lokalu. A jeśli nawet tak było, to trzeba by wprzód wyjaśnić, czy grupa szkolna Heinrich jest winna, współwinna czy też może zupełnie niewinna. W tym ewentualnym incydencie odegrało decydującą rolę również paru podchorążych, którzy cieszą się jak dotąd nienaganną opinią. Czyż nie tak, panie kapitanie? Ratshelm rzucił się na tę przynętę jak pies na kość. - W rzeczy samej - potwierdził ochoczo - jest to punkt zasługujący, moim zdaniem, na specjalne uwzględnienie. Można powiedzieć bez przesady, że nawet najlepsi i najbardziej obiecujący podchorążowie zostali wplątani w tę fatalną aferę, co przecież daje wiele do myślenia. - Co jednak niczego nie likwiduje! - rzekł major, najwyraźniej zdecydowany wymierzyć winnym przykładną karę. - Niech pan nie zapomina, panie poruczniku Krafft, że w gruncie rzeczy jedynie pan ponosi całkowitą odpowiedzialność. - Jestem gotów ją ponieść, panie majorze - powiedział nonszalancko Krafft - aczkolwiek nie wiem jeszcze, jaki rodzaj odpowiedzialności ma pan na myśli. Jeśli już mamy wyjaśnić sytuację do końca, to nie możemy przecież pominąć tej drugiej zainteresowanej grupy. Chodzi mianowicie o grupę szkolną Bruno z kursu pierwszego. - O jaką grupę? - spytał Feders z niedowierzaniem. Porucznik Krafft z przyjemnością mu udzielił informacji, a Feders roześmiał się na całe gardło, nie okazując najmniejszego respektu dla przełożonego