Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie licząc Hanka Spruilla, nigdy w życiu nie spotkałem kogoś, kogo bym tak bardzo nie lubił. Co zrobiłby na moim miejscy Ricky? Pewnie by ją sklął, ale ponieważ ja nie mogłem sobie na to pozwolić, po prostu odszedłem. Wrócili. Za kierownicą siedział tata. Zaparkował, wysiedli i Jimmy Dale zawołał Spruillów. Bo, Dale i Trot usiedli z tyłu, Hank z przodu i ponownie odjechali, śmigając drogą w stronę mostu. Jimmy Dale napomknął o wyjeździe dopiero przed wieczorem. Mieliśmy ich dość, a mnie szczególnie martwiła myśl, że mogą zostać na kolację. Mielibyśmy usiąść do stołu, jeść i słuchać, jak Stacy szydzi z naszych potraw i zwyczajów? Szydziła ze wszystkiego, co łączyło się z naszym sposobem życia, dlaczego miałaby darować sobie kolację? Do samochodu szliśmy bardzo powoli, gdyż pożegnania jak zwykle ciągnęły się w nieskończoność. Kiedy nadchodziła pora odjazdu, nikt się nigdy nie spieszył. Najpierw ktoś oznajmiał, że już późno, po jakimś czasie powtarzał to ktoś inny i wreszcie, wraz z falą pierwszych pożegnań, wszyscy ruszali na podjazd. Po drodze ściskali sobie ręce, obejmowali się, wymieniali obietnice rychłych odwiedzin. Szli tak i szli, wreszcie docierali do samochodu czy ciężarówki i tu cała procesja zawsze przystawała, ponieważ ktoś przypominał sobie taką czy inną historyjkę, którą koniecznie musiał opowiedzieć. Ponownie ściskano sobie ręce i obiecywano rychłe odwiedziny. Kosztem olbrzymiego wysiłku ci, którzy odjeżdżali, wsiadali wreszcie do samochodu, a wówczas ci, którzy ich odprowadzali, wtykali do środka głowę, żeby po raz ostatni się z nimi pożegnać albo wysłuchać jeszcze jednej opowiastki. Kilka nieśmiałych protestów i w końcu kierowca zapuszczał silnik. Wszyscy zaczynali machać rękami na pożegnanie i samochód powoli ruszał. Kiedy dom znikał pasażerom z oczu, ktoś siedzący z tyłu mruczał: - Co ich tak pognało? A ktoś wciąż machający ręką na podwórzu mówił: - Ciekawe, dlaczego tak szybko odjechali? W drodze do samochodu Stacy szepnęła coś do ucha mężowi. - Ona musi do łazienki - powiedział cicho Jimmy Dale. Mama zmarszczyła czoło. Nie mieliśmy łazienki. Mieliśmy wychodek, małą drewnianą wygódkę z głębokim dołem, ukrytą za szopą na narzędzia, w połowie drogi między gankiem i stodołą. - Chodź ze mną - odrzekła i poszły. Jimmy Dale przypomniał sobie historyjkę o miejscowym chłopaku, który wyjechał do Flint i został aresztowany za picie alkoholu na ulicy przed barem. Zostawiłem ich, przeszedłem przez dom, zbiegłem schodami z ganku, prześlizgnąłem się między kurnikami i przystanąłem w miejscu, z którego mogłem obserwować, jak mama prowadzi Stacy do wychodka. Stacy zatrzymała się przed drzwiami i wyglądało na to, że nie ma zbyt wielkiej ochoty tam wchodzić. Ale nie miała wyboru. Mama wróciła na podwórze. Wtedy zaatakowałem. Zapukałem do drzwi. Usłyszałem cichy krzyk, potem rozpaczliwy pisk: - Kto to? - To ja, Luke. - Zajęte! - Mówiła szybko i niewyraźnie, głosem przytłumionym przez duszną wilgoć wychodka. W środku było ciemno, gdyż światło sączyło się tylko przez maleńkie szpary między deskami. - Niech pani teraz nie wychodzi! - rzuciłem z udawaną paniką. - Dlaczego? - Tu jest wielki czarny wąż! - O mój Boże! - tchnęła. Gdyby nie to, że już siedziała, pewnie znowu by zemdlała. - Cicho! - syknąłem. - Bo usłyszy, że pani tam jest. - Jezu święty! - wykrzyknęła załamującym się głosem. - Zrób coś! - Nie mogę. Jest wielki i gryzie. - Czego on chce? - załkała, jakby zaraz miała się rozpłakać. - Nie wiem. To gównojad, często się tu kręci. - Zawołaj Jimmy'ego Dale'a! - Dobrze, tylko niech pani nie wychodzi. On leży tuż za drzwiami. Chyba już wie, że pani tam jest. - O mój Boże - jęknęła Stacy i się rozpłakała. Zanurkowałem między kurnikami i okrążyłem ogród. Cicho i powoli szedłem wzdłuż żywopłotu, który stanowił granicę naszej działki, dopóki nie dotarłem do kępy krzewów, skąd widać było podwórze przed domem. Schowałem się tam i ostrożnie wyjrzałem. Jimmy Dale opierał się o maskę samochodu, opowiadając coś i czekając, aż żona się załatwi