Ostatecznie dla naleĹźycie zorganizowanego umysĹu ĹmierÄ to tylko poczÄ tek nowej wielkiej przygody.
Ze strachu głos na sekundę zamarł jej w gardle i tę sekundę wykorzystał Stasiulek, żeby podbiec do niej i zakryć jej rękš usta. - Niech pani nie krzyczy - szeptał - nie zrobimy pani nic złego. A jak pani narobi wrzasku, to nie będziemy mieli wyjcia i... - Dobrze - odszepnęła dziewczyna. - Powiedz tylko, gdzie forsa Adama. Wemiemy jš i nas tu nie ma! - Jaka forsa, jakiego Adama?! - Jak to jakiego, Kowalskiego, twojego faceta! Niby go nie znasz, co? Nie z nami te numery, laluniu! - Piętro niżej - wychrypiała dziewczyna. - Co niżej?! - Piętro! - Jakie piętro?! - Szóste! A tu jest siódme!!! - Rany koguta!!! Całe towarzystwo zamarło. Dziewczyna ze strachu prawie mdlała. Stasiulek z morderstwem w oczach patrzył na nieszczęsnego Dzibka, Dzibek za miał w głowie zupełny mętlik. Jak mógł się tak okropnie pomylić? Pamiętał przecież dobrze, a miał wspaniałš pamięć do cyfr, że wczoraj w windzie nacisnšł siódemkę. Siódemkę! Na pewno... I nagle zdał sobie sprawę z tego, że przecież włanie z wyższego piętra obserwował mieszkanie Adama. Ta baba ma rację! Tylko co teraz zrobić?! Stasiulek w dalszym cišgu trzymał dziewczynę. - Poszlibymy, ale ty narobisz wrzasku albo zadzwonisz na policję... 6 - Grzesiek, Ewa i złodzieje 73 - Nie zadzwonię, tylko już idcie. - Akurat... To pamiętaj, że jak nas przez ciebie złapiš, to gorzko pożałujesz. A w ogóle to tego... o, zwišżemy cię. Tylko cicho! W małej łazieneczce wisiał mocny sznur, na którym suszyły się różne fatałaszki. Dzibek, pełen skruchy i żalu, zdjšł te rzeczy bardzo ostrożnie i położył na pralce, po czym obaj panowie zwišzali raczej mało fachowo dziewczynę, a usta zakleili jej plastrem, który znaleli w szafce z lusterkiem. - Nie masz kataru? - zatroszczył się Dzibek. Dziewczyna pokręciła przeczšco głowš. - A co cię to, psianoga, obchodzi? - warknšł Stasiu-lek. - Chcesz się z niš może całować? - No co ty, akurat mi teraz figle-migle w głowie - jęknšł Dzibek. - No? - Jakby miała katar, toby się mogła udusić. Chcesz mieć trupa na sumieniu? Bo ja nie. - No dobra, spływamy, ale już! - Do mieszkania Adama? - Oszalałe? Przecież ona zaraz się rozwišże i jak narobi wrzasku... O kasie możesz, durniu, zapomnieć! Ta rozmowa toczyła się już na schodach, którymi, nie czekajšc na windę, panowie zbiegali w dół. Po chwili dom Adama został daleko w tyle. - Cholera, wszystko przez ciebie, idioto - pienił się Stasiulek - że też musiałem dobrać sobie wspólnika, który nie potrafi policzyć do szeciu! - Każdy się może pomylić. No trudno, dobrze chociaż, że udało nam się zwiać. 74 - Do czasu! - Jak to? - Tak to! Ona nas widziała, nawet czapek żemy na gęby nie nacišgnęli. Pójdzie do glin, zrobiš portrety pamięciowe i pierwszy lepszy dzieciak nas rozpozna! Trzeba stšd pryskać czy co? - Łatwo mówić: "pryskać". A co zrobię ze starš i dzieciakami? Dzibek nie przyznał się pannie Mimi, że ma żonę i troje rozkosznych maleństw. Jego żona Baka, bardzo miła, chociaż trochę zwariowana, była pewna, że mšż pracuje na stacji benzynowej i tam tak dobrze zarabia. Rzeczywicie, Dzibek pracował na stacji, ale pienišdze miał, jak wiadomo, dzięki zupełnie innej działalnoci. Żonę kochał, 75 a za bliniakami, Leszkiem i Mieszkiem, przepadał. Najmłodsza z jego dzieci, córeczka Dobrochna, miała dopiero pół roku i Dzibek nie wyobrażał sobie życia bez niej. A inni ludzie w zasadzie wcale go nie obchodzili. - Iiiii tam - zlekceważył teraz obawy Stasiulka - ciemno tam było. Zgolę te włosy na łbie i nikt mnie nie rozpozna. Nie bój nic, ona była taka wystraszona, że na pewno nic nie zauważyła. Może przyhamujemy z robotš na jaki miesišc, i tyle. Okropnie się strachliwy zrobiłe. - Co nagle taki wygadany, taki mšdry? - zdenerwował się Stasiulek. - Ty jak chcesz, a ja pryskam do ciotki, do Warszawy. - Jak wrócisz, to do mnie przekręć. Trzeba się będzie za robotę brać. - Się zobaczy - mętnie odpowiedział Stasiulek i pobiegł do domu. Gdyby wiedział, co w tej chwili robi napadnięta przez wspólników dziewczyna, biegłby może wolniej. A panna Beatka, która dosyć szybko wyplštała się z więzów, postanowiła najpierw zatelefonować do pana Darka. Tak więc zaalarmowany w rodku nocy siostrzeniec tajemniczego wuja zjawił się u panny Beaty w dwóch różnych butach, w koszuli włożonej na lewš stronę i, oczywicie, bardzo senny. - Najpierw niech pan idzie na dół, może oni tam poszli - poradziła rzeczowo sšsiadka i pan Darek, uzbrojony w tasak kuchenny i pojemniczek z pieprzem, poszedł na szóste piętro. Nikogo tam nie było. Teraz jednak, wiedzšc o ukrytych pienišdzach, siostrzeniec szukał uważniej. Trwało godzinę, zanim zabrał się do małej antresoli. Leżały tam 76 zimowe buty, wypchane papierem, tylko że w jednym z nich utkana była nie zwykła makulatura, lecz paczka banknotów stuzłotowych, a właciwie dwie paczki. Paczki, czyli szare, redniej wielkoci koperty, zawierały tych stuzłotówek wiele, tak wiele, że Darkowi zakręciło się w głowie. "Matko najmilsza - pomylał - skšd wujo miał tyle szmalu? Co ja mam teraz zrobić?" Postanowił szukać dalej, ale niczego ciekawego już nie znalazł, chyba żeby za rzecz interesujšcš uznać drugš saszetkę, tym razem zielonš, także pełnš dokumentów. W jednym paszporcie widniały pieczęcie kilku krajów europejskich. Jeden był wystawiony na pięknš Greczynkę i jej synka, inny dowód pochodził z dawnego Zwišzku Radzieckiego, a jego włacicielka nazywała się Tatiana Owczenko, czy też Owpenko, a może trochę inaczej. Darek nie bardzo dobrze znał alfabet rosyjski. Tatiana przyjechała do Polski dosyć dawno i chyba miała okropne kłopoty, gdy w jaki tajemniczy sposób straciła dokumenty. Obok dowodów, tak samo jak w tamtej saszetce, leżały dokumenty samochodów i prawa jazdy. Darek pomylał, że bogactwo wuja ma chyba co wspólnego z kradzieżš aut, i oczywicie pomylał dobrze. Tylko że nie wiedział w dalszym cišgu, co z tym zrobić. Tymczasem do drzwi zapukała zaniepokojona panna Beata