Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Stanąwszy przed papieżem nie zgięli kolan, nie pochylili głowy. Szmer zdumienia powitał nie proszonych gości. — Kto wy jesteście, z czym przychodzicie? — zapytał papież surowo. Ten, który miał na sobie suknię kanonika, obrzucił zgromadzenie wzrokiem pogardliwym. — W mieście moim rodzinnym, w Parmie, zowią mnie Rolandem — odpowiedział — a przychodzę z rozkazu mojego pana, króla Henryka. Kościół zaległa duszna cisza oczekiwania. Nagłe, nie zapowiedziane przez nikogo, tajemnicą okrywające się poselstwo, nie wróżyło nic dobrego, zwłaszcza że legaci papiescy wrócili z Goslaru do Rzymu z wiadomością o gniewie Henryka. Kardynałowie spojrzeli na Grzegorza, szukając na jego twarzy śladów obawy. Lecz na suchym, zwiędłym obliczu papieża zakrzepł spokóji. Tylko bardzo uważne oko byłoby dostrzegło lekkie, nieznaczne drgnięcie powiek i nieco twardszy niż zwykle wyraz ust zamkniętych. Lepiej od swoich przybocznych doradców znał Grzegorz usposobienie dworu niemieckiego. Przeczuwał. jakąś burzę, spodziewał się jej, był na nią przygotowany. — Z nieprzyzwoitego zachowania się posłów Henryka odgadł, że chwila stanowcza nadeszła. Westchnąwszy do Boga, chciał właśnie dać znak Kolandowi, aby rozpoczął swoje poselstwo, kiedy go kanonik uprzedził. — Król, mój pan, i wszyscy biskupi po tej i tamtej stronie gór rozkazują ci przez usta moje — mówił poseł — abyś opuścił natychmiast stolicę św. Piotra, albowiem nie godzi się dzierżyć tak wysokiej godności bez przyzwolenia cesarza i biskupów. Warn zaś, bracia — zawołał, zwróciwszy się do zgromadzonych prałatów — przykazano stawić się w dniu Zielonych Świątek przed królem i przyjąć z jego rąk ojca i papieża, tego bowiem (wskazał ręką Grzegorza) nie papieżem uznano, lecz wilkiem drapieżnym. Ani jedne usta nie poruszyły się, ani jedna ręka nie podniosła się po tej przemowie. Członkowie synodu siedzieli jak porażeni. Osłupienie odjęło ich członkom władzę. Nawet oddechu nie było słychać. . Czasy ostatnie były świadkiem kilku detronizacji papieży, każdą jednak poprzedził prawidłowy proces, przeprowadzony w obecności oskarżonego. Żaden cesarz nie targnął się dotąd na biskupa rzymskiego, nie przekonawszy go nasamprzód publicznie o winie. To, co się stało, było gwałtem niesłychanym. Samego Grzegorza wprawiło poselstwo Rolanda w takie zdumienie, że stracił w pierwszej chwili zwykłą przytomność umysłu. Nie przesłyszałże się? Henryk wypędzał go z Lateranu bez obrony i sądu, jak dzikie zwierzę? Chyba jest ten młody człowiek w sukni duchownej szaJeńcem? Ale nie. Obok niego stał rycerz niemiecki z pergaminem, u którego wisiała purpurowa pieczęć królewska. Wpośród zgromadzonych prałatów ocknął się z osłupienia pierwszy biskup porteński, Jan, mąż znany z krewkości. — Chwytajcie go! — wrzasnął, zrywając się z ławy. — Wydrzyjcie mu z gardła język bezczelny! — zawołał drugi. — Na szubienicę z nim! Prefekt Rzymu, Cyncjusz, obecny w kościele, ruszył ku posłom Henryka z mieczem dobytym. Za nim szła jego straż przyboczna. W samą porę odzyskał Grzegorz panowanie nad sobą. Jeszcze chwila, a byłaby się krew polała, bo już skrzyżował się miecz świeckiego posła z mieczem prefekta. Podniósłszy się. z tronu, zawołał głosem rozkazującym: — Złożyć broń! W domu Chrystusa jesteście, bezbożni! Opadły miecze, zamilkła wrzawa. Wówczas skinął Grzegorz na posłów Henryka i posadził ich na stopniach tronu, zasłaniając ich swoją suknią i swoją powagą. — Niebaczni! — rzekł do prefekta i jego ludzi. — Posłowie nie odpowiadają za grzechy swoich panów. Odstąpcie! Każdego poselstwa należy spokojnie wysłuchać. A wziąwszy z rąk rycerza niemieckiego pergamin, podał go swojemu major domusowi, rozkazując: — Czytaj! — Wy zaś — zwrócił się do członków synodu — nie przerywajcie. Orędziu wójta Kościoła należy się w Rzymie pilna uwaga. Wśród grobowej ciszy czytał major domus papieski: — Henryk nie przez uroszczenie, lecz z łaski Bożej król, do Hildebranda nie papieża, lecz fałszywego mnicha. — Na to pozdrowienie zasłużyłeś ty, który zakłóciłeś wszystkie stany Kościoła, wprowadzając wszędzie niepokój i klątwę zamiast błogosławieństwa. Rządców świętego Kościoła, pomazańców Bożych, arcybiskupów, biskupów i prezbiterów, ośmieliłeś się nie tylko zaczepić, lecz zdeptałeś ich jak sługi, które nie wie dzą, co ich pan czyni, a tym podeptaniem możnych pozyskałeś sobie uznanie motłochu, wierząc, iż oprócz ciebie nie ma nikogo na świecie, kto by cośkolwiek wiedział i umiał. Tej swojej zarozumiałości używałeś nie ku budowaniu, lecz ku niszczeniu, tak, iż św. Grzegorz, którego imię sobie przywłaszczyłeś, przepowiada o tobie dobrze, kiedy mówi: "Z dostatku podwładnych wyrasta najczęściej pycha zwierzchnika, temu bowiem, co może więcej od wszystkich, zdaje się, iż może i wie wszystko". Znosiliśmy twoją pychę cierpliwie, gdyż chodziło nam o utrzymanie powagi i stolicy rzymskiej. Lecz ty wziąłeś naszą pokorę za obawę i rozzuchwaliłeś się do tego stopnia, iż targnąłeś się na przyznaną nam przez Boga godność królewską, grożąc nam wydarciem tej godności, jak gdybyśmy ją byli od ciebie otrzymali, lub jak gdyby królestwo i cesarstwo pochodziły nie z Boskiej, lecz z twojej ręki. A przecież powołał nas Chrystus, nasz Pan, jeszcze przed urodzeniem do królestwa, tobie zaś nie kazał przyjść na świat kapłanem. Piąłeś się do góry po szczeblach, które zowią się podstępem i kłamstwem, i są przeklęte. Pieniędzmi kupowałeś przyjaźń, przyjaźnią siłę zbrojną, za pomocą miecza wdarłeś się na stolicę pokoju, aby z tej stolicy pokoju siać niepokój. Uzbrajałeś podwładnych przeciw zwierzchnikom, uczyłeś pogardy dla biskupów, szczułeś świeckich na kapłanów. I na mnie, na pomazańca w cesarstwie, rzuciłeś się, aczkolwiek Ojcowie Kościoła uczą, iż jedyny Bóg może mnie sądzić, i że tylko odstępstwo od wiary może mnie pozbawić tronu. Wszakże zostawili mądrzy Ojcowie ukaranie nawet Juliana Apostaty Bogu, a św. Leon, papież prawdziwy, mówi: "Lękajcie się Boga, szanujcie króla". Ponieważ nie lękasz się Boga, przeto nie szanujesz Jego pomazańców