Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- - Mówisz o Niskach? - Eolair spotkał wielu stróżów mołza w czasie swoich licznych podróży po południowych wotlach. - Oni wciąż żyją. Ale wcale nie są podobni do karlaków! Jiriki zwolnił nieco, by poczekać na hrabiego. - - To właśnie okazało się błogosławieństwem, ale i przekleństwem Tinukeda’ya. Z czasem zmienili się, by lepiej przystosoVać do miejsca, w którym zamieszkali: ich krew i kości posiadają bewne możliwości zmiany. Myślę, że gdyby świat miał zginąć w płomieniach ognia, jedynymi istotami, które by przeżyły, byłyby właśnie Dzieci Oceanu. Za jakiś czas potrafiłyby zjadać dym i pływać w gorącym popiele. - - To jest zadziwiające - powiedział Eolair. - Yis-Fidri ‘jego towarzysze wydawali się tak bojaźliwi. Kto by pomyślał, że są zdolni do czegoś takiego? - - Na południowych bagnach żyją jaszczurki, które potrafią zmieniać ubarwienie, by upodobnić się do pnia lub liścia, na których siedzą - rzekł Jiriki uśmiechnięty. - One też są boJaźliwe. Nie widzę nic dziwnego w tym, że najbardziej bojaźliwe istoty potrafią się najlepiej chować. - Ale dlaczego karlaki tak bardzo się was boją, skoro daliście im to miejsce? Kiedy przyszliśmy tutaj z lady Maegwin po raz pierwszy, obawiały się, że jesteśmy waszymi sługami i przyszliśmy, by ich stąd wyciągnąć. Jiriki zatrzymał się. Przez chwilę wydawało się, że coś w dole przykuło jego uwagę. Kiedy odwrócił się do Eolaira, nawet obce rysy nie potrafiły ukryć wyrazu bólu, jaki pojawił się na jego twarzy. - - Mają rację, że się boją, hrabio Eolairze. Mądra Amerasu, która niedawno od nas odeszła, powiedziała, że powinniśmy się wstydzić za to, w jaki sposób ich traktowaliśmy. Nie obeszliśmy się z nimi dobrze, skrywaliśmy przed nimi rzeczy, które powinni byli wiedzieć... ponieważ sądziliśmy, że będą lepszymi sługami, jeśli pozostaną w nieświadomości. Kiedy Jenjiyana, pani Domu Tańczącego Roku, przekazała im to miejsce w odległej przeszłości, sprzeciwiło jej się wielu spośród Rodów Świtu. Niektórzy z nich do dzisiaj uważają, że dzieci Ruyana powinny pozostać naszymi sługami. Tak więc karlaki mają prawo się bać. - - Nic z tego, co mówisz, nie znalazło się w naszych legendach o twoim ludzie - powiedział Eolair. - Namalowałeś smutny i ponury obraz, książę Jiriki. Dlaczego mi o tym wszystkim opowiadasz? Sitha ruszył znowu po kruszących się schodach. - Ponieważ ta era niebawem przeminie, hrabio Eolairze. Co nie znaczy, że nadejdą szczęśliwsze dni, chociaż zawsze jest jakaś nadzieja. Ale na dobre czy na złe, ta era się kończy. Poszli w dół w milczeniu. EOLAIR PROWADZIŁ JlRIKIEGO przez kruszące się miasto, przypominając sobie szczegóły swojej pierwszej wizyty, choć sądząc po niecierpliwości Sithy, którą ten starał się maskować swoją uprzejmością, równie dobrze mógłby poprowadzić go Jiriki. Kiedy szli przez rozbrzmiewające echem puste ulice, Eolair po raz kolejny odniósł wrażenie, że Mezutu’a przypomina bardziej królikarnię bojaźliwych, lecz przyjaznych stworzeń niż miasto. Tym razem, mając w pamięci słowa Jirikiego o oceanie, ujrzał je jako koralowy ogród, o niezliczonych domach wyrastających jedne z drugich, ziejących otworami pustych drzwi i tuneli, o wieżach połączonych kamiennymi przejściami cienkimi jak szkło. Zastanawiał się, czy karlaki tęskniły za morzem, czy dlatego całe miasto i dodatkowe budowle - nawet w tej chwili Jiriki wskazywał na coś, co zostało dodane do oryginalnych zabudowań Mezutu’y - stopniowo zamieniały się w podmorską grotę osłoniętą przed słońcem kamieniem, a nie błękitną wodą. Kiedy wreszcie wynurzyli się z tunelu ozdobionego rzeźbami wyrytymi w żywej skale i stanęli na ogromnej kamiennej arenie, wokół Jirikiego roztoczył się nimb jasnego, kredowego światła. Wpatrzony w środek areny Sitha uniósł dłonie na wysokość ramion i wykonał ostrożny gest, zanim przesunął się do przodu, lecz wszystkie jego ruchy były niezwykle płynne i szybkie. Ogromny Czerep wciąż stał na środku wielkiej misy, pulsując różnokolorowym, zmieniającym się światłem. Znajdujące się dookoła ławki były puste, podobnie jak cała arena. - Yis-fidri! - zawołał Eolair. - Yis-hadra! Toja, Eolair, hrabia Nad Mullach! - Jego głos wzniósł się nad areną i odbił echem od ścian rozległej jaskini. Nikt nie odpowiedział. - To ja, Eolair, Yis-fidri! Wróciłem! Kiedy i tym razem nikt nie odpowiedział, nie rozległy się niczyje kroki i nie zaświeciło światło krystalicznych pałeczek karlaków, Eolair zszedł do Jirikiego. - - Tego się obawiałem - powiedział hrabia. - Bałem się, że znikną, kiedy ciebie przyprowadzę. Mam tylko nadzieję, że nie opuścili miasta na dobre. Pewnie uważają mnie za zdrajcę, który sprowadził jednego z ich dawnych panów. - - Być może. - Jiriki wydawał się zamyślony, napięty. - Na moich przodków! - szepnął. - Stoję przed Czerepem Mezutu’y...! Czuję jego śpiew! Eolair przybliżył dłonie do mlecznego kamienia, lecz poczuł jedynie nieco cieplejszy prąd powietrza. Jiriki także przysunął dłonie do kamienia, lecz go nie dotknął, zatrzymując je tuż nad jego powierzchnią, jakby objął coś niewidzialnego, coś, co miało kształt kamienia, lecz było większe od niego. Kamień rozjarzył się nieco mocniejszym światłem, jakby to, co pływało w jego wnętrzu, zbliżyło się do jego powierzchni. Jiriki obserwował zmieniające się kolory; wciąż nie dotykając kamienia przesuwał dłonie wokół niego niczym w rytualnym tańcu. Upłynęło dużo czasu, aż Eolair poczuł, że zaczynają boleć go nogi