Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Tylko nie nam. Ciągle mamy zbrodnię do rozwikłania. Holliday nic nie odpowiedział. - Zostawiasz sprawę otwartą, co? Wiesz, że nie on zabił Brunera. - Nie mogę, Mike - Holliday powiedział spokojnie. - Zabierze mi odznakę. Nie mogę przeciwstawić się mu w taki sposób. - To po prostu nie zamykaj sprawy. - Jest zamknięta. - Doc, zawsze byłeś ze mną szczery. Przynajmniej tak uważam. - To nie proś o coś, czego nie mogę zrobić - powiedział zrezygnowanym głosem. Connolly przyglądał się mu. - Wiesz, że nie popuszczę. - Może. Lecz jako sprawa policyjna jest zamknięta. Do czego dojdziecie na Górze, to już wasz problem. - Nadal potrzebuję twojej pomocy. Spojrzał na ulicę, zastanawiając się. - Dokładnie jakiej? Nie mogę łapać każdego włóczęgi, który pojawi się w mieście. - A ja nie mogę jeździć i rozmawiać ze wszystkimi, którzy mieszkają wokół San Isidro. To działka policji. - Dlaczego San Isidro? - Ponieważ Brunera tam zabito. Ktoś musiał coś widzieć. Zawsze jest jakiś ktoś. Holliday uniósł brwi. - To po co go przenosił? - Nie wiem. Może nie chciał, abyście tam węszyli, na wypadek gdyby byli świadkowie. Nie ma zbrodni, nie ma pytań. Ludzie nie zgłaszają się na ochotnika, co? - Niespecjalnie. - I nie chcieli, żeby go znaleziono. - Więc przenieśli go do centrum miasta. Connolly westchnął. - Tak. - Paskudna sprawa, co? Obrabiasz faceta i zamiast uciekać, zabierasz go ze sobą. W porządku. Nie chcesz, żeby go znaleziono... oddalasz od siebie prawo. Masz dookoła cały boży kraj, możesz wyrzucić go w lasach kojotom na pożarcie. Ale nie robisz tego. Zabierasz go do centrum miasta, gdzie, jak wiesz, na pewno ktoś go znajdzie. A potem kradniesz mu dokumenty, wszystko, więc właściwie nie zostaje znaleziony. Nikt nie wie, kto to jest. Wygląda na to, że nie możesz zdecydować się, tak czy inaczej. - Mów dalej - Connolly powiedział cicho, obserwując go. - Teraz weźmy pana Kelly. To strasznie dużo kłopotów dla niego. On jest bardziej typem, powiedziałbym, beztroskim. Kochaj i rzucaj. Nie sądzę, żeby martwił się specjalnie zacieraniem śladów. Po prostu uciekałby do diabła. - Wiemy, że to nie on - zniecierpliwił się Connolly. - Ani nikt podobny do niego. Connolly spojrzał na niego. - To znaczy? - To znaczy, że nie sądzę, aby Bruner został napadnięty. Chyba był to ktoś, kogo znał. A przynajmniej, kto znał jego. - To właśnie twierdziłem przez cały czas. Holliday się uśmiechnął. - Nigdy nie uważałem, że jesteś głupi. Tylko arogancki skurwysyn. - To dlaczego ktoś miałby chcieć, aby go znaleziono? - No, i tak by został znaleziony, co? Nie gubi się oficera bezpieki w supertajnej bazie rządowej. Przetrząsnęliby całe miasto. Właściwie tak jak ty. - Wróciliśmy więc do początku. Dlaczego ktoś go przenosił? Holliday zapalił następnego papierosa, zupełnie się nie spiesząc. - Zastanawiałem się nad tym co nieco. I co mi przychodzi do głowy, to jak został znaleziony. Widzisz, zupełnie nie wiemy, kto to taki... mamy jedynie ofiarę. Znajdujesz ciało na pustyni, masz prawdziwą tajemnicę w rękach. San Isidro? Hm, co on miałby tam robić? Ale tak jak my go znaleźliśmy, nie było w tym żadnej tajemnicy. Od razu powstaje obraz. To, co mamy, jest trochę żenujące. Nie chcesz się temu przyglądać zbyt uważnie... nigdy nie wiesz, co znajdziesz, jak obrócisz kamień. Chcesz tylko posprzątać. Wojsko nie będzie szukać ślicznych chłopców. Niechętnie będą się tym zajmować. Pomyślał, że szybko posprzątają. - I rzeczywiście. Holliday wzruszył ramionami. - Muszę przyznać, że on chyba nie spodziewał się kogoś takiego jak stary Ramon. To następny przykład, jak dobry Bóg opiekuje się swoimi grzesznikami. - Dokąd dalej ruszamy? - Jak mówiłem, sprawa jest zamknięta. Mogę potwierdzić to moją wiedzą... siedzę przecież w tym interesie. Ale Hendron dowie się, że prowadzę nielegalne śledztwo, i dobierze mi się do dupy. On to potrafi. - Nie, jeżeli najpierw go powstrzymasz. - Zapomnij o tym - odparł Holliday. - Nie ja. Ty też nie