Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
A na samym środku groty, oświetlona słabymi, padającymi przez zawalony sufit promieniami światła, znajdowała się gwiazda wieczoru: potężny Kong, ósmy cud świata. Cirocco pamiętała czasy, kiedy wyglądał lepiej. Leżał na grzbiecie, otoczony lilipucim rojem hutników, zajętych rozbieraniem go na części. Podeszli do tego zadania z typową dla nich precyzją, tempem i skutecznością. Przez południowe wejście do jaskini została przerzucona lina. Cirocco wiedziała, że jest przywiązana do kolejki linowej zjeżdżającej w dół zbocza, prawdopodobnie łączącej nową odnogę odchodzącą od drogi zwanej Czarnym Lasem, która z kolei dobiegała do głównej trakcji Fojbe-Argos. Pociąg stał bezczynnie na końcowej stacji. Składał się z chromowanego parowozu oraz dwudziestu wagonów - automatycznych wywrotek, normalnie używanych do przewozu rudy żelaza z Czarnego Lasu, a teraz pełnych fragmentów Konga. Hutnicy byli dobrymi kolejarzami. Potrafili też mnóstwo innych rzeczy. Rozebrali całą głowę, tors i część ramienia Konga. Masywne kości cięli hałaśliwymi piłami parowymi. Widok był ponury, choć fascynujący. Cirocco spodziewała się, że po upływie trzystu obrotów, czyli po prawie dwóch tygodniach, Kong będzie niemiłosiernie cuchnął. Zresztą w samej jaskini zawsze unosił się paskudny zapach, ponieważ nigdy nie przyszło mu do głowy, aby uprzątnąć tony łajna, które wydalał z każdym kiloobrotem, albo żeby chociaż wyjść na zewnątrz, gdy chciał sobie ulżyć. Okazało się jednak, że wcale nie gnił. Cirocco to zdenerwowało. W porządku, nie ma takiej zasady, zgodnie z którą miałby gnić, ale taki gówniarz jak on powinien gnić. Niemniej jednak leżał teraz, poćwiartowany aż do zdumiewająco skomplikowanej klatki piersiowej, równie świeży jak tego dnia, kiedy go zabito. Grupy hutników rozcinały jego ciało wielkimi rybackimi nożami osadzonymi na długich kijach, oddzierając połcie różowego mięsa, unosząc je przy pomocy haków zasilanych małymi maszynami parowymi i wysokiego masztu, podobnego do tych, które drwale ustawiają w lasach. Jeszcze jeden hektoobrót i już po nim. Cirocco ten widok zupełnie nie wstrząsnął. Wątpiła, czy cokolwiek mogło ją zmusić, aby współczuła tej wielkiej, zi-diociałej bestii. Gdyby ktokolwiek po nim zapłakał, to zaprosiłaby taką litościwą duszyczkę do spędzenia roku w tych lochach, aby sobie popatrzyła, jak Kong odgryza głowy żywym tytaniom. Jego ogromny łeb był teraz zwrócony w stronę Cirocco. Zabawna rzecz: wcale nie wyglądał jak goryl. Z tymi głupawo wydętymi wargami i odstającymi uszami jego głowa przypominała raczej łeb szympansa, a zmierzwiona brudno- brązowa sierść była taka, jaką mają orangutany. Tylko dwie rzeczy interesowały ją w tej scenie oprócz szczęśliwej wieści o jego śmierci. Kto go zabił? I dlaczego hutnicy przywiązali jego jedyne ocalałe ramię grubymi linami? Mijt, mijt, mijt, miiiiijt! Słysząc ten dźwięk Cirocco odwróciła się ostrożnie i wypatrzyła maleńkiego boleksa, który przycupnął w skalnej niszy dziesięć metrów ponad nią. Przypatrywał jej się w milczeniu. No tak! - pomyślała. - Chodź tu, zwierzaczku - zanuciła, wspinając się w jego stronę. - No chodź tu, malutki, nie bój się. - Pogwizdywała przy tym i cmokała językiem jak na szczeniaka, ale boleks tylko popiskiwał i wycofywał się coraz bardziej w głąb swej niszy, głębszej, niż Cirocco początkowo sądziła. Próbowała go dosięgnąć, ale stworzenie wpełzało coraz dalej. Nie było sposobu, żeby go stamtąd wyciągnąć. Zastanawiała się, czy nie poprosić hutników o pomoc. Na pewno mogli szybko wykurzyć stamtąd tego stworka. Przyszedł jej jednak do głowy lepszy pomysł. Wróciła na swe poprzednie miejsce i zaczęła tańczyć i śpiewać. Cirocco była znakomitą śpiewaczką, ale Isadora Duncan nie znalazłaby w niej rywalki. Niemniej jednak starała się, jak mogła, robiąc przy tym tyle hałasu, że w końcu jeden z hutnikdw oderwał wzrok od swej pracy - tylko po to, by się obejrzeć za siebie i potem niewątpliwie dołączyć kolejny przykład nieobliczalności ludzkich zachowań do swego chłodnego, blaszanego umysłu. Wkrótce boleks odważył się wyjrzeć ze swej kryjdwki. Cirocco zaczęła tańczyć jeszcze szybciej. Jego szkliste oko roziskrzyło się. Zobaczyła, jak stworzenie wychyla się, aby zrobić zbliżenie, i wkrótce jęło pomykać w dół, cały czas filmując swym absolutnie nieruchomym okiem. Boleksy nie potrafiły być obojętne wobec otaczających je wydarzeń. Schwyciła go, kiedy już był dostatecznie blisko. Boleks zapiszczał, ale nie był w stanie się wyrwać. Nadal kręcił. Cirocco wiedziała, że jeśli przybył tu wraz z festiwalem Pandemonium, to już dawno temu musiał mu się skończyć film. Koproducent, przyczepiony do jego grzbietu, z całą pewnością już nie żył. Oderwała go z trudem - koproducenci pozostawali wczepieni jak kleszcze, jeszcze długo potem, jak stawali się już tylko pustymi pojemnikami po filmie - i puściła boleksa. Stworzenie, uciekając, wciąż kręciło, najwyraźniej ogarnięte ekstazą filmowania, aż w końcu spadło ze skalnego występu i rozstrzaskało się gdzieś w dole. Cirocco wydobyła nóż i rozcięła tułdw zwierzaka