Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nagle chłopiec w nieokreślonym wieku, może szesnasta-, może dziewiętnastoletni, stojący w krótszym szeregu zawołał: - Ależ Herr Kommandant, ja też jestem ślusarzem! - Tak mówisz, kochany? - mruknął Amon, wyciągnął swój służbowy pistolet, podszedł do chłopca i strzelił mu w głowę. W tej pełnej metalu hali strzał z pistoletu zabrzmiał jak potworna eksplozja. Chłopcem rzuciło .o ścianę. Zdaniem przerażonego Lewartowa był on martwy, zanim jeszcze zdążył upaść na podłogę. Jeszcze krótszy teraz szereg został wyprowadzony na stację kolejową; zwłoki chłopca wywieziono na wzgórze na taczkach; tokarki znów zaczęły szumieć. Lecz Lewartow, wykonujący przy swym warsztacie zawiasy do br >m, stale miał w pamięci ten błysk w oku Amona, mówiący: „Tu jest taki jeden..." Rabinowi zdawało się, że krzyk chłopca tylko na chwilę odwrócił uwagę Amona od niego, bardziej oczywistego celu dla jego pistoletu. Minęło kilka dni, mówił dalej Stern, zanim Amon wrócił do warsztatu. Akurat było dużo ludzi i Amon chodził między nimi, samodzielnie dokonując selekcji. Zatrzymał się przy warsztacie Lewartowa. Rabin wiedział, że tak się stanie. Poczuł zapach wody po goleniu, zobaczył wykrochmalony mankiet koszuli. Amon zawsze był bardzo elegancki. 230 231 - Co robisz? - zapytał Góth. - Herr Kommandant, robię zawiasy - rabin pokazał palcem mały stosik zawiasów na podłodze. - Zrób mi teraz taki zawias - rozkazał Amon. Wyciągnął z kieszeni zegarek i zaczął mierzyć czas. Lewartow porządnie wyciął zawias, jego palce zmuszały metal do uległości, przyciskały do obrabiarki. To były pewne palce, dobrze pracujące, rade ze swej wprawy. Z drżeniem mierząc w głowie czas, wykonał zawias, wedle swej rachuby, w 58 sekund i upuścił go na ziemię u swych stóp. - Jeszcze jeden - cicho powiedział Amon. Teraz rabin pracował już z większą pewnością. W ciągu następnej minuty drugi zawias upadł na ziemię. Amon przyglądał się kupce. - Pracujesz tu od szóstej - zauważył nie odrywając oczu od podłogi. - Potrafisz pracować bardzo szybko. Dlaczego więc tak mało tych zawiasów? Lewartow zrozumiał, że własnym kunsztem wypracował sobie śmierć. Amon poprowadził go przejściem między stołami. Nikt nie odważył się podnieść oczu znad warsztatu. Co można było zobaczyć? Drogę na śmierć? Droga na śmierć to w Płaszowie proza życia. Na zewnątrz, w wiosenne południe, Amon ustawił Menaszę Lewartowa pod ścianą hali i wyjął pistolet, którym zamordował przed dwoma dniami chłopca. Lewartow zamrugał oczyma i patrzył, jak inni więźniowie, którzy spiesząc się wozili i nosili różne materiały do produkcji, starają się daleko trzymać od miejsca, gdzie stał on i Amon Góth. Ci, którzy byli z Krakowa, pewnie myśleli sobie: „Boże, przyszła kolej na Lewartowa". A Lewartow szeptał „Szema Jisroel" i słuchał mechanizmu pistoletu. Ale ciche metaliczne odgłosy zakończyły się nie hukiem, tylko pstryknięciem jakby zapalniczki, która nie daje ognia. Jak niezadowolony palacz, z dokładnie takim samym banalnym rozgniewaniem, Amon wyjął i wymienił ma- 232 Uazynek w kolbie pistoletu, znów wycelował i nacisnął spust. Rabin doznał uczucia, że strzał z pistoletu można przyjąć tak samo |ak uderzenie pięścią. Tymczasem pistolet Gótha znowu tylko pstryknął. - Donnerwetter! Zum Teufel! - krzyknął komendant. Lewartow miał wrażenie, że Amon zacznie zaraz przeklinać niedoskonałości nowoczesnej techniki, tak jakby obaj byli handlowcami, którzy próbują osiągnąć jakiś prosty efekt - gwint na rurze czy otwór w ścianie. Amon schował niesprawny pistolet do czarnego olstra i z kieszeni marynarki wyciągnął rewolwer z perłowymi okładzinami, taki, o jakich rabin czytał w powieściach o Dzikim Zachodzie. Lewartow nie przypuszczał, aby przyczyny techniczne mogły spowodować ułaskawienie. Góth na pewno nie odstąpi od swego zamiaru. Zginę od kowbojskiego rewolweru, myślał rabin. Nawet gdyby wszystkie iglice były spiłowane, hauptsturmfuhrer Góth skorzysta z bardziej prymitywnych sposobów. Według tego, co Stern opowiedział Schindlerowi, zanim Góth znów wymierzył i nacisnął spust, Menasza Lewartow rozejrzał się, szukając czegoś, co razem z dwoma niezwykłymi zacięciami służbowej broni Gótha mogłoby stanowić jakiś argument. Przy narożniku ściany leżała sterta węgla, obiekt sam w sobie niezbyt obiecujący. - Herr Kommandant - zaczął Lewartow, ale oto znów usłyszał mordercze kurki i sprężynki westernowej broni Gótha. I znów „pstryk", jak z popsutej zapalniczki. Amon, wściekły, szarpał lufę rewolweru, jakby chciał ją wyrwać z obsady. Teraz rabin przyjął postawę, jaką widział u nadzorców w warsztacie. - Herr Kommandant, chciałbym posłusznie zameldować, że mój stos zawiasów jest niezadowalający z tego powodu, że kalibrowano dziś maszyny. Dlatego zamiast pracy przy zawiasach posłano mnie do zrzucania tego węgla. Lewartow odniósł wrażenie, że pogwałcił zasady gry, w której obaj brali udział i która miała się zakończyć jego śmiercią tak 233 definitywnie, jak definitywnie grę w węże i drabiny kończy wyrzucenie szóstki. Wyglądało to tak, jakby rabin ukrył kości i tym samym uniemożliwił zakończenie. Amon uderzył go w twarz wolną lewą ręką i Lewartow poczuł w ustach krew, która jednak smakowała jak nadzieja. Następnie hauptsturmfuhrer Góth po prostu pozostawił rabina pod ścianą. Ale i Lewartow, i Stern wiedzieli, że gra została jedynie odłożona. Stern szeptem opowiedział tę historię Oskarowi