Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Diuk spojrzał na kruka z rozpaczą w oczach. - Jesteś mi teraz potrzebny, przyjacielu - powiedział. - Wezwij swoich braci. Sprowadź ich tu i uderzajcie na naszych wrogów. Zabijaj, Kraku. Zabijaj! Potrząsnąwszy ramieniem podrzucił ptaka w górę. Krak znikł w kłębach zamieci, kierując się na zachód, ku Szarej Wieży. Enli patrzył za nim i nerwowo zagryzał wargi. Odległy o tysiąc jardów legion Vorta nagle się zatrzymał. - Tam są! - syknął Vorto, wskazując ramieniem wzgórza na wschodzie. - Tam! Zobaczył ich, patrząc przez tumany śniegu, czekających na wschodnich stokach wzgórz. Były ich tam chyba ze trzy setki. Może nieco więcej, razem z Dorianami, jak mówił tamten kmieć. O tym, że miał do czynienia z najemnikami, świadczył przypadkowy dobór kolorów zbroi i uniformów. Obok Dorian stali smoczy żołnierze Enliego, w najeżonych kolcami zbrojach i gadzich hełmach. Cała nareńska kolumna zatrzymała się nagle i jedni po drugich zaczęli zwracać się frontem ku wschodowi. - No to ich mamy! - zaśmiał się uradowany Vorto. Potrząsnął pięścią w nadziei, że Enli zobaczy ten gest. - Mam cię, zdradziecki kundlu! Nie sprostasz moim zuchom! Rad był temu, że zabrał ze sobą tylu ludzi, i cieszył go widok wozów bojowych i kwasomiotów. Enli nie spodziewał się, że w Smoczej Paszczy zjawi się taka siła - i popełnił śmiertelny błąd. - Dureń, setny dureń! - stwierdził Vorto. - Zdechniesz dziś jak pies. Rozejrzał się szybko dookoła i zbadał wzrokiem okolicę. Znajdowali się w zasypanej śniegiem dolinie pomiędzy wzgórzami, rozległej i dającej mnóstwo miejsca na manewry. Pozycja i przewaga liczebna stwarzały legionistom przygniatającą przewagę. - Kye, to będzie nasze pole bitwy - odezwał się do pułkownika. - Piękne miejsce do walki. - Generale, oni nas nie zaczepią - stwierdził pułkownik. - Najemnicy stwierdzą, ilu nas jest, i się wycofają. - To pójdziemy w pościg, pułkowniku. W imię Boga i ojczyzny, musimy ich zniszczyć! Przygotuj ludzi. Po to właśnie przyszliśmy aż tutaj! Nie mówiąc już słowa więcej, generał Vorto skierował się ku wschodowi, gdzie czekali jego wrogowie, i potrząsnąwszy pięścią, przeklął wszystkich w imieniu swego Boga. Przemarzniętego do szpiku kości generała ogarnęła żądza zemsty. Oddalił się nieco od legionu, odwrócił konia i stanął twarzą ku swoim ludziom. - Oszukano was, moje zuchy! - zawołał. - Ale wróg raczył wreszcie się pokazać! Tam jest, na wzgórzu. To diuk Enli! Legioniści wydali bojowy okrzyk. Vorto sięgnął dłonią za siebie i wyjąwszy z rzemieni obejmy lśniący topór, uniósł go w górę. - Przyszliśmy tu po to, by się bić! - zagrzmiał. - Jesteście gotowi? Szeregi odpowiedziały mu kolejnym rykiem entuzjazmu, głośniejszym jeszcze i wyzywającym. Żołnierze chwycili za miecze i wyjąwszy je z pochew, zaczęli rytmicznie uderzać nimi w tarcze. Greegany zawyły przeraźliwie, napełniając powietrze rykami sprzed milionów lat, a konie zarżały entuzjastycznie, wyrażając gotowość poniesienia jeźdźców w bój. Pułkownik Kye ruszył między żołnierzy, wykrzykując rozkazy i ustawiając legion w słynny nareński potrójny szyk bojowy. Bojowe wozy zajmowały pozycje na skrzydłach, a kwasomistrze nadymali miechy, gotując miotacze do boju. Pośrodku szyku stanął wciąż silnie chroniony wóz z kapsułami Formuły B, które mogły przynieść śmierć wszystkim. Vorto uśmiechnął się, czując dumę ze swoich ludzi. Dziś Formuła B nie będzie im potrzebna. Wystarczy stara, dobra i niezawodna stal. Odwrócił się ku wzgórzom. Enli i jego ludzie wciąż jeszcze tam byli. Nieco zdziwiony Vorto, który spodziewał się, że tamci rzucą się do ucieczki, pomachał im ręką. - Czy mnie widzisz, Enli?! - wykrzyknął. - Dziś cię zabij ę! Na zboczu wzgórza widać było sylwetkę jeźdźca, który nawet nieco przypominał diuka. Vorto mógł dostrzec błysk rudej brody Enłiego. Jeździec usłyszał okrzyk generała i wbił w niego nieruchome spojrzenie. Vorto przyjął to za obrazę. - - Udajesz odważnego, skurwysynu? - mruknął. - No, zaraz zobaczymy, jak to z tym będzie. - - Dobry Boże! - wrzasnął ktoś za jego plecami. Vorto odwrócił się ku swoim. Przez chwilę patrzył na nich, nie bardzo pojmując, o co chodzi, ale zaraz spostrzegł, że wszyscy gapią się na zachód. Generał skierował spojrzenie w tę samą stronę. Zza horyzontu wyłaniała się jakaś ogromna, gnająca ku nim szybko chmura, czarna i złowroga. Wiatr niósł ku nim osobliwy dźwięk, jakby ktoś otwierał jednocześnie dziesiątki tysięcy skrzypiących drzwi. Poruszająca się ku nim chmura gnała zbyt szybko jak na burzę i zbyt głośno jak na zwykłą nawałnicę. Wszyscy żołnierze Vorta pokazywali na niebo i wydawali pełne przerażenia wrzaski. Zupełnie zbity z tropu generał uniósł się w siodle, pragnąc lepiej zbadać wzrokiem dziwaczną chmurę