Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
-Leeyane? Elf odepchnął podtrzymujące go dłonie. Odwrócił się na pięcie i podszedł do otwartego okna. Yeneth przez moment dojrzał łzy w jego oczach. Zapadło kłopotliwe milczenie. Nawet Kapłanki bez słowa przyglądały się człowiekowi. Yeneth poczuł się bardzo nieswojo pod ich spojrzeniami. -Karllee... był bratem Leeyane... - rzekła cicho Hassann. - Został zamordowany przez twojego ojca. Yeneth pobladł straszliwie. Karllee nie żyje? I zrobił to ojciec? Cofnął się przesłaniając usta dłonią. Zrobiło mu się niedobrze. To nie mogła być prawda! Ojciec nie mógłby... -Przybył na wasz zamek razem z eskorta dwóch elfów... - odezwał się cicho Leeyane. - Byli posłami... Przybyli z prośbą do Pana na Shaness. Prośbą o możliwość wydobycia pewnego Kamienia zakopanego pod zamkiem. Jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy odpowiedź... Powrócił jeden z wojowników... Był ciężko ranny. Przyniósł odcięte głowy swego towarzysza i Karllee... Umarł krótko potem. Yeneth w milczeniu wpatrywał się w plecy Leeyane. Widział jak ramiona elfa drżą a dłonie coraz bardziej zaciskają się na kamiennym parapecie. Powoli wstał i podszedł do młodego mężczyzny. Nie wiedząc do końca jak się zachować, delikatnie położył dłoń na ramieniu Leeyane. -Leeyane... - wyszeptał. Elf odwrócił twarz w jego kierunku. Po jego szczupłych policzkach płynęły łzy. Yeneth natychmiast objął chłopaka. - Tak mi przykro... -Wiem... - odparł po chwili Leeyane. - Czuję, że brak ci go tak jak i mnie... Wiedziałem, że Karllee uczy kogoś magii, ale on sam nigdy się do tego nie przyznał. Bardzo cię lubił... Wiedział, że jeśli powiedziałby ojcu o swojej znajomości z człowiekiem ten nigdy więcej nie pozwoliłby mu się z tobą spotkać. Yeneth skinął potakująco głową. Karllee też mu to kiedyś mówił. -Dzięki niemu mogę cię teraz słyszeć, tak? - spytał cicho. -Tak. Uśmiechnął się lekko. -Opowiesz mi co było dalej? Po śmierci Karllee? -Następnego dnia mój brat zdecydował się na atak na warownię. Z zemsty zabił wszystkich ludzi. -A dlaczego ja żyję? Zabiliście nawet kobiety i dzieci - zadrżał na to wspomnienie. - Dlaczego nie mnie? -Leeyane wybrał cię abyś zastąpił Karllee - wtrąciła się Hassann. - Abyś był jego Światłem... -Światłem? Nie rozumiem. I co z tym kamieniem w podziemiach? Przecież to od niego się zaczęło. -Kamień... Trzeba go wydostać na powierzchnię, a potem przenieść. To jest teraz najważniejsze - wzrok Hassann nagle stał się nieobecny. - Takie jest zadanie Leeyane. A ty będziesz mu bardzo potrzebny. -Do czego? - Yeneth spojrzał badawczo na Leeyane, lecz odpowiedzi znów udzieliła mu Hassann. -Leeyane jest Rycerzem Lasu. Ma ogromną moc. Tak potężną, że jeśli tylko zechce to gdziekolwiek stąpnie tam wyrastają kwiaty i trawa. Drzewa rosną lub usychają zgodnie z jego wolą. Ma władze nad każdą rośliną. Wszystko co jest w lesie należy do niego. Jednak aby stać się prawdziwym Władcą Lasu, takim jak przepowiedziano setki lat temu, potrzebuje kogoś na ziemi, swego Światła, które wskaże mu drogę wśród ciemności... Tym kimś był Karllee. Po jego śmierci... - dziewczyna zamilkła. Usiadła na brzegu łóżka i ukryła twarz w dłoniach. - Moc Serca Lasu przejęła kontrolę nad ciałem Leeyane. On... umiera... Jeżeli umrze Leeyane, jeżeli Serce Lasu rozsypie się w proch, zginą wszystkie elfy... uschnie Las... Yeneth milczał zszokowany. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. -Tashe był pewien, że umrzesz po tym jak cię pobił. Dlatego zamknął cię w jednym pokoju z Leeyane. Nie wierzy słowom Leeyane, że to właśnie ty masz zastąpić Karllee. -Nie zdziwiło cię to, że rany po bacie, które niejednego człowieka przyprawiłyby o słabość, gorączkę a nawet śmierć, u ciebie są już prawie zagojone? - dodał nagle Trissce. - Że nie czujesz bólu ani fizycznego, ani psychicznego? Powiedz, czy nadal chcesz zabić wszystkie elfy za śmierć twej ukochanej siostry? Yeneth zastanowił się głęboko nad tym, co czuje. -Nie... Pamiętam Kai żywą... pogodziłem się z jej śmiercią. To już nawet nie boli, gdy myślę o niej. -Widzisz, więc. To dzięki mocy Leeyane. Dał ci spokój i siły by wyzdrowieć. Dzięki niemu łatwiej przebolałeś stratę bliskich. -To znaczy, że Leeyane... chciał abym czuł to, co teraz czuje? Czy to, że go kocham to też tylko jego manipulacje?!! - zacisnął dłonie w pięści. -Nie - Hassann energicznie zaprzeczyła. - Leeyane dał ci tylko spokój i siłę, aby wyzdrowieć. Nic więcej. Jeśli naprawdę go kochasz, to jest to twój własny wybór. A nie wola Leeyane. Pomyśl, co czujesz! I wybierz teraz zgodnie ze swoim sercem. Od tego zależy czy tu zostaniesz. Nie pozwolę, aby ktokolwiek, kto źle życzy memu Panu przebywał blisko niego. Nawet jeśli jest on Światłem. My Kapłanki jesteśmy tu po to, aby strzec Rycerza Lasu, aż do momentu, kiedy będzie w stanie robić to sam. Yeneth pochylił głowę. Myślał, że ta rozmowa wyjaśni mu wszystko a tymczasem rozumiał coraz mniej. -Ja... nigdy bym nie mógł źle życzyć Leeyane... Nie potrafiłbym go skrzywdzić..