Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Podoficerowie przeprowadzili ostatnie inspekcje, po czym sami zajęli swoje miejsca i zapięli pasy. Wahadłowiec nie był wyposażony w sztuczną grawitację. Generator Nilssena podwoiłby jedynie rozmiary i więcej niż dwukrotnie zwiększył masę wahadłowca szturmowego. Tylko statki dysponowały Nilssenami - które powodowały również odkształcenia pola, dzięki czemu możliwe były przejścia w przestrzeń Q, a co za tym idzie, skoki międzygwiezdne. - Najpierw nas poganiają, a teraz każą czekać - mruknął pod nosem Phip, kiedy minęło owe kilka minut, a nadal nic nie zapowiadało, że statek lada moment wystartuje. Silniki nie były nawet włączone. Kiedy już zostaną uruchomione, trzeba pewnie będzie czekać kolejne pięć minut, nim lądownik zacznie przemieszczać się w stronę pasa startowego, gdzie po krótkim rozpędzie wzbije się w niebo. - Spieszy ci się gdzieś? - spytał Janno. - Moglibyśmy już być na pokładzie, jeść i szykować się do długiej drzemki - odparł Phip. - Po co każą nam tu czekać, w tej niewygodzie, poupychanym jak cardule w puszce? Na Dirigencie cardule, beznogie gryzonie o pikantnym smaku, były tłustym kąskiem. Ludzie z trzeciego i czwartego plutonu kompanii A nie zapinali pasów przez kolejne dziesięć minut. Potem wahadłowiec zaczął kołować po pasie. Najpierw ruszyły - w dziesięciosekundowych odstępach czasu - cztery samoloty, po upływie minuty podniosła się kolejna grupa. Dzięki temu manewrowi ich dokowanie na Wężysku rozłożyło się w czasie - statek mógł przyjąć jednocześnie tylko cztery lądowniki. Zaraz, jak tylko podwozie oderwało się od ziemi, wahadłowiec podniósł dziób o jakieś pięćdziesiąt stopni, a manetki wychylono do maksimum, poddając wszystkich na pokładzie ciążeniu powyżej 4g. Następnie lądownik przechylił się na lewą burtę i poniósł ich w stronę oceanu, oddalając się od zasiedlonych obszarów Dirigentu. - To trwa jakieś trzy minuty - wycedził Janno przez zaciśnięte zęby, odwracając się o ułamek stopnia w stronę Lona. - Kiedy wyłączą silniki, resztę drogi będziemy dryfować, aż do momentu dokowania. Ja osobiście wolę przyspieszenie od grawitacji zerowej. Przynajmniej ciągle wiesz, gdzie jest dół. Lon nie odpowiedział. Nawet rozsunięcie warg było poza zasięgiem możliwości. „Gówno, nie wybór - pomyślał - ważyć osiemset funtów albo wcale”. W następnej chwili przeciążenie ustało i poczuł, że obija się o uprząż. Ręce jednak ani drgnęły. Zbyt mocno wpił się dłońmi w poręcze. - Ani mnie to ziębi, ani grzeje - wyrzucił wreszcie. - To jeszcze nic - podjął Janno. - Poczekaj tylko na pierwsze lądowanie bojowe z prawdziwego zdarzenia, kiedy pilot schodzi na pełnych obrotach. - O rany, dzięki - odparował Lon, starając się, żeby zabrzmiało to jak najbardziej sarkastycznie. - Tego mi było trzeba, czegoś, na co mógłbym z utęsknieniem czekać. Kiedy Janno zaniósł się rechotem, Lon zawtórował mu, choć z niemałym wysiłkiem. Pierwsze trzy spotkania Lona z grawitacją zerową zaowocowały nudnościami, a raz nawet zwymiotował. Tym razem jednak go nie zemdliło. Lon czekał na atak mdłości, po czym doszedł do wniosku, że widocznie jego żołądek przywykł już do utraty grawitacji. Spokojnie wydychał powietrze. To była ulga, miał przynajmniej jedno zmartwienie z głowy. Wokół kabiny dla żołnierzy podwieszone były monitory wideo. Podczas podchodzenia do lądowania bojowego będzie na nich wyświetlany widok terenu i wskazówki dotyczące tego, z czym przyjdzie im się zmierzyć. Parę minut po wyjściu wahadłowca z atmosfery i przejściu silników na jałowy bieg monitory ożyły obrazem. - To pewnie ze względu ciebie - zgadywał Janno, z lekka trącając Lona łokciem. - Myśmy to już widzieli. - O co ci chodzi? - Po prostu oglądaj - odparł Janno. - Zobaczysz, jak podchodzimy do dokowania. Nolan zaczął oglądać. Z początku nic nie wskazywało na to, że ma przed oczyma coś poza widokiem „pustej” przestrzeni kosmicznej z gwiazdami i planetami w postaci odległych punkcików światła. Po chwili zauważył jeden z pozostałych wahadłowców, daleko na prawo, niemal poza polem widzenia