Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Taka już tradycja w naszej profesji, że każda wiedźma musi mieć coś czarownego i podstępnego, czy to wrednego demona we flaszce po porzeczkowej nalewce, czy kije- samobije, czy to osła, co raz sra złotem, a raz czystym gównem i nigdy nie wiadomo, na co mu ochota przyjdzie. Ja mam studnię. Znaczy się, jak ona kogoś polubi, to ładnie śpiewa i pokazuje mu przyszłość. Jeśli kogoś nie polubi, to starczy, żeby taki zajrzał do niej czy wody się napił, a stanie się coś strasznego. - A coo... strasznego? - wyjąkał Szymek. - No, różnie to bywa - wyjaśniła pogodnie Babunia. - Jedni się zmieniają w żaby, inni zasypiają na sto lat, a był też jeden taki, co tylko raz się przejrzał i z rykiem popędził w las. Wydawało mu się, że jest jeleniem. Podobno później naprawdę się w niego zmienił. Wisenka powiada, że ten wieniec przy palenisku w starościńskim dworcu jest po nim, ale czy to prawda, nie wiadomo. Wiesz, jak jest z Wisenką. Szymek nie wiedział, ale zimny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie aż do lędźwi i z powrotem. Pożegnał się pośpiesznie, życzył Babuni dobrej nocy i pognał do swojej obórki. Nietopyrki skorzystały z okazji i wypadły za nim przez niedomknięte drzwi, a zaczajony za rogiem chaty cap mocno tryknął go w zadek. - Czarcie nasienie! - rozdarł się chłopak. - Rychło ty skończysz w kotle! Spał źle. Śniło mu się, że znowu zajrzał do studni i zmienił się w kozła. O poranku Babunia Jagódka obudziła go waleniem kostura w ścianę obórki i zagnała do wybierania szamba. Smród był taki, że nawet świnie uciekły, ale Szymek pracował wytrwale i marzył o ukochanej. Marzył tak intensywnie, że pod wieczór znów zajrzał do studni. Wprawdzie w nic się nie zmienił, lecz trochę zdziwiło go to, co ujrzał. Była tam jego Jarosławna. Dostojna i obfita, niczym pękata dzieżka do ciasta, z dwoma zasmarkanymi dzieciakami uczepionymi spódnicy, wypędzała świnie z warzywnika. Chłopak popatrzył na nią podejrzliwie: nie, żeby mu się przestała podobać, ale była jakaś odmieniona, minę miała kwaśną i nie szczędziła nierogaciźnie kopniaków. Cóż, i tak kochał ją okrutnie, że strach. Ale najgorsze było to, że cudne lewe oko Jarosławny zezowało na niego jakoś złośliwie, zimno i nieprzychylnie. Posmutniały powrócił do wybierania szamba. - Coś ty taki markotny, Szymek? - spytała Babunia. - Śmierdzi strasznie - burknął. - Przez ciernie dąży się do miłości - orzekła filozoficznie. - Tylko przez ciernie. Potem znów urządzili sobie popijawę. Wiedźma opowiadała zamkowe plotki, ciągnęła gorzałę jak chłop i podtykała Szymkowi pod nos marynowane śledzie z cebulą. Uznał więc, że naprawdę niezła z niej babina. Wygrał w karty dwa sznury prawdziwych korali, a Babunia na koniec tak się spiła, że w kółko bełkotała: - Przez ciernie, przez ciernie... Jej stan zaniepokoił trochę Szymka, więc wyniósł się cichcem - nigdy nie wiadomo, czy po pijaku wiedźma nie rzuci jakimś paskudnym zaklęciem. Nim usnął, w jego głowie zakołatała myśl, że ze zmęczenia chyba coś mu się przywidziało. Niepodobna przecież, żeby Jarosławna krzywo na niego patrzyła. Postanowił sumiennie to nazajutrz sprawdzić. Co też uczynił. Dziewczyna nie tylko krzywo na niego patrzyła, ale też głośno i soczyście klęła, ku uciesze sąsiadów. Z desperacji Szymek-W-Studni poszedł na gorzałkę do karczmy, a Jarosławna mściwie nie wpuściła go na noc do komory. Ułożył się więc w krzakach za młynem, z daleka od drogi, żeby się wieść o jego mężowskim pohańbieniu nie rozniosła po całej wsi. W krzyżu go łamało od targania worów z mąką, w brzuchu burczało z głodu, nawet studnia bulgotała jakoś... szyderczo. Tak się zasmucił, że pocieszyła go dopiero dokładka pierogów z jagodami. A Babunia Jagódka robiła wyśmienite pierogi. Tego wieczoru nie powąchał wina, bo w zapale porządków uprzątnął był górę koziego łajna zalegającego pod płotem na tyłach chatki. Niestety, okazało się, że Babunia ma jakąś teorię na temat użyteczności kozich odchodów. Wrzeszczała strasznie i wygrażała mu kosturkiem, Szymek zaś, choć nie rozumiał słowa „destylacja”, pojął, że Babunia jest bardzo zła i lepiej nie wchodzić jej w drogę. Na wszelki wypadek przespał się przy świniach. Jakoś mu bydlątka dodawały odwagi. Jeszcze przed świtem pognał do studni, jednak nie czekała go żadna przyjemna niespodzianka. Jarosławna wybiła warząchwią ząb Szymkowi-W-Studni, a kiedy chciał jej mężowskim prawem złoić skórę, zagroziła, że niech tylko zakrzywi na nią palec, a tatuś wywali go z domu na zbity pysk. Wykrzyczała też, że musiała całkiem zgłupieć, poślubiając świniopasa, spotwarzyła go od gołodupców, a na koniec skrupulatnie wyliczyła cztery krowy posagu, pierzynę, poduchy oraz morgi, które ma odziedziczyć. Potem pojawił się Betka i zagnał go do roboty w młynie. Kątem oka Szymek-W-Studni dostrzegł, że jego ukochana śmieje się w kułak, a młynarczycy wtórują jej z zapałem. Zacisnął zęby i postanowił, że nie będzie więcej zaglądać za cembrowinę. Wiedźma miała rację. Studnia naprawdę była szczególna. Niebezpieczna, złośliwa i wredna. Naprawił płot, Babunia zaś najpewniej mu wybaczyła, bo w południe nakazała odpocząć. Słoneczko przygrzewało, muchy bzyczały sennie i resztę dnia chłopak spokojnie przedrzemał pod dębem. Na kolację była potrawka z zająca. Szymek nażarł się jak świnia. - Skąd to macie, Babuniu? - zapytał z respektem. - Ot, przypałętało się. - Wiedźma otarła z brody tłusty sos. - Chcesz jeszcze? - Po was, Babuniu - odparł uprzejmie, podstawiając talerz. - A wy tak możecie? Znaczy się, w dworskim lesie na zwierza możecie kłusować? - Kłusować? - obruszyła się Babunia Jagódka. - Ja mam na to przywileje. Jeszcze przez dziada Wisenki pieczętowane, jak ta wielka wojna w Górach Żmijowych nastała. Starosta na południe pociągnął. Wojaczki mu się zachciało, grzybowi staremu. A jak z tej wojaczki wrócił, to i bez konia, i bez siodła paradnego, nawet szubę z niego zdarli, a łeb miał tak poszczerbiony, że mu rozum szczerbami wyciekał. No, to akurat nieduża była strata - zachichotała - bo rozumu w czerepie nigdy za dużo nie miał. Tyle że bez mała przez dwie niedziele musiałam go kurować..