Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Oczywiście, Czarny Julku ani myślał wracać do ko-walowej chałupy, bo niby i po co? Zaledwie wysunął się za drzwi, z ulgą wypluł wadzące mu w pyszczydle orzechy, spod podłogi w psiej budzie wygrzebał pazurami resztki diabelskich, zbójeckich czy książęcych skarbów, a następnie czym prędzej przelazł przez płot i zniknął w nocnym mroku. Jednakże do własnej chałupy na dalekim Zamarstyno-wie bez przeszkód dotrzeć nie zdołał. Szczęście opuściło go niemal w ostatnim ljiomencie, tuż-tuż przed furtą. Zaułkami podgrodzia przebiegł nie zauważony przez nocne straże, nie zauważony przemknął wzdłuż resztek murów obronnych i nie zauważony przez nikogo minął dołem Górę Zamkową, by - zasapany i zasmarkany od długiego biegu — nareszcie znaleźć się na Zamarstynowie. Nagle, kiedy już po klucz zamierzał sięgnąć do kieszeni, zastąpił mu drogę inny przebieraniec. Wypisz-wymaluj taki samiuśki jak i on. Z gębą czarną niby smoła, z pół- 152 ko- le i I torałokciowym ogonem wyłażącym przez dziurę z portek i z solidnymi rogami ponad czupryną. — Oooo! A tyżeś kto? — wystękał Czarny Julku i ze zdumienia aż się zająknął: — Mo-możeś ty mój kum? Również podrobiony diabeł? A zatem serwus, zacny panie kumie! Muszę przyznać, iż niewiele brakowało, a przeraziłbyś mnie śmiertelnie. Czyżbyś, bratku rogaty, także wpadł na mój pomysł? Widzę przecie wyraźnie, że przebrałeś się nie za kogo innego, lecz za wysłannika piekieł. Może nawet za samego Pełtwiaka, najsławniejszego z lwowskich diabłów, który wraz z jaszczurkami i inszym śmierdzącym robactwem mieszka ponoć pod Czartowską Skałą, parę mil od Lwowa, za Łyczakowską Rogatką. Kozią skórę jak należy wdziałeś na grzbiet, a i rożyska starego capa uwiązałeś sobie rzemieniem we właściwym miejscu. Przyznaję, sprawnie to zrobiłeś, niewiele gorzej ode mnie. Czyżbyś miał w rodzie równie sknerowatego szwagra, co i ja? Takiego, od którego można to i owo wyciągnąć, ale jeno chytrym podstępem? Powiadaj prawdę, jedziemy wszakże na tym samym wózku, więc cię nikomu nie wydam. — Za nikogo się nie przebierałem! - odburknął niegrzecznie nieznajomy. » - Nie? liii, gadaj sobie zdrów, kumie! - sapnął siodlarz i z wyraźną uciechą wsadził smoluchowi w bok porządnego kuksańca. — Przeciem nie ślepunder spod lwowskiej katedry, co jeno maca wszystko kosturem. Na odwrót, wzrok mam, czarny bratku, wcale nie gorszy od sokolego. Nieznajomy pokręcił głową. - Nie przebierałem się, bom nie musiał, durnowaty człeczku. Gdybyś miał kapkę oleju we łbie, wiedziałbyś, iż 153 nie capie, ale własne rogi dźwigam na głowie. I to już od kilku długich stuleci. - Cooo? Od kilku długich stuleci? Bujasz! Hi, hi, hi! — zachichotał siodlarz. — Bredzisz, panie kumie! Mądrzy ludziska powiadają, że tak długo żyje na ziemi tylko żółw, słoń albo krostowata ropucha. Ty zaś nie wyglądasz mi na żadnego z nich. A zatem chciałeś mnie po prostu nastraszyć, lecz to ci się nie udało. Na przebierańcach bowiem znam się jak mało kto w calusieńkim Lwowie. Nie darmo za ogoniastego diabła służę w bożonarodzeniowych jasełkach wraz ze straszliwym zbójem, Herodem, aniołem w długiej koszuli, Żydem w jarmułce, zawodzącym dziadem proszal-nym oraz kostuchą ze srebrzystą kosą. Od wigilii aż do Trzech Króli grosiwo, a także ciasta, słodkie bałabuchy, mięsiwo i jaja zbieramy do koszyków zarówno od naszych mieszczan i przedmieszczan, jak i od wędrujących kupców oraz przyjezdnych panków z okolicznych dworów. - Nie bałakaj mi tu o świątecznych ciastach, jajach i pieczystym - zaprotestował czart - bo nie w sprawach głodnego brzucha przyfrunąłem na Zamarstynów aż zza Łyczakowskiej Rogatki, lecz w sprawie stokroć ważniejszej, i - Niby na czym przyfrunąłeś tutaj, panie kumie? Na skrzydłach? Znowu bujasz, bratku! Wszyscy dobrze wiedzą, że ludziska latać nijak nie potrafią. Hi, hi, hi! - zachichotał Czarny Julku po raz wtóry, wciąż jeszcze nie domyślając się, kogóż to złośliwy los postawił mu przed nosem. - Na puchaczowych ramionach przyfrunąłem tu z Czar-towskiej Skały. Dawno powinieneś to odgadnąć, durnowata 155 makitro! - zirytował się diabeł na dobre i splunął siodlarzowi na buciska śliną cuchnącą bardziej aniżeli zepsute jajo. — Pełtwiakiem jestem, naczelnikiem czarciego plemienia od kilku wieków! Najprawdziwszym! A za karę, żeś ośmielił się mnie naśladować i własne, ludzkie bądź co bądź, grzechy usiłowałeś zwalić na porządnego Lucyperowego sługę, kozia skóra, którą wdziałeś nocą na grzbiet, pozostanie już tam na zawsze. Przyrosną ci też rogi! Czarny Julku poczuł, jak mu czupryna staje dęba na głowie. Zrozumiał, że to już nie żarty, nie bożonarodzeniowe jasełka. Przed nim chyba rzeczywiście sterczał diabeł. Prawdziwy! Tymczasem Pełtwiak ciągnął dalej: — Przez dwieście lat, a może nawet przez dwieście pięćdziesiąt, będziesz żyć między ludźmi nie rozstając się ani na moment z kozim futrzakiem i z capimi rogami. W tym czasie jedynym twoim jadłem będą tłuste dżdżownice, chude komary, kruche chrabąszcze i twarde gnojaki. Chciałeś być diabłem pół nocy, będziesz nim przez całe swoje długachne życie, durnowata pałko! Aż do dnia, w którym Belzebubowy wysłannik zawlecze cię do piekła na czartowym arkanie, - Diabełku litościwy, okaż serca choć odrobinę! Diabe-łeczku, zabierz sobie na zawsze drogocenny skarb odzyskany z psiej budy na Kaleczej Górze, tylko daruj mi karę! Albo przynajmniej jej część! Choćby połowę! Choć ćwiar-teczkę! Odpuść mi też owe dżdżownice, chrabąszcze i gnojaki, bo mdli mnie na sam widok robaka. Oj, oj, oj! Kozia skóra i kozie rożyska naprawdę przyrosły mi do pleców i do czaszki. Mamciu złota, jedyna, najukochańsza, 156 czał ratuj! -jęknął płaczliwie zamarstynowski siodlarz, najpierw próbując oderwać kawałek koziego futra z grzbietu, a potem także któryś z podkręconych capich rogów. I jedno, i drugie nadaremnie. do Diabeł Pełtwiak doskonale wiedział, co gadał, kiedy bratu Serafinki przepowiadał przyszłość ponurą i czarną, stokroć bardziej czarną od najczarniejszej smolarzowej smoły i od najczarniejszego zbójeckiego sumienia. I tak właśnie się stało