Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
– Wystarczającą nagrodą jest widzieć cię znowu zdrową. Co mogę dla ciebie zrobić – oprócz dania ci miecza? – Mój lordzie, nie przyszłam tu prosić o miecz, lecz o miejsce. Jeśli potrzebujesz żołnierza, to ja potrzebuję pracy. – W takim razie nie wracasz do Fin Panir? – Wyglądał na zadowolonego. – Jeśli nawet, to wolałabym z własną bronią – odparła. – Ha! – Uśmiechnął się nagle. – Już ci lepiej. Pamiętasz, obiecałem ci kapitana. Roześmiała się. – Mój lordzie, jesteś szczodry ponad miarę. Lecz szczerze mówiąc, nie sądzę, żebym mogła zostać w Kompanii na zawsze. – Co potem? Fin Panir i wyznawcy Girda czy coś innego? – Nie jestem pewna. Niemniej zostanę z panem przez pół roku – może dłużej – jeśli mnie pan zatrudni. Ale nie na pozycji kapitana. Nie zasługuję na taki awans z pańskich rąk, są inni, którym się należy. – Nie bardziej od ciebie. – Książę spuścił wzrok. – Nie. Rozumiem, co masz na myśli. Oczywiście przyjmę cię z radością. Mieliśmy tutaj latem gorączkę. Popatrzmy. Przypuśćmy, że wrócisz do kohorty Arcolina. Płaca weterana: do wiosny powinnaś zarobić na miecz, bez dwóch zdań. Nadal myślisz o zostaniu paladynką, prawda? – Przeszył ją bystrym spojrzeniem. Przytaknęła. Nie pytał dalej. – W takim razie będziesz potrzebowała doświadczenia w dowodzeniu... ale mamy sporo kłopotów z orkami: otrzymasz własny szwadron. Poza tym... – Tak? – Większość paladynów pochodzi z zakonów rycerskich. Mają tam szansę nauczyć się dworskich manier. Z tego, co widziałem rok temu, wnioskuję, iż nie idzie ci to jeszcze najlepiej. Prawda? Zarumieniła się. – Tak, mój lordzie. Próbowałam się nauczyć... – I nieźle sobie radzisz jak na córkę owczarza. Ja też nie zaczynałem w pałacu, Paks, a teraz mogę jeść obiad u królów, nie martwiąc się o łokcie. Pewnych rzeczy możemy cię tutaj nauczyć. – Przerwał na chwilę, patrząc jej w twarz. – Nie będziesz miała kłopotów z towarzyszami z Kompanii, to oczywiste, że nie jesteś zwyczajnym żołnierzem. Jeśli się zgodzisz, część swego wolnego czasu spędzisz w bibliotece, ucząc się historii i innych rzeczy, a ze mną i kapitanami będziesz dyskutować o polityce i strategii. W porządku? Oferta oszołomiła ją. – Mój lordzie, ja... tak. Chciałabym. Wiem tak mało. – Bardzo dobrze – zanieś ten rozkaz do kwatermistrza, a ten do Arcolina i urządź się. Arcolin zajmie się rozkładem twoich zajęć. Chcę, żebyś jadła z nami tak często, jak to tylko możliwe bez zakłócania twych obowiązków. – Tak jest, mój lordzie. Godzinę później miała już miecz u boku i kasztanową tunikę Kompanii Phelana na grzbiecie. Znowu było jej zimno w nogi, wiedziała, że na tle innych są białe jak kreda. Zbrojmistrz Siger z podziwem obejrzał jej łuk i poprosił o demonstrację. – Nie teraz, Sigerze – rzucił Stammel. – Musimy wciągnąć ją na listę. – No to po południu – nie poddawał się zbrojmistrz. – Świetny łuk, mam nadzieję, że dorównują mu twe umiejętności strzeleckie. Chcę też zobaczyć, jakich to sprytnych pchnięć nauczyli cię w Fin Panir. Paks zaśmiała się. – Nic dla krótkiego miecza, a ostatnimi czasy rzadko miewałam ostrze w ręku. Ale przy odrobinie praktyki... – Dobrze. Dobrze. Wiem, że uczą tam rycerskiego rzemiosła, a zawsze lubię poznawać nowe sztuczki. Przed obiadem odbyła długą rozmowę z Arcolinem. Zmusił ją do przyjęcia stopnia kaprala zarówno dlatego, że takowego potrzebował, jak i celem dania jej więcej czasu i możliwości dodatkowej nauki zalecanej przez Księcia. Zgodziła się, dumając, czy jej przyjaciele nie odniosą się niechętnie do tak szybkiego awansu. Ucieszyli się na jej widok, ale jak zareagują na wszystko, co się wydarzyło i postawienie jej ponad nimi? Nie wspominała o tym Arcolinowi, który przekonywał ją, że ma już wyrobioną pozycję u nowicjuszy i to dobrą, sądząc po jego tonie. Podczas obiadu omawiała ze Stammelem i Devlinem swoje obowiązki i zmiany w zwyczajach, które pamiętała. Zaszło ich sporo – w twierdzy przebywały trzy stare kohorty oraz rekruci. Następnie Stammel wyprowadził kohortę na ćwiczenia z bronią. Siger był już na placu z jej łukiem i porozstawianymi celami. – Pokaż mi – zażądał niecierpliwie. Nałożyła cięciwę i wybrała strzałę. Wiatr nieco osłabł, wiedziała jednak, że pierwszy pocisk może chybić. Płynnym ruchem naciągnęła łuk i zwolniła cięciwę. Miała szczęście, Siger uśmiechnął się z zachwytem. – Powtórz – zarządził. Umieściła trzy dalsze strzały w takiej odległości od siebie, że można by je przykryć dłonią, tak szybko, jak tylko nadążała naciągać łuk. Wśród widzów podniósł się pomruk. – Mogę spróbować? – poprosił zbrojmistrz. – Oczywiście – odrzekła. – Ale jest dostosowany do mojego wzrostu