Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Spadolini, glancuś, był przedmiotem nieustannej tęsknoty matki, przez tyle dziesiątków lat, pomyślałem. Ojciec pod koniec już w ogóle nie zwracał uwagi na ten przedmiot tęsknoty, w ostatnim czasie, gdy matka wracała po nocach, wcale jej nawet nie pytał, gdzie była, gdyż zawsze odpowiadała drwiąco u Spadoliniego. Ale koniec końców ten gospodarz wiejski, ten nie-glancuś, był w przeciwieństwie do księcia Kościoła, glancusia, zawsze tym, który dawał uspokojenie, oparcie. Matka wspierała się czasem na ojcu, mówiąc, że jest w pełni świadoma, co w nim ma. I wdzięczna, że jej wszystko wybacza. Ojciec po prostu pozwalał jej mówić. Zszedł ze sceny, na której był grany Spadolini, ta śmieszna komedia, jak sam ją nazywał. Już od dawna była to tylko dwuosobowa sztuka. Moje zamiłowanie do nie-omal całkowicie zaciemnionych pomieszczeń zostało mi do dzisiaj, pomyślałem, ale nie zapalałem światła również z powodu o tej porze roku w Wolfsegg koniecznego, z powodu komarów, które, przyciągane przez światło, natychmiast zmieniały wolfseggskie pokoje w piekło. Prawie nic nie widzę, powiedziałem do siebie, i to najbardziej lubię. Po śniadaniu ojciec szedł na folwark, żeby się po nim rozejrzeć, wsiadał wtedy przeważnie na jeden z traktorów, po czym znikał w lasach, nikt nie wie, czego tam szukał, ale chyba tylko spokoju od swojej żony i reszty rodziny, pomyślałem. Późnym przed-południem widywano w jakichś miejscach traktor, który po prostu zostawiał, aby przemierzać pieszo wiele kilometrów po swojej własnej ziemi, co zawsze sprawiało mu największą przyjemność. Wszak zawsze chciał być jedynie chłopem. Nigdy nie miał tak zwanych wyższych aspiracji. Kiedy kwestia potomka, kwestia dziedzica stała się najważniejsza, poślubił mieszczkę, córkę hurtownika warzyw, który, by tak rzec, napełniał słoiki i butelki łąkami rozciągającymi się wokół Wels, żeby później te słoiki i butelki sprzedawać w Wiedniu. Również po ślubie z moją matką ojciec wolał spędzać czas w chlewie niż w tym zielonym pokoju balkonowym, uroczyście nazwanym przez nią dużym salonem, towarzystwo, które zdecydowanie wolał, znajdowało się raczej na folwarku i w domku myśliwskim, pomyślałem. Ale oczywiście ten chłop z pochodzenia odznaczał się zawsze nadzwyczaj pańskim zachowaniem. Od razu pierwsze dziecko, Johannes, stało się pożądanym, zdolnym do dziedziczenia synem. Mnie, jak mówiono, przyjął do wiadomości jako zastępczego dziedzica, również z moich sióstr najchętniej by zrezygnował, te maruderki nigdy nie miały u niego szans i dlatego już od samego początku były w sposób całkiem naturalny przykute do matki. Obie, zarówno Caecilia, jak i Amalia, były tak zwanymi ładnymi dziećmi, które później, dokładnie jak głosi ludowa tradycja, z czasem coraz bardziej brzydły. Niepostrzeżenie. W każdym razie w moich oczach. Ale ja sam byłem zawsze w sytuacji absolutnie najtrudniejszej ze wszystkich dzieci. Ja, by tak rzec, nie pasowałem do żadnego z rodzicielskich serc i z biegiem czasu przestałem też ostatecznie wpasowywać się w te serca, zrozumiawszy, że nie ma w nich dla mnie miejsca. Jednakże ojciec był mi od samego początku bliższy niż matka, której bałem się już jako zupełny brzdąc, podczas gdy ojca zawsze darzyłem zaufaniem, najpierw zaraniem dziecka, potem niedorostka, a później zaufaniem dojrzałego człowieka, do samego końca. Ojciec był dla mnie, bądź co bądź, przez całe swoje życie tak zwaną ojcowską instancją, cokolwiek to znaczy, matkę odbierałem zawsze jako osobę tylko mi szkodzącą. Przez całe życie odnosiłem wrażenie, że mają mnie wyłącznie po to, by, jak to się mówi, mogli kiedyś po mnie sięgnąć. I nie mylili się w tym względzie, czego dowodzi to nieszczęście, pomyślałem teraz, siedząc na krześle, ale nie spodziewali się własnej śmierci. Gdyby Johannes był sam w samochodzie, mogliby teraz sięgnąć po mnie i potwierdzić słuszność swoich przewidywań. Zostali jednak zabici, by tak rzec, razem ze swoim pierwszym dziedzicem, nie skorzystawszy z wtórnego dziedzica. Pomyślałem, siedząc na krześle, że jestem pozostawionym przez nich wtórnym dziedzicem, i takim się też czułem. W słowach wtórny dziedzic zwietrzyłem swoją szansę. Ale jak ją wykorzystać? pomyślałem. Myśl, że przyjedzie Spadolini, sprawiała mi przyjemność. W Spadolinim mam wszakże człowieka, z którym mogę porozmawiać o wszystkim, pomyślałem. W Spadolinim mam jasny umysł, jaśniejszy niż mój własny, zamroczony tą śmiertelną katastrofą, jak pomyślałem. Spadolini już w najbliższych dniach, a być może już w najbliższych godzinach, będzie moim partnerem w rozmowach, pomyślałem. Jest mi winien wskazanie wyjścia z sytuacji, którego ja sam nie widzę. Mam wyobrażenia o najbliższej przyszłości, ale jeszcze nie wiem, jak uczynić z nich to jedno jedyne wyobrażenie, które byłoby rozumne. Spadoliniemu mogę pozwolić na to, na co nie pozwoliłbym nikomu innemu, pomyślałem, żeby powiedział mi, co mam teraz robić. Z drugiej strony nie wiem jednak, jaki Spadolini tu przyjedzie, czy do Wolfsegg przyjedzie pożyteczny dla mnie, czy też taki, który mi zaszkodzi, nie wykluczałem bowiem, że Spadolini może mi teraz także zaszkodzić, odwrotnie, wręcz bałem się takiej możliwości. Musiałbym jednak bardzo mylić się co do Spadoliniego, po- myślałem po chwili. Prawdopodobnie, powiedziałem do siebie, siedząc na krześle, Spadolini już teraz, jadąc tutaj, myśli tę samą, tyle że odwrotną myśl, zbliżając się do Wolfsegg, już teraz na swój sposób rozmyśla nad przyszłością Wolfsegg i nad tym, jak ma się ono uporać ze swoim nieszczęściem. Ale czy ja potrzebuję Spadoliniego? pomyślałem nagle, czy nie mam swojego własnego umysłu? Bynajmniej nie potrzebuję Spadoliniego, powiedziałem teraz do siebie, wstałem i podszedłem do okna, by popatrzeć w dół na ludzi w parku, na żałobników, których liczba tymczasem nie wzrosła, tylko zmalała, ponieważ większość przybyłych wyruszyła już do różnych kwater na nocleg, zobaczyłem, że towarzystwo zaczyna się prawie zupełnie rozchodzić. Spadoliniego nadal nie ma, pomyślałem. Z pewnością jednak przyjedzie jeszcze dzisiaj, pomyślałem. Całkiem świadomie przyjedzie później, aby nie musieć stawiać czoła wszystkim tym ludziom, aby uniknąć tej przykrej sytuacji, a w każdym razie nie pomagać jej się rozwinąć