Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Boisz się dzieci? Starcze, to nie jest miejsce dla ciebie. Nad cieśniną po lewej niebo już jaśniało. Ćmy płaszczowe zlatywały się do miasta, znikając w kłębach dymu. Duiker ściągnął wodze. Przybrzeżny gościniec rozwidlał się w tym miejscu. Jedna z odnóg biegła prosto, by przerodzić się w główną ulicę miasta. Druga skręcała w prawo, do malazańskich koszar. Historyk spojrzał w tamtą stronę. Z odległych o pół mili budynków biły czarne słupy dymu, które wznosiły się wysoko, a potem spływały na pustynnym wietrze nad morze. Pomordowani we własnych łóżkach? Ta możliwość stała się nagle aż nazbyt realna. Historyk ruszył w stronę koszar. Po jego prawej stronie, gdzie wraz ze wschodzącym słońcem pojawiły się cienie, płonęło miasto Hissar. Belki podtrzymujące stropy łamały się, ceglane mury waliły, a kamienie pękały z głośnym hukiem od straszliwego żaru. Całą scenerię spowijał okrutny, śmiercionośny całun dymu. Od czasu do czasu z serca miasta dobiegał odległy krzyk. Nie ulegało wątpliwości, że niszczycielska zajadłość buntu zwróciła się przeciw sobie samej. Zdobyto wolność, poświęcając dla niej wszystko inne. Dotarł do obszaru stratowanej ziemi, gdzie ongiś znajdowało się kupieckie obozowisko, w którym wraz z czarnoksiężnikiem Sormem byli świadkami wróżby. Obóz pośpiesznie opuszczono, być może zaledwie kilka godzin temu. Wśród odpadków kręciła się sfora miejskich psów. Naprzeciwko, po drugiej stronie Traktu Falahdańskiego, widać było ufortyfikowany mur koszar. Duiker zwolnił do stępa, a potem zatrzymał konia. Tylko nieliczne fragmenty kamiennego muru stały jeszcze. Pełno na nich było czarnych smug. Historyk naliczył aż cztery dokonane przez czary wyłomy. W jednym miejscu wyrwa była tak szeroka, że mogłaby tamtędy przejść cała falanga. W wyłomach było gęsto od leżących między kamiennymi blokami trupów. Nikt z zabitych nie miał porządnej zbroi. Broń stanowiły najdziwniejsze rzeczy, od staroświeckich pik aż po rzeźnickie tasaki. Siódma Armia stawiła zażarty opór, walcząc z napastnikami w każdym wyłomie. Choć jej żołnierze mieli przeciw sobie straszliwe czary, powalili mnóstwo wrogów. Nikogo nie zaskoczono w łóżku. Historyk poczuł, że w jego myślach pojawiła się strużka nadziei. Zerknął w stronę miasta, gdzie przy brukowanej ulicy rosły drzewa orzechowe. Przy miejskiej bramie koszar doszło do jakiejś potyczki kawaleryjskiej. Między tuzinami trupów hissarczyków leżały dwa martwe konie, nie dostrzegł tam jednak ani jednego lansjera. Albo uśmiechnęło się do nich szczęście i nie ponieśli podczas ataku żadnych strat, albo mieli czas zabrać ze sobą zabitych i rannych towarzyszy. Świadczyło to o silnym przywództwie. Coltaine? Bult? Na całej ulicy nie widział nikogo żywego. Jeśli walki trwały dalej, przeniosły się w inne miejsce. Duiker zsiadł z konia, podszedł do jednej z wyrw i wdrapał się na głazy, unikając tych, które były śliskie od krwi. Większość napastników zginęła od bełtów. Liczne ciała były wręcz nimi najeżone. Przy tak bliskim zasięgu efekt był miażdżący. Niezorganizowany tłum oszalałych, kiepsko uzbrojonych hissarczyków nie miał szans wobec tak skoncentrowanego ataku. Za zwalonymi kamieniami Duiker nie zauważył żadnych zwłok. Plac ćwiczebny koszar był pusty. Tu i ówdzie wzniesiono osłony, zza których można by prowadzić morderczy ostrzał, gdyby wróg przedarł się przez wyłomy. Nic jednak nie świadczyło, że tak się stało. Duiker zszedł z rumowiska. Kwaterę główną i koszary spalono. Zastanawiał się, czy nie zrobili tego sami żołnierze Siódmej Armii. Oznajmiwszy wszem i wobec, że Coltaine nie ma zamiaru kryć się za murami, Siódma Armia i Wickanie wymaszerowali w zwartej formacji. Co jednak stało się z nimi później? Wrócił do konia. Wdrapawszy się na siodło, zauważył, że z malazańskiej dzielnicy willowej również bije dym. Świt wypełnił powietrze dziwnym spokojem. Pozbawione życia miasto wydawało się zupełnie nierzeczywiste, jakby walające się na ulicach ciała były tylko strachami na wróble pozostałymi po święcie żniw. Ćmy płaszczowe zdołały je jednak znaleźć i pokrywały teraz trupy grubą warstwą. Zerujące owady wolno poruszały wielkimi skrzydłami. Jadąc w stronę malazańskiej dzielnicy willowej, słyszał niekiedy w oddali słabe krzyki, szczekanie psów i porykiwanie mułów. Ryk pożarów wznosił się i opadał niczym odgłos uderzających o klif fal, a wypadające z szumem z bocznych ulic fale gorąca szeleściły zaścielającymi ziemię śmieciami. W odległości pięćdziesięciu kroków od dzielnicy willowej Duiker natrafił na pierwszy ślad prawdziwej rzezi. Hissarscy buntownicy zaatakowali malazańską dzielnicę z nagłą gwałtownością, zapewne w tym samym czasie, gdy druga grupa zamknęła Siódmą Armię w koszarach. Prywatni strażnicy kupców i szlachetnie urodzonych stanęli do rozpaczliwej walki, byli jednak zbyt nieliczni i brakowało im jednolitego dowództwa