Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Kiedy Laurie puściła szal, Jaqe przyciągnęła go do siebie i trzymała mocno. - A teraz zdejmij ciemność i wyrzuć ją - powiedziała Laurie, Jaqe nie poruszyła się. - No, dalej! Pozbądź się jej. - Jaqe ściągnęła opaskę i wyrzuciła ją daleko za siebie. Jaskrawe słońce oślepiło ją. Przed sobą ujrzała Laurie. Kochanka stała w dużym kręgu ułożonym z podartych prospektów reklamowych. Wokół niej trzepotały w powietrzu złote, czarne, zielone i niebieskie motyle. Laurie podeszła do krawędzi kręgu i powiedziała: - Podaj mi koniec pomostu. - Jaqe wyciągnęła w jej kierunku szalik. Powoli Laurie wciągnęła Jaqe do wnętrza kręgu. Stanęły naprzeciwko siebie, nie dotykając się - były połączone jedynie szalikiem.-No, dobrze-powiedziała Laurie. - A teraz znowu go puszczę. Muszę zrobić jeszcze kilka rzeczy. - Jaqe patrzyła, jak Laurie poruszała się po kręgu, wyjmując z torby różne przedmioty. - Wyznaczam teraz cztery strony świata - wyjaśniła. - Północ - oznajmiła, kładąc na dachu rachunek za prąd i przyciskając go kawałkiem cegły. Przeszła na drugą stronę kręgu. - Południe - powiedziała i położyła gazetę otwartą na stronie z wiadomościami z giełdy. - Wschód - szklanka, którą zwinęła z baru dla kobiet. - Zachód - niedokończony rogalik. - Proszę - powiedziała Laurie, kiedy się wyprostowała. - Oto świat ludzi. Teraz musisz opuścić ten drugi. - Sięgnęła do plastikowej torby i wyciągnęła duży plik kartek i kilka cienkopisów. Położyła je u stóp Jaqe. - Musisz go narysować - powiedziała. - I to, co w nim robiłaś. Jasne? - Nie patrz - odrzekła Jaqe. Laurie odwróciła się. Jaqe kucnęła i wzięła flamastry. Przez chwilę zastanawiała się, trzymając kartki na kolanach, a później zaczęła rysować. Narysowała niedźwiedziowatą sylwetkę Billa z rękoma nad głową, jakby ktoś go bił. Narysowała płomienie otaczające jego ciało, a wokół niego sześć kobiet z płomieniami liżącymi ich dłonie i twarze. Pod jedną z nich napisała „Jaqe” i narysowała wykrzywioną twarz z kłami. Spojrzała na rysunek i wstrzymała oddech. Potem znów się pochyliła i czerwonym mazakiem narysowała Matkę Noc w długiej sukni, stojącą na szczycie skały w kształcie żółwia. Zamalowała jej twarz czarnym kolorem, ale potem dorysowała złote światło wokół ciała i głowy. Wzięła rysunek w obie dłonie i wstała. - Gotowe - powiedziała. Laurie odwróciła się i zobaczyła, że Jaqe przyciska rysunek do piersi, jakby bała się, że przyjaciółka spróbuje go wyszarpnąć. - Podrzyj go - powiedziała Laurie. Jaqe potrząsnęła głową. - Śmiało, Jaqe. Wróć do mnie, proszę. - Kochasz mnie? - spytała Jaqe. - Kocham cię - odrzekła Laurie. Jaqe przedarła kartkę na pół. - I zawsze będziesz? - spytała. - Zawsze i jeszcze dłużej. Jaqe podarła kartkę na cztery kawałki. - A wybaczasz mi? - spytała. - Wszystko co kiedykolwiek zrobiłaś. - Bez względu na to, co zrobiłam? - Bez względu na to, co zrobiłaś. Jaqe przedarła kartkę jeszcze raz i jeszcze. - Kocham cię, Laurie - powiedziała, płacząc. - I wybaczasz mi? - spytała Laurie. Jaqe nic nie odpowiedziała. Popatrzyła na Laurie, a następnie na kawałki papieru leżące w jej otwartych dłoniach. - Kocham cię - powiedziała. - Ale czy mi wybaczasz? Nie uda mi się ciebie sprowadzić, jeśli mi nie wybaczysz. - Wybaczam ci - wyszeptała Jaqe. A potem powtórzyła już głośniej: - Wybaczam ci. Rzuciła kawałki papieru w górę, do nieba. Wiatr porwał je, a one zawirowały, po czym zniknęły w słońcu. Jaqe rzuciła się w ramiona Laurie. Kiedy się całowały, zamknęły oczy. Nie zobaczyły więc tysięcy motyli, które wyleciały zza krawędzi dachu. Leciały w kluczu, tworząc zarys drzewa - wielkiego niebiesko-zielono-czarno-złotego drzewa, którego gałęzie ciągnęły się wysoko nad głowami kobiet. Pośrodku konarów znajdowało się słońce - twarz dziecka w kręgu światła. Tej nocy Laurie obudziła się i zobaczyła Jaqe stojącą przy oknie sypialni i wyglądającą na ulicę. - Kochanie? - zawołała. - Wszystko w porządku? Jaqe odwróciła się. - Chcę dzidziusia - powiedziała. - Chcę mieć dziecko. CZĘŚĆ DRUGA DZIECKO NA KAMIENIU ROZDZIAŁ PIERWSZY DZIECKO NA DRZEWIE Laurie nie bardzo wiedziała, co ma myśleć o postanowieniu Jaqe w sprawie dziecka. Na początku w ogóle się tym nie przejmowała, zupełnie jakby Jaqe palnęła coś pod wpływem emocji. Poza tym Laurie miała co innego na głowie - ojciec przebywał w szpitalu, a matka wierciła jej dziurę w brzuchu, by go odwiedziła. Jednak w samym środku konfliktu Jaqe znów oznajmiła, że chce mieć dziecko i Laurie zaczęła podejrzewać, iż kochanka mówi poważnie. - Proszę cię - powiedziała Laurie. - Nie możemy najpierw zakończyć spraw związanych z poprzednim pokoleniem? Koniecznie musimy zajmować się już następnym? W końcu matka skapitulowała i Laurie zaczęła mieć nadzieję, że jej życie wreszcie się trochę unormuje. Ale mijał miesiąc za miesiącem, a Jaqe stawała się coraz bardziej kapryśna - czasami nie chciała jeść, czasami wpatrywała się w podłogę, gdy Laurie opowiadała jej historyjki z pracy, jak na przykład tę o kliencie, który przyszedł w poszukiwaniu „niegrzecznych zdjęć brytyjskiej rodziny królewskiej”. Pewnego wieczoru wybrały się na oblewanie nowego mieszkania Louise. Laurie nie widziała ani Louise, ani innych dziewczyn od kilku tygodni. Specjalnie na tę okazję nałożyła czerwony jedwabny blezer i czarne dżinsy, starannie się uczesała, a nawet skorzystała z pomadki Jaqe. Tymczasem jej kochanka najwyraźniej nie miała zamiaru zmienić podkoszulka i wytartych dżinsów, które miała na sobie przez cały dzień, na coś bardziej „odpowiedniego”. Gdy Laurie tego od niej zażądała, Jaqe odparła, że ma to gdzieś. - Ale ja nie mam tego gdzieś - nie dawała za wygraną Laurie. - Nie chcę, żeby te wszystkie lesby pomyślały, że przedzierzgnęłyśmy się w stare małżeństwo. Jaqe wzruszyła ramionami. - Nic mnie to nie obchodzi