Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Schowała twarz w rękach opartych łokciami na biurku. - Przykro mi, jeśli miałeś przeze mnie jakieś kłopoty w pracy - odezwała się przecierając oczy. - Na pewno tego nie chciałam. Ale wiesz, jaka byłam zdesperowana. Musiałam coś zrobić, aby być w zgodzie ze sobą. Nie mogłam bezczynnie patrzeć, jak ci ludzie dalej umierają. - Czy zdawałaś sobie sprawę, jak narozrabiasz? - spytał detektyw. - I jakie będą skutki? - Wciąż jeszcze nie wiem do końca - odparła Laurie. - Wiedziałam, że coś z tego wyniknie, inaczej nie mówiłabym o tym. Ale nie wiedziałam dokładnie co. I nie wiedziałam, że oni wypaczą fakty, poza tym wszystkim nie dotrzymali mojego warunku anonimowości. Nie widziałam się jeszcze ze swoim szefem, lecz sądząc ze sposobu, w jaki rozmawiał ze mną jego zastępca, nie będzie to przyjemna rozmowa. Mogę nawet wylecieć z pracy. - On będzie wściekły - powiedział Lou. - Ale cię nie wyrzuci. Musi uszanować twoje zamiary, jeśli nie metody. Będzie się jednak musiał gęsto tłumaczyć. Trudno wymagać, żeby się z tego cieszył. Laurie kiwnęła głową. Uwaga, że nie zostanie zwolniona, dodała jej otuchy. - No cóż, chętnie bym poczekał, aby zobaczyć, co z tego wszystkiego wyniknie, ale muszę już iść. W moim biurze też się kotłuje. Chciałem tylko wpaść i wyrzucić to z siebie. I cieszę się, że to zrobiłem. Życzę powodzenia w rozmowie z szefem. - Dziękuję - rzekła Laurie. - Ja też się cieszę, że przyszedłeś. Po wyjściu porucznika Laurie zatelefonowała do Jordana. Przydałoby się jej jeszcze trochę moralnego wsparcia, ale doktor operował i oczekiwany był w biurze znacznie później. Znów zabierała się do pracy, gdy usłyszała puknięcie w drzwi. Podniosła głowę i zobaczyła przed sobą Petera Lettermana. - Doktor Montgomery? - spytał niepewnie. Laurie powitała go i poprosiła, by usiadł. - Dziękuję. - Peter usiadł i rozejrzał się po pokoju. - Przyjemne miejsce. - Tak pan myśli? - spytała. - Lepsze od mojej klitki - odparł asystent. - W każdym razie nie zajmę pani wiele czasu. Chciałem tylko powiedzieć, że wreszcie wykryłem ślad skażenia lub przynajmniej obcy związek w próbce pochodzącej od Randalla Thatchera. - Naprawdę?! - wykrzyknęła Laurie. - Co pan znalazł? - Etylen - odparł Letterman. - Był to tylko ślad, ponieważ gaz ten jest bardzo lotny i nie udało mi się go wykryć w dwóch innych próbkach. - Etylen? - spytała Laurie. - To dziwne. Nie wiem, co o tym sądzić. Słyszałam o eterze przy podawaniu narkotyków, ale nie o etylenie. - To jest związane z paleniem kokainy - wyjaśnił Peter - a nie z dożylnym wstrzykiwaniem, jak u ludzi w pani serii. Poza tym nawet przy paleniu eter używany jest tylko jako rozpuszczalnik przy ekstrakcji. Tak więc nie wiem, skąd się wziął etylen. Z tego co wiem, mógł to być nawet jakiś błąd w laboratorium. Ale ponieważ tak bardzo interesowała panią możliwość skażenia, chciałem pani od razu o tym powiedzieć. - Jeśli etylen jest taki lotny - odezwała się Laurie - to może pan sprawdzi próbki pochodzące od Roberta Evansa? Ponieważ ustalił pan, że jego zgon nastąpił bardzo szybko, może tam byłaby większa szansa na wykrycie czegoś? - To dobry pomysł - przyznał asystent. - Wezmę się do tego. Po wyjściu Lettermana Laurie zatrzymała przez moment wzrok na drzwiach. Etylen nie był takim skażeniem, jakiego się spodziewała. Sądziła, że może uda się wykryć jakąś dziwną substancję pobudzającą centralny system nerwowy, coś w rodzaju strychniny lub nikotyny. Niewiele wiedziała o etylenie. Uznała, że należy się tym zainteresować. Przeglądając podręcznik farmakologii, który miały wraz z Rivą w pokoju, nie znalazła wiele na temat tego gazu. Postanowiła sprawdzić w bibliotece na górze. Znalazła tam stary podręcznik farmakologii, a w nim długi ustęp o etylenie. Było tam więcej na ten temat, gdyż w dawniejszych czasach etylen stosowany był do narkozy. Został jednak zarzucony, ponieważ był lżejszy od powietrza i bardzo wybuchowy