Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przed oczami rozbłysło jej jakieś światło, zatoczyła się, upadła, czołgając posuwała się naprzód, gałęzie ciągle wymierzały jej bezlitosne ciosy. Ubranie rwało się w strzępy, kolczaste wrzośce zamykały uchwyt na trzepoczącym materiale, zrywały go z niej, a nagie ciało biczowane było jeszcze boleśniej. Opadła z sił, zataczała się w ciemnościach, nie troszcząc się czy żyje, czy umarła, widząc tylko, że coś tak ją popędza, jak zbłąkane zwierzę zapędza się bezlitosną chłostą do stada. Odbijała się od jednego drzewa do drugiego. Nie była pewna czy jest jeszcze na ścieżce, nie obchodziło ją to. Uderzyła w kolejne drzewo, jęknęła, popełzła na prawo, wpadła na następne. Potem zatrzymała się na sekundę czy dwie, nieczuła już na nieustające smagnięcia. To nie było drzewo. Nerwowo wyciągnęła rękę, dotknęła ciała. Jęk przerażenia wydarł się z jej okrwawionych ust, kiedy zrozumiała, że ktoś zagrodził jej drogę. Przeraźliwie wrzasnęła. Ralph Grafton spał głęboko, a kiedy ocknął się w fotelu, czuł się zupełnie wypoczęty. Wydarzenia minionych *kilku godzin powróciły, al,e minął już początkowy szok, rozpacz. Myślał jasno, planował. Myśli, które przychodziły mu do głowy były lepsze niż te, które wlekły się za nim od tygodni. Pechowe osiadanie większości terenu przyczyniło się do upadku jego planów budowlanych. Chciał ogło- .162 sić bankructwo, a raczej nie on, a „Grafton Froper-ties Ltd". Spółka stała się zbędna. Zastanawiał się czy może utworzyć nową, kupić gdzieś za bezcen nowy teren. W tej chwili nie był całkiem pewien, co zrobi, ale z pewnością coś wymyśli. Jedyny problem, to jak umknąć wplątania się w to, co wydarzyło się w tym domu. Wszędzie były odciski jego palców, policji wystarczy kilka godzin, by go złapać. — „Ralpb Grafton, jest pan zatrzymany pod zarzutem morderstwa. Zabił pan May i Claude'a Minworth". Nie pomogą żadne tłumaczenia — tego był pewny. Znowu przyszedł mu na myśl Ssący Dół. Szaleństwo. Wiedział, że tam by go nie zatrzymali, to było schronienie. Jego nastrój zmienił się. Z której strony nie spojrzeć, tkwisz w gównie po uszy — myślał — widmo morderstwa unosi się w tle tak przerażającym, jak te burzowe chmury, gromadzące się na wieczornym niebie. To nie ma sensu — przekonywał sam siebie, a poza tym spółka niczego nie załatwia. Zamknął oczy, próbował zwalczyć te myśli, które kąsały go niczym moskity. Depresja przeszła w gniew. Nalał sobie whisky, pociągnął haust. Jego oczy rozbłysły. „Zabiję znowu, jeśli będę miał szansę. Zabiję swoją żonę!" — postanowił. Elektryzujące uczucie, uderzenia krwi do głowy. Ogarnęło go pożądanie, zwęszył znowu cierpki zapach świeżo rozlanej krwi. Chciał jeszcze raz obejrzeć straszliwą masakrę, jaka zdarzyła się na górze, w pokoju. 163 Ujrzał nieprawdopodobną rzeź: okaleczone ciało, odciętą głowę, porozrzucane wnętrzności. Oczyma wyobraźni zobaczył Lynette, leżącą na miejscu May Minworth, zmasakrowaną, z szeroko rozwartymi nogami zapraszającymi go nawet po śmierci. — Lynette — szeptał — ty zarozumiała, wszawa suko, każę temu twojemu przyjacielowi, żeby cię pieprzył, a potem urządzę go tak samo! W głowie pulsowała mu krew, żyły nabrzmiały, jakby rozsadzane od wewnątrz. Cofnął się ku schodom, zmuszając się do oderwania wzroku od przerażającego widoku. Spieszył się teraz, prawie spadł ze schodów. Musiał być tu dłużej, niż sądził. Zaczerpnął powietrza, walczył by odzyskać kontrolę nad sobą; nie mógł narażać się na to, że ktoś go zatrzyma. Ubranie miał zakrwawione, koszulę rozerwaną. Grafton uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Pomarańczowe lampy uliczne odbijały się w szeregu zaparkowanych samochodów, z daleka dobiegały dźwięki gitary. Potańcówka w ratuszu trwała i nie musiał obawiać się, że ktoś go zauważy. Wyśliznął się na zewnątrz, trzymając się w cieniu wysokiego żywopłotu, kiedy usłyszał, że ktoś nadchodzi. Chłopak z dziewczyną, objęci, całujący się i roześmiani. Minęli go i ruszył znowu, przeskakując od jednego skrawka cienia do drugiego. Wracał tą samą drogą, którą tu przyszedł. Biegł szybkim truchtem. Najkrótsza droga do Ssącego Dołu prowadziła przez rododendrony rosnące obok dużego domu