Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

\ Bakkat! — wykrzyknął w duchu i podskoczył lekko z rade Nie zapomnę kształtu twojej stopy do końca moich dni. Cz nie widziałem go sto razy obok śladów stóp kobiety, która winna być moją żoną? Przypominał sobie, jak szedł ich trop w busz i podkradał się tak blisko, że widział, jak parzą tuż obok na trawie. To wspomnienie odświeżyło w nim nienawi| do Bakkata. Już nigdy nie będziesz mógł położyć ręki na piersiach, wielkich jak dynie, cieszył się w myślach. Xhia i postarali się o to. Teraz, kiedy ustalił, dokąd zmierza trop, mógł poczekać, uniknąć pułapek, które bez wątpienia zastawi na niego Bak Idzie w ciemności, więc nie będzie mógł zatrzeć swoich śladó^ jak zrobiłby to za dnia. Poczekam, aż wzejdzie słońce, postanov Gdy tylko świt zaróżowił niebo, Xhia podjął trop. Mokry śli na kamieniu wysechł, lecz sto kroków dalej Xhia znalazł pr nięty kamień. Po następnych stu krokach zauważył złamane źdźt trawy, które zaczynało usychać. Nie zatrzymywał się, by oglą dokładnie ślady. Szybkie spojrzenie potwierdzało jego przypu czenia i pozwalało na minimalne korekty obranego kier Uśmiechnął się i potrząsnął głową, odnajdując miejsce, w któr Bakkat przykucnął. Ponieważ tkwił tam przez dłuższy czas, pięty zostawiły wgłębienia w ziemi. Znacznie dalej zauwa szeroki krąg — Bakkat zatoczył go niczym zraniony bawół, zawraca i czai się na myśliwego. Xhia był z siebie tak bardzo zadowolony, że aż prychnął cic i powiedział głośno: — Wiedz, Bakkacie, że to Xhia cię tropi, że Xhia jest mist we wszystkim! — Starał się nie myśleć o miodowożółtej dzie czynie, bo na tym jednym polu Bakkat go pokonał. Trop stał się trudniejszy do wykrycia w górach. W dług wąskiej dolinie Xhia zorientował się, że jego wróg skakał z l nią na kamień, nie dotykając miękkiej ziemi ani nie poruszaj^ choćby źdźbła czy innej rośliny, z wyjątkiem szarych nalotów na kamieniach. Bakkat był tak lekki, jego stopa zaś tak mała i elastyczna, że przemykał po tych miejscach niczym górski wiatr. Xhia jjjrużył oczy, by zauważyć minimalną różnicę w odcieniu szarości, tarn gdzie stanęła stopa Bakkata. Starannie trzymał się z boku śladu, po przeciwnej stronie od wschodzącego słońca, żeby nie stracie ledwie dostrzegalnego tropu ani go nie naruszyć, w razie gdyby musiał się cofnąć i iść za nim od nowa. W pewnym momencie Xhia stanął bezradnie. Ślady prowadziły w górę po rumowisku na zboczu, z kamienia na kamień, a potem nagle, w połowie zbocza, się urwały. Tak jakby orzeł chwycił Bakkata w szpony i porwał w przestworza. Xhia poszedł w kierunku, w którym zmierzał trop, i dotarł aż do końca doliny, lecz niczego nie znalazł. Wrócił do miejsca, gdzie ślad się skończył. Przykucnął i zaczął oglądać nikłe smugi na skalnych porostach. Wreszcie nie pozostało mu nic innego, jak sięgnąć do rogu po jeszcze jedną szczyptę proszku. Zamknął oczy i czekał, aż proszek rozpuści się w ślinie, a potem go połknął. Rozchylił lekko powieki 1 przez zasłonę rzęs ujrzał przelotny ruch, cień, coś jakby trzepot skrzydeł nietoperza o zmierzchu. Gdy spojrzał w tamtą stronę, wszystko znikło, jak gdyby nigdy nie istniało. Ślina zaschła w ustach Xhii, na jego rękach pojawiła się gęsia skórka. Wiedział, że dotknął go jeden z duchów dzikiej przestrzeni i pozwolił dostrzec ślady stóp Bakkata, biegnące po skałach. Prowadziły nie w górę, lecz w dół doliny. Ta chwila skoncentrowanej świadomości pozwoliła mu odgadnąć z barwy porostów, że stopa Bakkata dotknęła ich dwa razy: najpierw zmierzając w górę, a potem w dół. Roześmiał się w głos. Bakkat, zwiódłbyś każdego, ale nie Xhię, ucieszył się. Zszedł w dół rumowiska i zrozumiał, w jaki sposób jego przeciwnik wbiegał pod górę, skacząc z kamienia na kamień, a potem ruszył w przeciwnym kierunku, stawiając swe małe stopy dokładnie w tych samych miejscach. Jedynym znakiem była minimalna różnica w odcieniu podwójnych tropów. Tuż przy podnóżu stoku ślad przechodził pod niskim konarem drzewa fasolowego. Na ziemi obok tropu leżał kawałeczek kory, nie większy niż paznokieć, który niedawno spadł lub został strącony 2 gałęzi. W tym miejscu podwójny ślad na porostach nagle znów Zmieniał się w pojedynczy. Xhia się roześmiał. Bakkat zaczął ić po drzewach jak samica pawiana, która była jego matką, 124 125 pomyślał. Ustawił się pod konarem, podskoczył, złapał się podciągnął i stanął wyprostowany, balansując ciałem. Widział ślą które stopy Bakkata zostawiły na gałęzi. Przebiegł po nich do j drzewa, zsunął się po nim, odnalazł trop i pobiegł. Jeszcze dwa razy Bakkat stawiał go przed zagadkami