Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zrozu- miała jego intencje i odsunęła się, tak by mógł uciec, choć najpierw musiał usunąć z drogi groźnym spojrzeniem obu dyszących strażni- ków. Możliwość uwolnienia się od jej przytłaczającej obecności na- pełniła go tak wielką ulgą, że gdy już się ukłonił i odwrócił, musiał się powstrzymać, żeby nie zacząć biec. - Kapitanie Vansen? Zamrugał gwałtownie i ponownie zwrócił się ku niej. - Tak, Wasza Wysokość? - Nie jestem zachwycona faktem, że mój brat chce być dowódcą tej... ekspedycji. Wiesz o tym. - Wydawało się to oczywiste, Wasza Wysokość. - Ale on jest moim bratem, którego kocham. I tak już... - Ze zdziwieniem dostrzegł uśmiech na jej twarzy, ale widać było, że po- wstrzymuje łzy. - I tak już straciłam jednego brata. Tylko Barrick mi został. Przełknął ślinę. - Wasza Wysokość, śmierć twojego brata była... Uniosła dłoń. W innych okolicznościach mógłby pomyśleć, że to wielkopański gest. - Wystarczy. Nie powiedziałam tego, żeby... znowu cię obwi niać. Ja tylko... - Odwróciła się na moment, żeby otrzeć oczy rąb kiem długiego rękawa męskiej koszuli, jakby łzy były malutkimi wro gami, których należało się pozbyć szybko i brutalnie. - Proszę cię, kapitanie Vansen, żebyś pamiętał, iż Barrick Eddon nie tylko jest księciem, członkiem panującej rodziny. On jest moim bratem... bliź niakiem. Strasznie się boję, że coś może mu się stać. Ferras był poruszony. Nawet strażnicy, młodzi wieśniacy, dobrze znani Vansenowi, których nie podejrzewał o głębsze uczucia, wy- glądali na zdenerwowanych czy zaniepokojonych otwartością, z jaką księżniczka regentka wyraziła swój smutek. - Zrobię, co w mojej mocy, Wasza Wysokość - rzekł. - Uwierz mi, proszę. Będę... będę go traktował jak własnego brata. Gdy tylko to powiedział, od razu uzmysłowił sobie, że po raz ko- lejny się wygłupił - zasugerował, że w normalnych okolicznościach bardziej by się troszczył o własną rodzinę niż o swojego pana i wład- cę, księcia regenta. Wydawało się to dość niebezpieczne, zważywszy na to, że jeden książę regent już zginął podczas służby Vansena. Naprawdę jestem idiotą, pomyślał. Zaślepionym idiotą. Rozma- wiałem z władczynią tego królestwa, jakby była córką zagrodnika z sąsiedniego gospodarstwa. Ze zdziwieniem zobaczył, że w oczach Briony znowu pojawiły się łzy. - Dziękuję ci, kapitanie Vansen. - Nie powiedziała nic więcej. Przez cały ranek czekała, kiedy będzie mogła ukraść trochę czasu, żeby poćwiczyć, poczuć ulgę, zamierzając się ciężkim drewnianym mieczem, tymczasem teraz, kiedy wreszcie ta chwila nadeszła, czuła się nieporadna i zmęczona. To przez tego Vansena. Zawsze w jakiś sposób wyprowadzał ją z równowagi, wywoływał w niej gniew i niepokój - po prostu jego widok przywodził jej na myśl Kendricka, tamtą noc. A teraz jeszcze wydawało się, że być może będzie patrzył, jak umiera drugi jej brat, ponieważ żaden z jej argumentów nie skłonił Barricka do zmiany decyzji. Czy to była wina Vansena czy tylko okrutny żart bogów, że połączyli go z tak wielkim smutkiem? Nic nie miało sensu. Rzuciła miecz w trociny, którymi wysypano ćwiczebną arenę. Jeden ze strażników zbliżył się, żeby go podnieść, lecz powstrzymała go ruchem dłoni. Nic nie miało sensu. Czuła się ogromnie przygnębiona. Siostra Utta. Ostatnimi czasy Briony prawie się nie widywała ze swoją nauczycielką i teraz nagle poczuła, jak bardzo tęskni za ko- jącym towarzystwem tej starszej kobiety. Wytarła ręce kawałkiem materiału i przytupnęła, by strząsnąć z butów trociny, po czym ru- szyła do pokoi Utty. Strażnicy pobiegli za nią niczym kurczęta po- dążające za gospodynią, która rzuca ziarno. Przeszła już na drugą stronę dziedzińca i wchodziła właśnie do długiej i wąskiej Mniejszej Sali, kiedy po raz drugi w ciągu godziny wpadła na młodego męż- czyznę. Tym razem nie był to Vansen, lecz młody poeta - tak zwany poeta, dodała w myślach - Matty Tinwright. Okazał promienne zdzi- wienie, lecz sądząc po tym, jak starannie był uczesany i ubrany i jak szybko oddychał, stojąc w drzwiach tuż za progiem, domyśliła się, że raczej zobaczył ją z okna i zbiegł szybko na dół, żeby sprowo- kować to „przypadkowe" spotkanie. - Wasza Wysokość, księżniczko Briony, jaśnie piękna, oświeco na i mądra, spotkanie z tobą jest przyjemnością, której nie wyrażą żadne słowa