Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Effie odwróciła się w drugą stronę. - Siostro! - zawołała przerażona. - Siostro, siostro, z Rose O'Beirne dzieje się coś dziwnego! Szybko, szybko! Niemal natychmiast przybiegła zakonnica, wspólnie z Effie wyprowadziły Rose z pokoju, ona jednak mogła nadal myśleć tylko o jednym: o Johnie z inną dziewczyną w łóżku. Nogi uginały się pod nią, ale zakonnica i Effie podtrzymywały ją cały czas. Potem poczuła na twarzy mroźne powietrze, coś puszystego i zimnego wpadło jej do oczu. To śnieg. Znajdowała się na dziedzińcu, wokoło prószył śnieg, słyszała głos zakonnicy, która radziła jej pochylić głowę i wsunąć ją między kolana. Rose uznała, że wygodniej będzie zdać się na kogoś, tak więc usłuchała rady, ale kiedy wsunęła głowę między kolana, poczuła, że ciąży jej brzuch. To na pewno z powodu dziecka, pomyślała. Dziecka Johna... Zaczęła krzyczeć. Odtrąciła zakonnicę i z głową odchyloną w tył zaczęła krzyczeć, tak głośno, jak tylko mogła. Zakonnica podtrzymywała ją, a Effie pobiegła po pomoc, ale Rose nie mogła się uspokoić. Uciekła od zakonnicy na drugą stronę dziedzińca, a potem krzyczała wniebogłosy, drapiąc palcami o mur. To nic, że raniła sobie skórę dłoni o szorstki cement, to nic, że robiła z siebie widowisko - to wszystko nie miało znaczenia. Zakonnica usiłowała oderwać ją od ogrodzenia, szarpała, a nawet biła, ona jednak odepchnęła ją od siebie bez trudu, jakby miała do czynienia z komarem, potem przebiegła znowu na inną stronę dziedzińca. Do ust dostało się jej trochę śniegu, ale ona nie przejmowała się tym; czuła, jak zimny puch topnieje, mieszając się ze śliną i łzami, które spływały po policzkach i nosie. Wokół niej zjawiły się już inne dziewczęta i zakonnice, wraz z siostrą Benvenuto. Silne ramiona objęły ją, przycisnęły jej głowę do krucyfiksu matki przełożonej, tak że nie mogła oddychać normalnie ani krzyczeć, a mimo to nie dawała za wygraną. Szamocząc się, ciągnęła zakonnicę za sobą, aż wreszcie opadła całkowicie z sił. Nadal rozbrzmiewały jej w głowie tamte nienawistne słowa z listu, nie słyszała więc, co mówi do niej siostra Benvenuto. Wyczerpana, poddała się zakonnicy, która to wlokąc dziewczynę, to dźwigając na sobie, wtaszczyła ją do klasztoru. Przed oczyma migały Rose wystraszone twarze dziewcząt, co tylko zdopingowało ją do ponownego stawienia oporu. Zaczęła się wyrywać i krzyczeć, ale siostra Benvenuto otoczyła ją mocnym ramieniem i tym razem Rose naprawdę skapitulowała, wyzuta z resztek energii. Bezwolnie pozwoliła się zaciągnąć po schodach na górę, do izby chorych, gdzie opadła na łóżko. Czuła się niczym sflaczała szmaciana lalka, łóżko było zimne, lecz wygodne. Zaczęła płakać, płacz sprawiał jej ulgę, bolało ją gdzieś w piersiach, ale ten ból był przyjemny. Płacząc, słyszała własny głos wypowiadający jakieś słowa, słowa te jednak nie miały żadnego sensu; przywodziły na myśl nie kończącą się litanię: -Och, proszę, proszę, proszę... - Drgnęła gwałtownie, kiedy siostra Benvenuto zrobiła jej zastrzyk, w następnej chwili przed jej oczyma pojawiła się rozległa jasność, która objęła całe łóżko, a potem wszystko pogrążyło się w ciemności. * * * Kiedy otworzyła oczy, był dzień. Czuła się kompletnie rozbita, osłabiona, mdliło ją raz po raz, nie wiedziała w ogóle, gdzie się znajduje. Dopiero po chwili rozpoznała okna izby chorych i ujrzała swoje ubranie złożone starannie na szafce przy łóżku. Na krześle obok siedziała jedna z zakonnic, czytając brewiarz. - Siostro? - odezwała się z trudem Rose. - Dzień dobry, Rose - powiedziała zakonnica i zamknęła brewiarz. - Witamy w krainie żywych. Chcesz pić? Rose skinęła głową. Zakonnica podała jej kubek wody, ale kiedy dziewczyna sięgnęła po niego ręką, zobaczyła, że ma obandażowaną dłoń. Potem przypomniała sobie to, co najistotniejsze: John Flynn poszedł z inną dziewczyną do łóżka! Kiedy obudziła się po raz drugi, ujrzała tuż nad sobą wylęknioną twarz Effie, wykrzywioną i bardziej niż zwykle przypominającą twarz małpki. - Cześć, Rose - szepnęła Effie. - Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Rose przytaknęła ruchem głowy. Nadal czuła się rozbita i zmęczona, ale jej umysł funkcjonował już sprawnie. - Która godzina? - zapytała. - Prawie pora lunchu. - Effie zawahała się. - Chcesz porozmawiać? Rose pokręciła głową. Ból w piersiach odezwał się znowu. - Czy to wszystko ma jakiś związek z tym? – zapytała ostrożnie Effie, wyjmując z kieszeni zmięty kawałek papieru. - Nie gniewaj się - dodała pośpiesznie