Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tak się nie stało. Być może źle odczytał stan jej ducha. A jeśli po prostu nie zależy jej na nim? Jeśli opuści go teraz, kiedy już nie potrzebuje opieki? Ledwie pamiętał, że zadała mu pytanie. - Myślę, że będzie to z pożytkiem dla Matthew, jeśli trochę czasu będzie spędzał tylko ze mną - odpowiedział jej znużony. Na tego twarzy rysowało się zmęczenie, przybyło mu zmarszczek. Przyglądał się jej powoli przez chwilę, później odwrócił się. – Miałem dzisiaj męczący dzień. Nie mam siły na rozmowy. Jeśli pozwolisz, pójdę już spać. - Oczywiście. Dobranoc - odpowiedziała, zdziwiona jego tonem i spojrzeniem. Skinął głową i ruszył korytarzem. Obserwowała go oczami pełnymi łagodnej zadumy i żalu. Miłość to nie tylko to słodkie uczucie, które pokazują w kinie, pomyślała gorzko. Bywa bolesna, przysparza cierpień. Odwróciła się i weszła do sypialni, oglądając się w lustrze. Wyglądała mizernie, dostrzegła zmarszczki na twarzy. Otworzyła szufladę komódki i wyjęła z niej zdjęcie, które mu zrobiła w przeddzień tamtych zdarzeń, kiedy ojciec odnalazł ich na wzgórzach. Westchnęła, gładząc palcami jego twarz. Jakie to wszystko wydawało się odległe, jak nie spełnione! Kochała go, ale wspomnienie tego wywoływało tylko ból. Gdyby i dla niej miał choć trochę uczucia, pomyślała. Ale może on nie potrafi kochać? Schowała fotografię i zamknęła szufladę. Marzenia nie zastąpią rzeczywistości. ROZDZIAŁ ÓSMY Joyce i Melissa wybrały małą, przytulną restaurację z kuchnią francuską. Melissa zamówiła naleśnik z nadzieniem z kurczaka i brokułów oraz świeżego melona, Joyce wolała befsztyk z przystawkami. - Jesteś dosyć milcząca, jak na osobę, która umówiła się na zwierzenia - zauważyła Joyce po piętnastu minutach cichego skupienia nad talerzem. - Mam kłopot. - Melissa westchnęła. - Kto ich nie ma? - Joyce uśmiechnęła się. - Zgoda. Mój sprowadza się do tego, że nie wiem, czy nie spakować walizki i nie wyjechać z Chicago. - W takim razie słucham uważnie. - Joyce odłożyła widelec. - Matthew jest synem Diega - powiedziała. - Zanim uciekłam od niego pięć lat temu, powiedziałam mu, że straciłam dziecko. - I to ma być kłopot? - spytała Joyce ze zdziwieniem. - Nie myślałam, że wie o wszystkim. Na początku wydawało się, że nie lubi Matta, a później stali się nierozłącznymi przyjaciółmi. Wczoraj znalazłam w jego biurku odpis aktu urodzenia Matthew. - Jeśli już o tym wie, wszystko się dobrze ułoży. Czemu miałoby być inaczej? - spytała Joyce. - O to właśnie chodzi - powiedziała Melissa z westchnieniem. - Zależało mi, aby sam się domyślił, że jest ojcem Matta i nie szukał dowodów; powinno mu wystarczyć przekonanie, że nie byłabym w stanie go zdradzić. Ostatnio zachowuje się tak, jakby mnie nie chciał przy sobie. I chyba wiem, dlaczego. Poznał prawdę o Matthew i teraz nienawidzi mnie za to, że go okłamałam. - Nadal nic nie rozumiem - przerwała Joyce. - Bo to długa historia. Kiedyś wydawało mi się, że będzie lepiej, jeśli ukryję prawdę i zniknę mu z oczu. - Może miałaś rację - powiedziała łagodnie Joyce. - Nie możesz się obwiniać o wszystko. - Tak uważasz? - Melissa podniosła strapione oczy. - Prawdę mówiąc, wina leżała po obu stronach. Teraz, kiedy zna prawdę, pewnie ma do mnie żal, że rozłączyłam go z synem. Obawiam się, że będzie chciał zabrać mi Matta. - To już czysta histeria - powiedziała stanowczo Joyce. - Dziewczyno, weź się w garść. Tym razem nie możesz uciekać. Musisz zostać i walczyć o syna. Pomyśl również o tym - dodała - że może warto także zacząć walczyć o męża. Poślubił cię. To znaczy, że mu na tobie zależało. Melissa skrzywiła się. - Diego nie chciał się ze mną żenić. Przyłapano nas w dwuznacznej sytuacji - myślał zresztą, że to był mój podstęp - i został zmuszony do ożenku. Traktowali mnie, on i jego rodzina, jak trędowatą. Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, nie mogłam znieść myśli, że dziecko przyjdzie na świat w atmosferze nienawiści. Upewniłam go, że straciliśmy potomka i uciekłam. - Jesteś pewna, że cię nie kocha? - Powiedział mi kiedyś, że nie wierzy w miłość, że to luksus, na który nie może sobie pozwolić. Pociągam go fizycznie. I to wszystko. Joyce przypatrywała się zgnębionej twarzy koleżanki. - Żadna z nas nie ma szczęścia w miłości - powiedziała po chwili wahania. - Pracuję dla mężczyzny, który mnie nienawidzi, a ty żyjesz z mężczyzną, który cię nie kocha. - Ty także nienawidzisz Apolla - przerwała Melissa. - Tak uważasz? - Joyce uśmiechnęła się z bólem. - Aha - Melissa odstawiła filiżankę. – Teraz rozumiem. - Odpłacam mu pięknym za nadobne, aby się nie domyślił, co naprawdę czuję. Spójrz na mnie - mruknęła. - On jest przystojny, bogaty, odnosi sukcesy. Czy chciałby kogoś tak zwykłego i mało atrakcyjnego jak ja? Gdybym była tak piękna, jak ty... - Ja? Piękna? - Melissa była autentycznie zdziwiona. - Kochasz Diega? - Joyce patrzyła na nią długo. Trudno było uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, ale w końcu musiała. - Tak, zawsze go kochałam - wyznała - i myślę, że zawsze będę. - Dlaczego zatem uciekasz, dlaczego nie starasz się zbliżyć do niego? - spytała Joyce. - Ucieczki nie przyniosły ci wiele, prawda? - Tak, czuję się całkiem nędznie. - Musisz sprawić, żeby cię chciał. - Masz rację. - A więc spróbuj. Nie pozwól, aby was rozdzieliła przeszłość. - Nie bardzo wiem, jak uwieść mężczyznę. - Ja również. - Joyce wzruszyła ramionami. - I co z tego? Nauczymy się razem. Pomysł wydawał się Melissie coraz bardziej pociągający. - Możemy spróbować. A jak nie wyjdzie... - Zaufaj mi. Musi się udać. - Jeśli mnie, to i tobie. - Melissa zacisnęła wargi. - Czy wiesz, że pracowałam w wielkim sklepie z odzieżą? Mam niezły gust i wiem, co na kim dobrze leży. Może wybrałybyśmy się na zakupy? - A po co? - Joyce zmarszczyła brwi. - Musisz trochę popracować nad sobą, a efekt będzie piorunujący, gwarantuję. Wyobraź sobie Apolla klęczącego przy twoim biurku i wpatrzonego w ciebie z uwielbieniem - przymilała się. - Jedyny sposób, żeby klęknął przy moim biurku, to kopniak w żołądek - skrzywiła się Joyce. - Pesymistka. Przecież sama mnie namawiałaś do działania. - Zgoda. W końcu co mamy do stracenia? - Niewiele, jeśli o mnie chodzi. Co robisz w sobotę przed południem? Wybierzmy się razem na zakupy. - Mam trochę oszczędności - mruknęła Joyce. - W porządku. Przystępujemy do działania. - Cudownie. - Melissa zabrała się do deseru. - Wiesz, nagle wszystko zaczęło mi smakować. Już czuję się lepiej. - I ja też. Ale jeśli Apollo wyrzuci mnie przez okno, nie daruję ci tego