Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Swe czarne buty paterę zrzucił z nóg, kiedy pływał w jeziorze. Przebierał się w bocznej, opustoszałej alejce. Sutannę, podartą koszulę i znoszone spodnie zostawił za stosem odpadków. - Odzyskałem igłowiec, gammadion i paciorki - oświadczył. - Straciłem jednak okulary i resztę dobytku. Zapewne stanowi to jakiś znak. Żuraw wzruszył ramionami. - Reszta twoich rzeczy została w kieszeni Lemura. - Doktor również miał na sobie czystą koszulę i nowe spodnie, kupił również brzytwę. Zerknął w stronę wylotu alejki i mruknął: - Mów ciszej. - Co widzisz? - Dwóch gwardzistów. - W Ayuntamiento z całą pewnością sądzą, że nie żyjemy -skonstatował Jedwab. - Dopóki nie dojdą prawdy, nie musimy się niczego obawiać. Żuraw potrząsnął głową. - Gdyby uważali, że udało się nam zbiec, z całą pewnością Wyruszyliby w pogoń. - A wtedy wszyscy na jeziorze dowiedzieliby się o istnieniu łodzi podwodnej? Jedwab popatrzył po sobie, żałując, że nie ma lusterka. -1 tak musieli ją wyprowadzić, by zabrać ciało nieszczęsnego lolara. - Zmizerniałeś - zauważył Żuraw. - Wcale nie, poślą szalupę, przy której leżał lotnik. Za nami jej wysłać nie mogli, 311 l ponieważ po otwarciu luku zalaliby pomieszczenie w kilu wodą. - Tak jak my to zrobiliśmy - mruknął Jedwab. - Właśnie. Otworzyłem zawór powietrzny na cały regulator, lecz czasu było zbyt mało, by wytworzyło się odpowiednie ciśnienie, zanim ty i ta kobieta dobiegliście do mnie. No i do środka dostało się sporo wody. Później ciśnienie się wyrównało, a następnie wzrosło do tego stopnia, że wypchnęło wodę, a wraz z nią nas. Jedwab po krótkim namyśle skinął głową. - Gdy otworzą górny luk wiodący na korytarz, pomieszczenia znów zaleje woda. - Jasne. Woda dostanie się też do reszty łodzi. Dlatego nie mogli natychmiast wysłać za nami pogoni. Nie wiem, jak zdołają zamknąć klapę w dnie łodzi podwodnej, skoro nie mogą dostać się do pomieszczenia w kilu, lecz niewątpliwie coś wymyślą. Jedwab zdjął z kostki owijacz. - Nie jestem żeglarzem, lecz gdyby zależało to ode mnie, na ich miejscu wypłynąłbym dalej na jezioro, tam gdzie nikt by ich nie zobaczył. Może do pieczary, o której wspomniał Le-mur, gdy go spytałeś, skąd ma twój neseser. - Żałuję, iż go straciłem. - Żuraw w zamyśleniu przeciągnął palcami po brodzie. - Miałem go od dwudziestu lat. - Wiem, co czujesz, doktorze - odparł Jedwab, przypominając sobie piórnik, i uderzył opatrunkiem o ścianę. - Jeśli nawet popłyną do pieczary, cóż z tego? Tak wielką łódź trudno wyciągnąć na brzeg. - Mogą ją unieść - odrzekł Jedwab. - Przenieść wszystko na jedną stronę łodzi i wypchnąć wodę z pływaków po drugiej stronie. Mogliby ją wtedy wyciągnąć na kablach przymocowanych do ściany pieczary. Żuraw skinął głową i popatrzył w stronę wylotu alejki. - Masz rację. Czy jesteś gotów? Po wyjściu Żurawia Jedwab otworzył okno. Ich pokój znajdował się na drugim piętrze „Zardzewiałej Latami", rozciągał się stąd przepyszny widok na jezioro, od którego dochodziły 312 podmuchy rześkiego wiatru. Jedwab oparł się łokciami o parapet i wyjrzał na ciągnącą się w dole ulice Doków. Żuraw postanowił zwiedzić miasto; tak w każdym razie oświadczył. Kiedy wynajęli pokój, zażądał pióra i papieru, napisał krótki list i niezwłocznie opuścił zajazd. Teraz zatem Jedwab, rozglądając się po ulicy Doków, doszedł do wniosku, że skoro Żuraw nie obawiał się wyjścia do miasta, to nic się nie stanie, jeśli on powygląda przez okno. „Limna jest cichą i spokojną osadą" - oświadczył właściciel zajazdu. Ostatniej" nocy jednak w mieście wybuchły zamieszki, brutalnie stłumione przez gwardie. „Ludzie Jedwabia - powiedział właściciel. - Moim zdaniem to oni wszczęli rozruchy". Ludzie Jedwabia. Kim byli? Paterę w zamyśleniu pocierał policzek. Pod opuszka-I mi palców chrzęścił mu nie golony od dwóch dni zarost. Niewąt-•pliwie to oni wypisywali kredą hasła na murach. Wielu pocho-I dziło z jego dzielnicy i wszyscy zapewniali, że działają z jego l polecenia. Nie po raz pierwszy błysnęła mu myśl, że zapewne na-I leżeli do nich również ci ludzie, którzy klęczeli obok niego na uli-I cy Słońca, gdy rozmawiał z Krwią. Byli tak zdesperowani, że za-I akceptowaliby każdego przywódcę, który cieszy się łaską bogów. Nawet jego. Ulicą Doków nadchodziło dwóch gwardzistów w zielonych •zbrojach szturmowych. Dłonie trzymali na kolbach pistoletów •gotowych do strzału. Najwyraźniej celowo obnosili się z bro- •nią, w nadziei że ich widok w dzień zapobiegnie nocnym roz- • ruchom; w nadziei że powstrzymają uzbrojony w pałki, ka- f mienie, kordelasy oraz w igłowce lud przed atakiem na żołnierzy E uzbrojonych po zęby. Jedwab rozważał przez chwilę pomysł, f czy nie zawołać do nich, że jest paterę Jedwabiem i chce się f poddać, by w ten sposób zapobiec kolejnym rozruchom. Jeśli podda się publicznie, Ayuntamiento nie odważy się zgładzić go bez jawnej rozprawy sądowej. Gdyby nawet nie zdołał ich przekonać, że jest niewinny, umrze z godnością. Ale obiecał, że dołoży wszelkich starań, by ocalić manteion, a teraz świątynia znajdowała się w jeszcze większym niebezpie- 1 czeństwie. Ile czasu dał mu Piżmo? Tydzień? Tak, jeden tydzień, 313 L licząc od scyldagu. Tylko czy Piżmo naprawdę przemawiał w imieniu Krwi? Prawnie manteion należał do Piżma; tak zatem gdyby Jedwab teraz pozwolił się aresztować, nieuchronnie oddałby manteion w jego ręce. Na taką myśl wszystko się w paterę gotowało. W ostateczności gotów był przekazać manteion Krwi, lecz nigdy, przenigdy komuś... komuś... Już sama taka możliwość zapewne skłoniła Zewnętrznego, by oświecić Jedwabia i w ten sposób zapobiec utracie manteionu. Jedwab zabiłby Piżma, gdyby... Gdyby nie miał innego wyjścia i zdołałby zmusić się do takiego czynu. Odszedł od okna, położył się i zaczął wspominać radcę Le-mura i jego śmierć. Jako sekretarz Ayuntamiento, Lemur praktycznie dzierżył stanowisko calde, a Żuraw go zabił. Miał ku temu ważne powody, gdyż Lemur zamierzał zgładzić go bez sądu. A rozprawa sądowa i tak stanowiłaby czystą formalność. Doktor jest szpiegiem; szpiegiem Palustrii, sam to oświadczył