Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Uśmiechając się, spojrzała znów w dół i zamknęła na nim dłoń. Wytrzymał tę torturę jeszcze tylko przez minutę. – Wystarczy. Trzymając ją za biodra, uniósł i posadził na krawędzi stołu. Chwyciła jego ramiona - nie siedziała na tyle głęboko, by czuć się bezpiecznie. Wpadła w popłoch -radość i ożywienie mieszały się z niespokojnym oczekiwaniem, ale nie chciał stracić zmysłów, jeszcze nie teraz, zbyt wiele było przed nią rzeczy, które miała zobaczyć i zrozumieć. Chciała tego wszystkiego - w każdej chwili. Wstrzymała oddech. – Jak? - zapytała. Pytanie sprawiło, że znów spojrzał na jej twarz i napotkał jej spojrzenie, w którym dostrzegła walkę, jaką toczy! ze sobą, by znów odzyskać kontrolę nad zmysłami. Zatrzymał się, potem wziął głęboki oddech i kiwnął głową. – Poczekaj. Zaciskając dłonie na jego ramionach, czekała. Uniósł spódnicę i halkę, odsunął je. Pończochy umocowane podwiązką trzymały się ledwie nad kolanami. Lucyfer dotknął jej nagiej skóry i położył dłonie na wewnętrznych stronach jej ud, rozsunął je i wszedł między jej nogi. Opuścił spodnie, w pełni uwalniając swoją męskość. Chwycił jej biodra, przysunął ją na sam skraj stołu, odnalazł wejście i pozwolił, by poczuła narastające napięcie, potem wsunął się w nią. Ale tylko na kilka milimetrów. Na tyle, by zdołała złapać oddech; potem zadrżała i zacisnęła się na nim. Czekał spodziewając się, że zaraz znów się rozluźni. Wtedy dopiero zrozumiał. – Nie będzie bolało, nie tym razem. Już nigdy więcej. Jeśli się rozluźnisz, wsunę się w ciebie. Wiesz już przecież, że się zmieszczę. – Tak - odpowiedziała. Poczuł, jak jej ciało powoli rozluźnia się wokół niego. Wreszcie otworzyło się i go przyjęło. Wchodził w nią powoli, bardzo powoli. Drżała. Jęknęła i zamknęła oczy. Przez kilka długich chwil trwali tak w bezruchu, w milczeniu, rozkoszując się intymnym uściskiem i zjednoczeniem. Phyllida nie mogła uwierzyć, że jej udziałem stała się aż tak głęboka przyjemność. Bezpieczna w jego ramionach, unosiła się na falach rozkoszy. Przez cały ten czas w jego ramionach to właśnie czuła: pożądanie, intymność, przyjemność, radość i bezpieczeństwo. Wciąż ją otaczał i obejmował. Słyszała bicie jego serca. – Dokąd mnie prowadzisz? - zapytała. – Wiesz dokąd. Wiedziała, ale nie wierzyła. Teraz musiała uwierzyć. – Nigdy bym się z tobą nie kochał, gdybym nie miał zamiaru się z tobą ożenić. Wcześniej nie chciał jej tego powiedzieć i mogła się domyślić dlaczego. – Ale ja się nie zgodziłam. Lucyfer pozwolił, by zapadła cisza, potem znów pocałował jej włosy. – Wiem. Ale się zgodzisz. Rozdział 15 – Powiedziałeś, że Covey dowiedział się czegoś o lady Fortemain. Zapomniałam zapytać, co to takiego. Lucyfer siedział za biurkiem, na którym piętrzył się stos książek, i patrzy! na Phyllidę siedzącą w drugim końcu biblioteki, zwróconą do jednego z regałów z książkami. Szukała, notowała. Covey robił dokładnie to samo z książkami znajdującymi się w salonie, a Lucyfer sięgnął do regałów stojących za biurkiem. – Chodziło o dedykację w książce: Mojej drogiej Letycji, z czułym wspomnieniem wspólnie spędzonych chwil..., i tak dalej, i tak dalej... Humphrey. Wiem, że mąż lady Fortemain miał na imię Bentley. Zdaje się, że Horatio kupił kilka tomów z biblioteki Ballyclose i że między innymi była wśród nich ta właśnie książka. Phyllida spojrzała na Lucyfera. – Cóż, znalezienie takiej dedykacji to chyba żadna sensacja. Idę o zakład, że książka pochodzi z czasów, gdy lady Fortemain nie była jeszcze mężatką. – Gdy książka została wydana, Cedric był już na świecie. – Ach! – To prawda. Nie natknęliśmy się jednak na żaden inny dowód afektacji w stosunku do lady Fortemain, więc na razie nie przykładam do tego znaleziska zbyt wielkiej wagi. Phyllida zamyśliła się, potem wzruszyła ramionami i wróciła do katalogowania książek. Lucyfer także wrócił do pracy. Nie był na tyle głupi, by przyjmować za pewnik, że Pfyllida przyjmie jego oświadczyny. Miała w sobie zakorzeniony pogląd, iż małżeństwo nie jest dla niej. Sprawił, iż postanowiła zrewidować swoje poglądy na ten temat, lecz nie zmieniła jeszcze zdania. Musiał postępować ostrożnie. Namawianie damy na małżeństwo to gra, w którą jeszcze nie grał i nie byt pewien, czy zna zasady. Nie doceniała swoich kobiecych wdzięków ani tym bardziej wrażenia, jakie mogła zrobić na mężczyźnie. Samo wyobrażenie, że jej słodka osoba miała w sobie moc, by nim zachwiać, musiało być atrakcyjne. Od dwóch dni - wczoraj i dzisiaj - Lucyfer wprowadzał w życie strategię bliskości, rozbudzając w niej wrażenie, że ciągłe przebywanie w jego towarzystwie pomoże jej stłumić wszelkie skrupuły i wątpliwości. Wczoraj i dziś rano zjawiał się w Grange zaraz po śniadaniu; wczoraj, po przeszukaniu składzików i pomieszczeń gospodarczych, Phyllida dołączyła do Lucyfera katalogującego książki w bibliotece. Spędzili tam razem długie godziny, nim wreszcie udało im się połapać w ogromie kolekcji. Zupełnie niespodziewanie odnaleźli wspólne zainteresowanie i wspólny cel, zatrzymując się co jakiś czas, by pokazać jedno drugiemu jakiś rysunek bądź rycinę w starym tomie i by podzielić się odkryciem. Zachwyt Phyllidy nad iluminacjami* w starym modlitewniku wywołał uśmiech na jego twarzy, gdyż dostrzegł w niej własny młodzieńczy entuzjazm, który niegdyś dostrzegł w nim z kolei Horatio. Rozstali się tego wieczora, gdy Lucyfer odprowadził Phyllidę do domu przed kolacją. Byli sobie jakby bliżsi, bardziej wypoczęci, a wzajemne zrozumienie zdawało się rosnąć. Ten pomysł z bliskością zdecydowanie działał. Nie umknęło Lucyferowi, że teraz Phyllida czuła się w jego towarzystwie swobodnie. Powoli, krok po kroku, nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy, skłaniała się ku niemu