Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

A co do biednych ludzkich istot — ci, którym pozostawiono zdolność widzenia mocy, mieli niewielkie pojęcie o tym, jak jej użyć, a gdyby ich panowie kiedyś dowiedzieli się, że posiadają taki dar, czekałby ich szybki koniec na arenie lub z rąk nadzorcy. Elfowie nie tolerowali takich talentów wśród swej służby. A jednak talent ten nie ginął, sama ziemia jakby go potrzebowała. Interesująca myśl. Chociaż, nie teraz... Alara schowała ten pomysł na późniejsze rozważania i przystąpiła do tkania własnych czarów, czerpiąc ze znajdującej się w sadzawce magicznej studni siłę i moc tak skomplikowanej przemiany. Miała powód, by się tu znajdować, a nie przynoszące pożytku rozmyślania o elfach i ludziach mogą zaczekać do czasu, gdy osiągnie swój cel. Zaczerpnąwszy jeszcze mocy ze źródła, uprzędła z niej pajęczą nić, której błysk dostrzegała tylko swym wewnętrznym wzrokiem, i która pieściła ją aromatycznym i odurzającym smakiem przypominając; wina, jakie smakowały jej w elfiej postaci. Wchłonęła tę moc i utkała z niej sieć obejmującą całe ciało, aż zaczęła migotać jak miraż, czubka nosa do końca ogona. W miarę spijania energii rosło w niej napięcie, aż czuła, że nie utrzyma jej więcej, że pęknie, jak bukłak napełniony do granic wytrzymałości. Teraz — pomyślała i poczuła ciarki towarzyszące zmianie, rozpoczynające się od ogona, przebijające falą przez całe jej ciało i pozostawiające po sobie... Kamień. Ale nie byle jaki kamień. Kamień zrodzony z ognia, zmrożony gniew wulkanu, szklista krew z serca świata. Najbliższa samemu ogniowi rzecz, jaką mogła stać się żywa istota. Przemiana dokonała się w mgnieniu oka. Nie było już błyszczącej w słońcu zwiniętej w kłębek smoczycy. W jej miejsce pojawiła się wypełniająca piaszczyste zagłębienie bryła matowego obsydianu, nieco smoczego kształtu, gładka i wysmagana piachem jak kamienie muru za nią, rozpalona żarem promieni słonecznych i pochłaniająca je swą zakurzoną, czarną powierzchnią. Teraz mogła rozluźnić się i pozwolić myślom biec tam, gdzie chciały. Cztery razy zmieniała kształt: w postać lodowego orła, zwierzęcia niemal tak olbrzymiego jak smok i tak zadomowionego wśród prądów górnych warstw powietrza, że jadł on i spał w locie; w beztroskiego delfina, tak zjednoczonego z wodą, jak lodowy orzeł z przestworzami; mocarnego cedru o korzeniach głęboko zapuszczonych w ziemię — i teraz, w postać najtrudniejszą, bo nieożywioną, postać ognistego kamienia. Nie wszystkie smoczyce musiały udawać się w taką pielgrzymkę mocy, gdy zbliżał się czas narodzin, tylko szamanki jak Alara, aby zaszczepić swemu potomstwu poczucie jedności ze światem w nadziei, że jedno, lub więcej z nich, weźmie z kolei na siebie obowiązki szamana, by służyć smoczemu rodzajowi. Rzeczywiście, aż nadmiernie świadoma była otaczającej ją ziemi i płynnego jądra w jej głębi. Tu i tam, w pobliżu ruin i blisko powierzchni, wyczuwała złoża soli metalicznych. Starannie zanotowała je sobie w pamięci; któregoś dnia mogą być potrzebne, gdy wyczerpią się złoża bliższe legowisku Leveanliren. Lepiej byłoby, gdyby złoża w pobliżu domu zawierały czystsze rudy, a jeszcze lepiej, gdyby składały się z soli, jak te. Smoki potrzebowały znacznych ilości metalu w pożywieniu — w im czystszej postaci, tym lepiej — do budowy szponów, rogów i łusek. Ruiny usytuowane były niebezpiecznie blisko jednego ze szlaków handlowych elfów, eksploatacja złóż powinna być możliwa dopiero po rozmieszczeniu zwiadowców w powietrzu. Alara spochmurniała w duchu, szukając na szlaku śladów elfich umysłów, lub pustki, która oznaczała zakutych w obroże niewolników i poddanych. Do tej pory ród był ostrożny i dopisywało mu szczęście. Elfowie nie wiedzieli o ich rzeczywistym istnieniu. Dawni Starzy mieli rację, a Ojciec Smok mylił się, pomyślała. Nigdy nie mogą dowiedzieć się, że smoki istnieją. W pojedynkę, nawet wspierani magią, elfowie nie mogli równać się z kimś z rodu... lecz, gdyby elfowie napadli na ród w masie... Gdyby nie była głazem, kolce na karku stanęłyby jej dęba. Aż za dobrze pamiętała spotkanie z elfami, tę chwilę, gdy przyłapali ją na ziemi w smoczej postaci. Tylko szybka zmiana w postać elfa i wyjaśnienie efektu złudzeniem ocaliło ją. Dostrzeganie ich w powietrzu nie stanowiło żadnego zagrożenia; młodsze smoki nawet urządziły sobie taką zabawę — znajdowały odległe miejsce, w którym mógł dostrzec ich tylko jeden elf, szybko przybierały postać smoka i lądowały tam, gdzie nie można było ich nie zauważyć. Na ziemi znów się zmieniały; przybierały postać jakiegoś zwierzęcia, albo elfa. Kiedy nadchodził obserwator szukający smoka, elf, który go spotykał, zaprzeczał jakoby widział coś podobnego. Tylko raz smok popełnił błąd, zmieniając się w postać człowieka na czas spotkania. Alara poczuła, że powraca do poprzedniego kształtu, bowiem gniew odbierał jej zdolność panowania nad swą postacią. Shoronuralasea od czasu tego spotkania nigdy już nie będzie dobrze chodzić, lecz jest o jednego elfa mniej na tym świecie. Kilka takich nieuniknionych starć nauczyło smoki, że elfy, pomimo swej mocy, są wrażliwe w dziwny sposób. Zasady z wód, jakie lubiły smoki, odkładały się w woreczkach jadowych w ich szponach — a najdrobniejsze zadraśnięcie smoczym pazurem, nawet niezatrutym, wystarczało, by wywołać u elfa reakcję wstrząsową