Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
– Nie bardzo się tym przejmował, bo całkiem wygodnie żył z prowizji. To Ivor rzucił czar, który zapewnił mi miejsce u Llewellyna Da. Jeden młody facet miał już wszystko zaklepane... nazywał się Rhys ap Gwallter, wstrętny gbur, ale głos miał dziesięć razy lepszy ode mnie i znał więcej czarów i zaklęć niż cała nasza rodzina... a Ivor rzucił urok na Llewellyna Da i sprawił, że głos tego faceta brzmiał w uszach Llewellyna jak skrzypienie zardzewiałych drzwi, a mój głos brzmiał jak śpiew słowika. Więc zostałem bardd teulu, a Rhys ap Gwallter ruszył na tułaczkę jako wędrowny minstrel. – Pewnie się złościł. – Rzucał groźby, które nawet kamiennego trolla wprawiłyby w drżenie – przyświadczył ponuro Rudy Gruffydd. Rhys trzymał swoje plany w tajemnicy i opuścił Górę Cichego Gromu, nie zdradziwszy się ani słówkiem. Kedrigern miał pewność, że obserwuje właśnie skutki działalności Rhysa, wolał jednak zachować swoje domysły dla siebie. Nie chciał się wtrącać w artystyczne spory. – No, skoro odzyskałeś swobodę, Rudy, co zamierzasz robić? -zapytał. – Przez jakiś czas będę głodował, a potem umrę nędzną śmiercią – posępnie odparł młodzieniec. – Niezbyt zachęcające widoki. Nie masz żadnego wyboru? – Zważ, panie, że z wykształcenia jestem bardem, odkryłem jednak poniewczasie, że bez pomocy silnych czarów nie jestem zbyt dobrym bardem. Dlatego mam ograniczone możliwości. – Słuchaj, Rudy... tutaj, w zamku Grodzik, zaszły wielkie zmiany. Nowe kierownictwo, nowe pomysły. Otwierają się nowe perspektywy dla bystrych młodych ludzi. Poszukaj Alfa i powiedz mu, że Kedrigern cię przysłał. Na pewno znajdzie coś dla ciebie – powiedział czarodziej. – Dobry posiłek? – zapytał Rudy z rozjaśnionym wzrokiem. – Raczej pracę. Rudemu wydłużyła się mina. Westchnął i dźwignął się na nogi. – Obawiałem się, że do tego dojdzie. Powiedz mi, dobry panie, czy ten Alf lubi opowieści? – Myślę, że wyżej ceni dobrą robotę. Fatalistycznie potrząsając głową. Rudy poczłapał w stronę zamku. Kedrigern odprowadził go wzrokiem, potem otrzepał się z kurzu i ruszył do swoich komnat, żeby dokończyć pakowania. Nazajutrz mieli wyjechać. Większość tego wieczoru oraz spora część następnego ranka zeszła na serdecznych uściskach, mocnym potrząsaniu dłoni, zapewnieniach o dozgonnej przyjaźni oraz obietnicach rychłego zaproszenia na obiad. Tuzin rąk pomagało Księżniczce wsiąść na konia. Kiedy już bezpiecznie znalazła się w siodle, Kedrigern dosiadł swego wielkiego czarnego wierzchowca, któremu dotąd nie nadał imienia. Alf, Dan i Fred zebrali się przy nim na ostatnie pożegnanie. – Piękny koń, mistrzu Kedrigernie – zauważył Alf. – Nigdy takiego nie widziałem. Kedrigern poklepał kudłatą szyję zwierzęcia. – Należał do wielkiego barbarzyńskiego wojownika. Gościa imieniem Burok. – Tak myślałem. Wygląda całkiem jak koń wielkiego barbarzyńskiego wojownika – odezwał się Fred. – Tacy wielcy barbarzyńscy wojownicy to twardzi faceci – oznajmił z namaszczeniem Dan. Kedrigern uśmiechnął się. – Burok jest najtwardszy ze wszystkich. Zanim odjadę, chciałbym was o coś prosić. – Zrobimy, czego tylko sobie życzysz, mistrzu Kedrigernie – zapewnił Alf, a reszta przytaknęła. – Wspomnieliście o czarodzieju... tym, który zmienił was w szczury, a potem został wrzucony do lochu. Pamiętacie, jak się nazywał? To nie jest takie ważne, zwykła zawodowa ciekawość, ale chciałbym wiedzieć. – Jakieś dziwne imię – powiedział Dań. – Coś jak „Chatterax”, tak jakoś. Fred, krzywiąc się z wysiłku umysłowego, mruknął: – Tak, coś takiego. Może „Spatterax”. Tak mi się zdaje. – Nie, „Scadderall”, na pewno – oświadczył z przekonaniem Alf. – A może Jaderal? – zasugerował Kedrigern. Mężczyźni wymienili spojrzenia, a potem popatrzyli na niego z niepewnym wyrazem twarzy. – Spotkaliśmy go tylko dwa razy, rozumiesz. Za pierwszym razem nagle zmieniliśmy się w szczury, a za drugim razem byliśmy głodni i źli – wyjaśnił Alf z pewnym zakłopotaniem. – Nie był najlepszym czarodziejem, mistrzu Kedrigernie – dorzucił Dan. – Tam w lochu próbował rzucić na nas zaklęcie, ale wszystko mu się pomieszało. – Do jedzenia też nie był najlepszy. Smakował jak psie mięso – burknął Fred z kwaśną miną. – Wygląda mi na Jaderala. – Nie był twoim przyjacielem, mam nadzieję, mistrzu Kedrigernie – powiedział Alf. – Zdeklarowanym wrogiem. Jaderal dostał, na co zasłużył. A skoro mowa o sprawiedliwej zapłacie, czy zgłosił się do was wczoraj młody rudowłosy minstrel? – Przyszedł taki jeden. Zgodziłem się dawać mu mieszkanie i wyżywienie przez tydzień, żeby skomponował balladę o oswobodzeniu zamku Grodzik, z oddzielnymi zwrotkami o twojej ślicznej żonie i o tobie, jeśli pozwolisz, mistrzu Kedrigernie. – Pozwolimy z przyjemnością – wtrąciła Księżniczka, uśmiechając się promiennie do wszystkich. – Jeśli ułoży dobrą balladę, zatrzymamy go jako naszego barda. Jeśli nie... – Alf wzruszył ramionami i dodał: – Zawsze znajdzie się robota dla jeszcze jednego pomywacza. – To się nazywa uczciwe postawienie sprawy – pochwalił czarodziej. Księżniczka i Kedrigern wyjechali z bramy zamku Grodzik, machając do tłumu odprowadzających, ściskając wyciągane skwapliwie dłonie byłych poddanych księcia Grodzia, uśmiechając się, kiwając głowami i pławiąc się w podniosłym nastroju