Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

– Tak słyszałem – odparł Jim. – Kto odebrał wiadomość? – Lady Angela. Jest chyba w słonecznym pokoju – powiedział Brian i zniżył głos. – To pisemna wiadomość, Jamesie! – Rozumiem – powiedział Jim. – Lepiej pójdę tam od razu. Brianie, czy nie powinieneś usiąść w wielkiej sali i oszczędzać siły na podróż? – Jeśli w ogóle będzie jakaś podróż – rzekł ponuro Brian. – Jeżeli wyruszymy przed wschodem słońca. Jim zerknął na słońce. Minęły dopiero trzy godziny długiego letniego dnia. – No cóż, pójdę na górę – rzekł. – Za chwilę wrócę. Brianie, niczego nie przyspieszysz. Idź do wielkiej sali, siądź za stołem, napij się wina, a zaraz poczujesz się lepiej. – Mogę już pić wino? – rozpromienił się Brian. – Możesz – przytaknął Jim. – Tylko nie za dużo! W nocy, kiedy spałeś, w magiczny sposób dałem ci trochę krwi, ale nadal nie masz jej tyle, ile powinieneś. – Niechaj święty Brian, mój patron, zawsze ma cię w opiece! – zawołał rycerz i ruszył w kierunku zamku. Dafydd poszedł z nim, a Jim pospieszył przed nimi przez wielką salę i gotowalnię – gdzie w porę przypomniał sobie, by przystanąć i kilkakrotnie uderzyć w kocioł – po schodach, bardzo długich i krętych, aż zasapany stanął przed drzwiami słonecznego pokoju. Przez moment opierał się o nie, łapiąc oddech, a potem wszedł. Angie siedziała przy stole, trzymając łokcie na blacie, a brodę na dłoni i w zadumie spoglądając przez okno. – Angie, odebrałaś jakąś wiadomość? – spytał Jim, opadając na krzesło naprzeciw niej. Oderwała wzrok od okna. – Tak, mój drogi. – Podsunęła mu kilka kawałków pergaminu. – Może spróbujesz ją przeczytać? Rozdział 18 Jim chwycił pergamin, który okazał się jedną dużą kartką złożoną w harmonijkę. Na jej środku widniał jeden akapit, niewielki w stosunku do rozmiarów kartki. Na dole widniała pieczęć odciśnięta w czerwonym wosku. Jim spojrzał na nią. Słabo wyznawał się na herbach, lecz ten zawierał symbol królewskiej rodziny – stojącego lwa (w koronie) oraz fleurs-de-lys, które Edward dodał do swego herbu, kiedy zaczął zgłaszać pretensje do tronu Francji, więc łatwo było go rozpoznać. Jednakże z pewnością nie była to wielka pieczęć, używana w ważnych i historycznych chwilach, ani nawet mniejsza, do celów urzędowych. Mimo wszystko nie było żadnej wątpliwości, że to herb członka królewskiego rodu. Jim spróbował odczytać wiadomość. Litery z licznymi ozdobnikami i zawijasami, kreślone zgodnie ze zwyczajem owych czasów, były trudne od rozszyfrowania, szczególnie w pismach po łacinie. To jednak sporządzono po angielsku i przez kogoś, kto umiał pisać, chociaż niezbyt dobrze. Jak na te czasy było to jeszcze całkiem znośne pismo, lecz gdy spróbował rozróżnić słowa, litery zlewały mu się w niezrozumiały ciąg. – Angie – powiedział, oddając jej list. – Możesz to przeczytać? – Już to zrobiłam – odparła. Wzięła od niego papier i przeczytała na głos. Do naszego wiernego i oddanego przyjaciela, sir Jamesa de Smok de Malencontri, z wyrazami szczerej i dozgonnej wdzięczności, sir Jamesie, oraz życzeniami wszelakiego szczęścia. Moje mnie opuściło. Na miłość, jaką mnie darzysz, przybądź niezwłocznie do mnie do Windsoru, abyśmy razem mogli powstrzymać zakusy tej niegodziwej kobiety, Agathy Falon, która nieustannie mi zagraża, a przed którą ty jeden możesz mnie obronić. Jeśli mnie miłujesz, zbierz twych najlepszych przyjaciół i przybądź niezwłocznie. Angie skończyła czytać. Jim popatrzył na nią. – To wszystko? – zapytał. – Wydawało mi się, że napisał znacznie więcej. – Bo tak jest – odparła. – Cały czas chodzi o to samo. Powtarza to w kółko. Położyła pergamin dokładnie na środku stołu i spojrzała Jimowi w oczy. – Czy posłaniec miał coś do powiedzenia? – Nie – odrzekła. – Poinformowałam go, że już wyjechałeś przed świtem z jednym jucznym koniem. Powiedziałam, że nie wiem dokąd. Nie wspomniałam o Robercie ani niczym innym. – A więc nie dałaś mu żadnej odpowiedzi? – Przecież wiesz, że książę uznałby list ode mnie za wścibstwo – nieuzasadnione wtrącanie się w jego prywatne sprawy. Ponadto nie chciałam zostawiać żadnego śladu na papierze, w razie gdybyś jednak chciał pojechać za nimi i powiedzieć, że pomyliłam się albo coś takiego. – Nie chcę – rzekł Jim. – Oczywiście dobrze zrobiłaś. Teraz nie mogę mu pomóc. Najpierw musimy odnaleźć Roberta. Angie odetchnęła. – Wiedziałam, że tak powiesz! Jednak chciałam to usłyszeć. Myślisz, że ta historia z księciem oznacza dla nas nowe kłopoty? – Skąd mogę wiedzieć? – odparł ponuro Jim. – Nie wiem nawet, co go tak zdenerwowało. Czy sądzisz, że posłaniec uwierzył w to, co mu powiedziałaś? – A dlaczego nie? – zdziwiła się Angie. – Nie sądzę, aby wiedział, co było w liście. To był jeden z ludzi księcia – nie prawdziwy królewski herold. Sam mi to powiedział. Mówił, że oczekiwał, iż pojedziesz z nim do Windsoru. Najwidoczniej książę nie przebywa na dworze. Jednak nie ma niczego niezwykłego w tym, że ktoś, kto mieszka w głębi kraju, tak jak my, jest nieobecny w domu, kiedy przybywa herold. Ponadto Geronde i Danielle były ze mną w wielkiej sali, kiedy otworzyłam i czytałam ten list. – Zachichotała, co rzadko się jej zdarzało. – Były pod wrażeniem – wyznała. – Dlaczego? – Ponieważ miałam czelność otworzyć królewski list zaadresowany do ciebie, ale bardziej dlatego, że przeczytałam go bez trudu. – Nie powiedziałaś im, co zawiera? – Oczywiście, że nie – odrzekła. – Pomimo to poparły mnie, gdy oznajmiłam posłańcowi, że cię nie ma. – To ładnie z ich strony – zauważył Jim. – Przecież wiesz, że nie mogły postąpić inaczej. To prawda, pomyślał. W tym momencie Geronde i Danielle mogą trochę się boczyć na niego i Angie, ale nawet pominąwszy łączącą ich przyjaźń, w tych czasach instynkt nakazuje każdemu popierać to, co mówi się obcym. Chyba że trzeba byłoby przysięgać, co naraziłoby ich dusze na potępienie. – Mimo wszystko – rzekł Jim pod wpływem nowej myśli – dziwię się, że posłaniec nie spytał, dokąd pojechałem, i nie próbował mnie dogonić. – Powiedziałam, że wyjechałeś, kiedy jeszcze spałam, o czym i dowiedziałam się od służby. – Doskonale się spisałaś – rzekł Jim, spoglądając na nią z wdzięcznością. – Chciałem ci powiedzieć, że Brian czuje się znacznie lepiej. W nocy udało mi się przetoczyć mu trochę krwi i teraz mówi, że chce jak najszybciej ruszyć w drogę. – Zaniesie was Rrrnlf? – Tak – odparł Jim. – Pamiętasz, nie wolno mu wejść do zatopionej krainy, ale może przenieść nas w jej pobliże szybciej, niż dotarlibyśmy tam w jakikolwiek inny sposób. – A więc zaraz ruszacie? – spytała Angie. Jim kiwnął głową. – Zatem lepiej pożegnajmy się teraz. Na dziedzińcu będzie pełno ludzi, a nie chcemy tylu widzów. – Masz rację. Na dziedzińcu istotnie było sporo osób, kiedy zeszli tam kilka chwil później. Był tam każdy sługa, który miał do tego choćby najmniejszy pretekst