Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

– Zamknij jadaczkę i wsiadaj na żuka – wtrącił drugi. – Duid... – dodał trzeci, kręcąc głową. Nanfoodle skwitował to wszystko uśmiechem. Chwilę potem Pikel wyszedł z kamienia niczym wynurzająca się z podłogi płaskorzeźba. Wyszedł do końca i podskoczył, otrzepując się. – Uf! – powiedział. – Jak grubo? – spytał podekscytowany Nanfoodle. Pikel stuknął się trzy razy w głowę. – Piętnaście stóp – mruknął gnom. – Skąd on to wie? – pytał jeden krasnolud drugiego. – Trzy razy wzrost Pikela – wytłumaczył tamten. – Przerażasz mnie, gnomie – powiedział trzeci. – Czy uda nam się przekopać tak głęboko? – spytał Nanfoodle Pikela, nie zwracając uwagi na pozostałych. – Hi hi hiii – odparł zielonobrody krasnolud. 23 ELFIE MARZENIA I GIGANCIE STRACHY Drizzt siedział na wysokim głazie na wschodnim zboczu, spoglądając na rozjaśniające się niebo, na róże i fiolety zastępujące głęboki błękit przedświtu. Ucieszył się, gdy usłyszał za sobą ciche kroki Innovindil. To było jej pierwsze wyjście z jaskini od dwóch dni, od śmierci Tarathiela. Stanęła obok niego i oparła się o kamień. – Piękny świt – powiedziała. – Wszystkie są takie – odparł Drizzt. – Nawet gdy chmury przesłaniają horyzont, blask słońca jest najmilszym widokiem dla moich zmęczonych oczu Podmroku. – Nawet po tylu latach? Drizzt spojrzał na Innovindil, na łagodność jej rysów, które w miękkim świetle wydawały się mniej ostre, i głębię jej błękitnych oczu. Świt był czasem, który najbardziej pasował do jej piękna, pomyślał. Miękkość i cisza. Przeciwieństwo twardego wojownika, którego widział w walce. Dopiero wtedy Drizzt naprawdę zaczął doceniać głębię jej ducha. – Ile masz lat? – spytał, nim uświadomił sobie niestosowność tego pytania. – Ten czas oznacza koniec mojego trzeciego stulecia – odparła. – Tarathiel był starszy ode mnie o wiele dziesiątek lat. – Dla nas, elfów, nie wydaje się to zbyt ważne. Mówiąc to, Drizzt zamknął oczy, rozmyślając nad tym, co powiedział. Zastanowił się, co czekało go w drugim stuleciu życia. Czy każde życie między rasami żyjącymi krócej było tylko powtórzeniem wcześniejszych? Prostą kontynuacją? Rozmyślał tak, patrząc na wschodzące słońce, mając nadzieję, że tak nie jest, że być może każde „istnienie” mierzone długością życia człowieka, czy nawet krasnoluda, będzie tworzyć kolejne warstwy wiedzy. Spojrzał na Innovindil, mając nadzieję, że może znajdzie jakąś podpowiedz w głębi jej oczu, lecz okazało się, że ona uśmiecha się do niego szeroko, niemal wyrozumiale. – Nie pojmujesz, jak to jest być elfem, prawda? – spytała. Drizzt po prostu tylko na nią patrzył. Wiedział, do czego zmierza, i nawet uwierzył, że w jej słowach kryje się więcej niż odrobina prawdy. – Opuściłeś Podmrok jako dziecko – mówiła dalej. – Nie tak wcześnie. – Lecz nigdy nie uczono cię elfiego spojrzenia na życie – powiedziała. Drizzt wzruszył ramionami i musiał się zgodzić. Większość życia w Menzoberranzan spędził szkoląc się w sztuce walki i zabijania. – A na górze – ciągnęła – spędzałeś czas głównie w towarzystwie ras żyjących krócej. – Bruenor liczy swój wiek w stuleciach, tak jak ty – przypomniał Drizzt. – Krasnoludy nie mają perspektywy elfów. – Mówisz, jakby to była rzecz namacalna. Drizzt urwał, podobnie jak Innovindil, gdyż niebo na wschodzie rozjaśniło się do jaskrawego różu i fioletu. Świt nadchodził w całej swej chwale – chmur, płynących w stadach i szeregach, było akurat tyle, by pochwycić promienie słońca i odbijać je w mnóstwie odcieni i faktur. – Czy piękno wschodu słońca nie jest rzeczą namacalną? – spytała Innovindil. Drizzt uśmiechnął się i poddał z westchnieniem. – Musisz zrozumieć, czym jest albo czym będzie życie przez kilka wieków – powiedziała. – Dla własnego dobra, o ile będziesz miał tyle szczęścia, by ominąć wszystkich wrogów, i zobaczysz tak długie stulecia. Wybrałeś sobie przyjaciół spośród pomniejszych ras i musisz pojąć, jakie będą tego skutki. – Pomniejszych... – zaczął pytać Drizzt, lecz Innovindil ucięła jego słowa. – Mających mniej lat do przeżycia. Drizzt zaczął odpowiadać, lecz zamilkł i pozwolił, by jego wzrok powędrował ku wschodowi. Skupił się na pięknie wstającego słońca, usiłując skryć się za nim i nie okazywać bólu, który zagnieździł się w jego sercu. – O co chodzi? – spytała Innovindil. Milczał. Czuł, jak dłoń elfki delikatnie dotyka jego ramienia, i nie mógł zaprzeczyć, że ten ciepły dotyk odciąga go od muru gniewu, który znów wznosił wokół serca. – Drizzt? – spytała cicho. – Dobrzy przyjaciele – powiedział drżącym głosem. Dłoń Innovindil trzymała go nadal, aż wreszcie odwrócił głowę w jej stronę. – Więcej niż przyjaciele? – spytała. Drizzt zacisnął usta. – Córka Bruenora – domyśliła się Innovindil. – Kochasz ludzką córkę Bruenora Battlehammera, tę, którą nazywają Catti-brie. Drow z trudem przełknął ślinę. – Kochałem – poprawił. Tym razem to Innovindil się zdziwiła. – Zginęła w oblężeniu Płycizn, wraz z Bruenorem, Wulfgarem i Regisem – Drizzt zebrał siły, aby to powiedzieć. – Dobierałem sobie przyjaciół i nie mogłem znaleźć lepszych towarzyszy, ale... Głos mu się załamał, więc odwrócił się szybko ku słońcu, zamykając się w tęczy kolorów, a nawet wystawiając wzrok na wschodzącą kulę słońca, jakby ból wrażliwych na jego blask oczu mógł w jakiś sposób zablokować inne, bardziej przejmujące cierpienie. Innovindil ścisnęła go za ramię i spytała: – Kwestionujesz swój wybór? – Nie – odparł bez wahania Drizzt. – A wybór, by kochać ludzką kobietę? – Czy to coś złego? – spytał Drizzt