Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wreszcie pasażerów pozostawiono samych sobie i nikt z nich nie wiedział, co robić dalej. Wszystkie lewoburtowe szalupy płonęły, a z prawej strony udało się opuścić zaledwie trzy. Potem płomienie odcięły dostęp do pozostałych. Jedna szalupa zaczęła płonąć, zanim dotknęła powierzchni morza. Ludzie zaczęli skakać do wody jak wędrujące lemingi. Od jej powierzchni dzieliło ich prawie pięćdziesiąt stóp i ci, którzy popełnili błąd i nadmuchali kamizelki ratunkowe jeszcze na pokładzie, zginęli z przetrąconymi karkami. Kobiety stały sparaliżowane strachem, zbyt przerażone, by rzucić się do morza. Mężczyźni przeklinali z rozpaczą. Pływający w wodzie kierowali się w stronę nielicznych łodzi ratunkowych, ale ich załogi zapuściły silniki i odpłynęły dalej w obawie, że szalupy zostaną zatopione przez nadmiar ludzi. Nagle w samym środku rozgrywającego się dramatu pojawił się koreański kontenerowiec. Kapitan zatrzymał statek w odległości stu jardów od “Leonida Andriejewa” i opuścił swoje szalupy najszybciej, jak to było możliwe. Kilka minut później pojawiły się ratunkowe śmigłowce Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych i zaczęły podnosić rozbitków z powierzchni morza. Rozdział 58 Loren jak zahipnotyzowana patrzyła na ścianę zbliżającego się ognia. - Czy nie powinniśmy już skakać, albo coś w tym rodzaju? - zapytała niepewnym tonem. Pitt nie odpowiedział od razu. Popatrzył uważnie na nachylony pokład i ocenił, że przechył wynosi już około czterdziestu stopni. - Nie ma potrzeby się spieszyć - odparł ze spokojem. - Płomienie nie dotrą do nas przez najbliższe dziesięć minut. Im bardziej statek pochyli się na lewą burtę, z tym mniejszej wysokości będziemy musieli skakać. A tymczasem sądzę, że powinniśmy wyrzucać za burtę krzesła plażowe, żeby ci biedacy w wodzie mogli się czegoś trzymać, zanim ich wyciągną. Ku ogólnemu zaskoczeniu, pierwszy zareagował Larimer. Zaczął zgarniać składane krzesła w swoje potężne ramiona i przerzucać je przez reling. Wyglądał teraz na człowieka, który doskonale wie, co robi. Milczący Moran stał bezczynnie, przyciśnięty do ścianki nadbudówki, sparaliżowany strachem. - Niech pan uważa, żeby nie trafić kogoś w głowę - odezwał się Pitt do Larimera. - Za nic w świecie - odparł ze zmęczonym uśmiechem senator. - To mogą być moi wyborcy. Utraciłbym ich głosy. Kiedy wszystkie krzesła znajdujące się w zasięgu wzroku poleciały już za burtę, Pitt stał przez dwie czy trzy sekundy oceniając sytuację. Żar płynący od ognia był jeszcze do zniesienia. Ogień nie zabije ludzi stłoczonych na rufowym pokładzie przynajmniej w ciągu najbliższych kilku minut. Znowu przecisnął się przez tłum do samego relingu. Fale przetaczały się w odległości zaledwie dwudziestu stóp pod nimi. - Pomóżmy tym ludziom skoczyć za burtę - krzyknął do Giordina. Potem odwrócił się i przyłożył do ust złożone ręce. - Nie ma już ani chwili do stracenia! - zawołał co sił w płucach, starając się przekrzyczeć gwar przerażonego tłumu i ryk płomieni. - Płyńcie z całych sił albo zginiecie! Kilku mężczyzn zareagowało natychmiast. Schwycili za ręce swe protestujące żony, przeszli przez reling i zniknęli za burtą. Za ich przykładem poszły bez wahania trzy nastolatki. - Płyńcie w stronę krzeseł i wykorzystajcie je jako tratwy ratunkowe - powtarzał bez przerwy Giordino. Pitt połączył kilka rodzin w jedną grupę i kiedy Loren starała się dodawać odwagi dzieciom, polecił rodzicom, żeby skoczyli do wody i dotarli do pływających krzeseł. Potem przenosił po jednym dziecku przez reling, opuszczał je najniżej jak mógł, a potem czekał do chwili, kiedy ojciec i matka zaczynali holować je na bezpieczną odległość. Wielka ściana płomieni zbliżała się coraz bardziej i oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Żar był taki, jakby stali przed otwartym piecem hutniczym. Pitt przeliczył szybko pozostałych. Na rufowym pokładzie znajdowało się jeszcze około trzydziestu osób i wszystko wskazywało, że ich ewakuacja będzie zażartym wyścigiem z czasem. Potężny, zwalisty mężczyzna wysunął się naprzód i powiedział, że nie ruszy się z miejsca. - W wodzie jest pełno rekinów! - wrzasnął histerycznie. - Lepiej zostańmy tu i czekajmy na śmigłowce. - Nie będą mogły zawisnąć nad statkiem, bo turbulencja powietrza spowodowana ogniem jest zbyt silna - wyjaśnił mu cierpliwie Pitt. - Może się pan spalić na popiół albo zaryzykować i skoczyć. Co pan wybiera? Pospiesz się, człowieku, blokujesz drogę innym. Giordino wykonał dwa kroki, napiął muskuły i podniósł wielkiego zawalidrogę. Kiedy niósł mężczyznę do relingu i wyrzucał go bezceremonialnie za burtę, w jego wzroku nie było wrogości czy gniewu