ďťż

Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tupcio, nocny włóczęga, ufał swym kolcom i ot, jak skończył. Tak, Kuba, nie ma jak rękaw ze starego kożucha. Tam cię i junkier Eduard nie znalazł i nie złupił. Poszedł tedy Żuraw do chaty i tam dopiero Kuba oœmielił się na œwiat wyjrzeć, ale od tej pory przestał zupełnie od domu się oddalać, nawet na wabienie rudej zalotnicy. NOWI PRZYBYSZE Nazajutrz po straceniu pary morderców wœród nocy Żuraw się zbudził na kołatanie do komory. — Zaraz, zaraz! — zamamrotał i spał dalej. — Mamy urodziny. Córka! Matka i dziecko zdrowe! — zawołał zza drzwi Pantera. — Srokate? — Jak jesienne kasztany, co się dzieci bawiš. — Czy mam wstać! — rozbudził się Żuraw. — Nie. Przepadło ci honorarium! — Niepotrzebnieœ budził! — Œpiochy! Nie żal to takš noc wiosennš przespać? Idę na spacer. — Tupcio tak uczynił i Ÿle skończył. Rano każdy zajrzał przede wszystkim do nowego domownika, niosšc Łatanej Skórze różne smakołyki. rebištko, trochę jeszcze chwiejne na nóżkach, wyzierało już ciekawie na boży œwiat, od boku matki nie odstępujšc. Istna karta geograficzna — zaœmiał się Żuraw. — Frontowa będzie panna! — pogłaskał jš Rosomak. A Pantera zawišzał na cienkiej szyjce krasnš kitajkę „od uroku”. A potem, œmiejšc się, rzekł tajemniczo: — Żurawiu, widziałem dziœ w nocy, jak „domowy” wlazł na półkę i coœ włożył do garnuszka. Pewnie dla ciebie prezent. — Może sam zobaczysz. Ja mam doœć tych prezentów. Ale Rosomak się zaciekawił i zajrzał na półkę do garneczka. — Zacny „domowy”! — rzekł wyjmujšc coœ szarego, okršgłego, wielkoœci cytryny. — Co to? — spytał Żuraw nieufnie. — Tupcio drugi. W małoletnim wieku, ledwie mu kolce ze skóry wychodzš. Gdzieœ go znalazł, Pantero? — W nocy, na œcieżce do krynicy. Szła mama pierwsza, rozfukała się na mnie strasznie; za niš Czworo takich pędraków. — Tupcio był jeszcze mniejszy. Prawie goły. Ulokujemy go w skrzynce, we mchu i liœciach suchych, jutro już będzie mleko chłeptał — Ja go biorę na wychowanie! — ucieszył się Żuraw. — Czeladka się pomnaża. Dojdziemy do pokaŸnego inwentarza! — rzekł Rosomak, zasiadajšc do œniadania, a potem zaraz zabrał się do preparowania puchaczy. Zajšł cały stół i tak się w tej trudnej robocie zagłębił, że ani palił, ani mówił, ani oczu nie podniósł, ani słyszał, co tamci mówili. W ogóle nawet nie wiedział, czy istniejš. Aż stanšł nad nim Żuraw. — Słuchaj no, a ten goœć, co czeka we dworze? — Nie zasłaniaj mi œwiatła! — mruknšł operujšc lancetem skórkę młodego. — Rzekł Diogenes! — zaœmiał się Żuraw. — Ale i chleba nie mamy wcale, i kartofle się kończš. Milczenie. Ostatnie cięcia — skóra była oddzielona. Rosomak z triumfem dzieło swe oglšdał. — Nawet mistrz Łastowski pochwaliłby mnie — rzekł. — Teraz arszenikiem zabezpieczyć i wypchać. — A masz takie pomarańczowe oczy? Zastanowił się Rosomak. — Mam, ale czym zabrał pudełko? Poszedł do komory, chwilę zabawił. — Właœnie, że pudełko w biurku we dworze! — rzekł frasobliwie. — Dzięki Bogu. Z tej racji może obmyœlisz, jak by się do dworu dostać. Zapalił Rosomak fajkę i z westchnieniem się zdecydował. — Ano, to pójdę. Napisz mi na kartce żywnoœciowe braki. Wezmę stamtšd furę i do Tęczowego Mostu fornal przywiezie. Mam w Bogu nadzieję, że ten goœć tymczasem się znudził i wyjechał. O, dolo ciężka! Trzeba się przebrać i z tego raju iœć! Żeby nie to pudełko ze szklanymi oczami, tobym się nie ruszył. Sprzštnšł swe preparaty, przebrał się, dał Panterze moc poleceń i poszedł. — Jeœli ten goœć czeka i zechce parę dni go tam zatrzymać, to mu winszuję wesołej zabawy! — zaœmiał się Pantera. — Zapomniałem zapisać na kartce, żeby zabrał gazety! — syknšł Żuraw. — Nie troskaj się! I tak nie zabierze! Kto by i kiedy tu czytał! Bardzo nam potrzebne wiadomoœci o rewolucji w Meksyku, o zamieszaniu na Bałkanach, o kursie pieniędzy lub o trzęsieniu ziemi w Kalabrii. Daleko ciekawsze, czy nasze pszczoły wychowajš matkę z tego czerwiu, coœmy im dali; czy dudek zajmie skrzynkę, czy wyszły z wody kładki do Odrowšża i czy znajdę gniazdo bška lub remiza, a chociażby czarnego bociana, bo nam tego brak do kolekcji. Wiesz, popłyńmy pod tę olchę — może się sum trafi! Popłynęli