Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Oczywiście. Słońce, równie pewny zegar jak ten, który Jack nosił na nadgarstku, zniżyło się nad horyzont. Jack odwrócił się z rozpaczą w stronę szerokiego pola i lasu za nim. Nie poruszało się nic oprócz wierzchołków ścierni, gnących się pod chłodnym, wędrującym tu i tam powiewem. TRWA OBŁAWA NA WILKA-MORDERCĘ, taki nagłówek pewnie przeczyta za kilka dni. Po chwili wielki, brązowy głaz na skraju lasu poruszył się, a Jack zorientował się, że to Wilk. Jego towarzysz przykucnął na piętach i wpatrywał się w niego. - Och, ty denerwujący sukinsynu - powiedział Jack i mimo ulgi zdał sobie sprawę, że odczuwa w głębi duszy radość na widok Wilka. Ruszył w jego stronę. Wilk ani drgnął, lecz był jakby bardziej spięty, podminowany i czujny. Zrobienie drugiego kroku wymagało od Jacka już pewnej odwagi. Dwadzieścia jardów dalej spostrzegł, że w Wilku następowały nowe zmiany. Jego owłosienie stało się jeszcze gęstsze i bujniejsze, jak by je umył i wysuszył suszarką; broda naprawdę zaczynała się tuż pod oczyma. Całe ciało, chociaż zgarbione, wydawało się szersze i potężniejsze. Oczy, pełne płynnego ognia, jaśniały na pomarańczowo jak dynie w Halloween. Jack zmusił się, by podejść jeszcze bliżej. Prawie stanął, gdy zobaczył, że Wilk ma łapy zamiast rąk, ale chwilę później zorientował się, że to jedynie dłonie i palce pokrywa strzecha grubych, ciemnych włosów. Wilk nadal wpatrywał się w niego gorejącymi oczami. Jack zmniejszył jeszcze o połowę dzielący ich dystans, po czym przystanął. Po raz pierwszy, od kiedy spotkał Wilka przy doglądaniu stada nad strumieniem w Terytoriach, nie potrafił nic wyczytać z wyrazu jego twarzy. Może Wilk stał się zanadto obcy, a może po prostu włosy zakrywały za dużą część twarzy. Tak czy inaczej, Jack był pewny, że Wilkiem targa jakieś silne uczucie. Tuzin stóp od niego zatrzymał się na dobre i zmusił się do spojrzenia w oczy wilkołaka. - Już wkrótce, Jacky - powiedział Wilk i jego usta rozchyliły się w strasznej parodii uśmiechu. - Myślałem, że uciekłeś - odparł Jack. - Siedziałem tutaj, żeby widzieć, jak wracasz. Wilk! Jack nie wiedział, jak sobie wytłumaczyć to oświadczenie. Przypominało mu ono niejasno bajkę o Czerwonym Kapturku. Zęby Wilka wyglądały na wyjątkowo ostre, silne i było ich naprawdę dużo. - Mam kłódkę - powiedział. Wyjął ją z kieszeni i podniósł w wyciągniętej ręce. - Wpadłeś na jakiś pomysł, kiedy mnie nie było, Wilku? Cała twarz Wilka - oczy, zęby, wszystko - raziło Jacka. - Teraz ty jesteś stadem - odrzekł, uniósł głowę i wydał przeciągłe, narastające wycie. 8. Mniej przestraszony Jack powiedziałby pewnie: „Daj se siana, dobra?” albo „Jeśli nie przestaniesz, zlecą się tu wszystkie psy z okręgu”, ale słowa uwięzły mu w gardle. Był zbyt przerażony, by wyrzec choćby słowo. Wilk znowu obdarzył go uśmiechem nr l - jego usta wyglądały jak telewizyjna reklama noży Ginsu - i bez wysiłku podniósł się na równe nogi. Lennonki zdawały się ginąć w szczecinie wierzchu brody i pod gęstymi, opadającymi na skronie włosami. Jack miał wrażenie, że Wilk ma co najmniej siedem stóp wzrostu, a jego tułów zrobił się tak wielki, jak beczki piwa w magazynku „Oatley Tap”. - Macie dobre zapachy w tym świecie, Jack - powiedział Wilk. Chłopiec wreszcie zidentyfikował jego nastrój. Wilka przepełniało uniesienie. Był jak człowiek, który mimo znikomych szans wygrał wyjątkowo trudną konkurencję. Na dnie tego triumfu kołatało się jednak radosne i dzikie nastawienie, które Jack wyczuł u niego wcześniej. - Dobre zapachy! Wilk! Wilk! Jack cofnął się ostrożnie o krok, zastanawiając się, czy stać po nawietrznej Wilka. - Jeszcze nigdy nie powiedziałeś o nim nic dobrego - odezwał się niezupełnie z sensem. - Przedtem to przedtem, a teraz to teraz - odparł Wilk. - Dobre rzeczy. Wiele dobrych rzeczy - wszędzie dookoła. Wilk je znajdzie, możesz się założyć. To tylko pogorszyło sprawę, ponieważ Jack dostrzegł - prawie wyczuł - tępą, pewną siebie łapczywość, całkowicie niemoralny gniew, wyzierający z czerwonawych oczu. Zjem wszystko, co złapię i zabiję, mówiło to spojrzenie. Złapię i zabiję. - Mam nadzieję, że żadna z tych dobrych rzeczy to nie ludzie - szepnął Jack. Wilk uniósł podbródek i wydał ciąg gulgoczących dźwięków - ni to wycie, ni to śmiech. - Wilk potrzebuje jeść - powiedział, a jego ton również był rozradowany. - Och, Jacky, jak bardzo Wilcy potrzebują jeść. JEŚĆ! Wilk! - Chcę cię zamknąć w szopie - powiedział Jack. - Pamiętasz, Wilku? Kupiłem kłódkę. Mam nadzieję, że wystarczy, aby cię powstrzymać. Chodźmy tam, Wilku. Boję się ciebie tak bardzo, że robię w portki. - Boi się! - Tym razem gulgoczący śmiech dobywał się aż z klatki piersiowej jego towarzysza. - Wilk wie! Wilk wie, Jacky! Masz zapach strachu! - Nie dziwię się - rzekł Jack. - Chodźmy już do szopy, dobrze? - Och, nie idę do szopy - odparł Wilk, a spomiędzy jego warg wynurzył się długi, spiczasty język. - Nie, nie ja, Jacky. Nie Wilk. Wilk nie może iść do szopy. - Szczęki rozchyliły się, zalśniły zęby. - Wilk sobie przypomniał, Jacky. Wilk! Właśnie tu i teraz. Wilk sobie przypomniał! - Jack cofnął się. - Jeszcze więcej zapachu strachu. Nawet na twoich butach. Butach, Jacky! Wilk! Cuchnące strachem buty były najwidoczniej bardzo komiczne. - Musisz pójść do szopy, to właśnie powinieneś sobie przypomnieć. - Źle! Wilk. To ty idziesz do szopy, Jacky! Jacky idzie do szopy. Przypomniałem sobie! Wilk! - Kolor oczu wilkołaka zmienił się z gorejącego, czerwonawopomarańczowego na łagodny, sugerujący satysfakcję odcień purpury. - Z Księgi Dobrej Uprawy, Jacky. Przypowieść o Wilku, Który Nie Skrzywdzi Swojego Stada. Pamiętasz, Jacky? Stado idzie do szopy. Pamiętasz? Kłódkę wiesza się na drzwiach. Kiedy Wilk wie, że zbliża się jego Przemiana, stado idzie do szopy, a kłódkę wiesza się na drzwiach. Nie Skrzywdzi Swojego Stada. - Szczęki znów się rozchyliły, koniuszek długiego, ciemnego języka zwinął się w wyrazie bezgranicznego zachwytu. - Nie! Nie! Nie Skrzywdzi Swojego Stada! Wilk! Właśnie tu i teraz! - Chcesz, żebym przez trzy dni siedział zamknięty w szopie? - spytał Jack