Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pan Shelmardine opierał się o starą łódź, ale gdy tylko mnie ujrzał, wyszedł na spotkanie. — To bardzo miło z pani strony, że pani przyszła — powiedział. — Nie powinnam tego robić — odparłam ze skruchą w głosie. — Ale czuję się tu taka samotna… Nie można przecież przez cały dzień czytać kazań i pamiętników. Pan Shelmardine roześmiał się. — Państwo Allardyce są po drugiej stronie łodzi. Czy chce pani ich poznać? Jak miło z jego strony, że ich przyprowadził! Wiedziałam, że polubię panią Allardyce właśnie dlatego, że nie lubiła jej ciocia Martha. Odbyliśmy bardzo przyjemny spacer. Nie zastanawiałam się, która może być godzina, aż wreszcie pan Shelmardine powiedział, że już jest czwarta. — Och, tak późno! — zawołałam. — Natychmiast muszę wracać. — Przykro nam, że tak długo panią zatrzymywaliśmy — powiedział pan Shelmardine z niepokojem w głosie. — Jeśli ciocia obudziła się, co panią czeka? — To zbyt straszne, by o tym myśleć — powiedziałam poważnym tonem. — Przepraszam, panie Shelmardine, ale nie może iść pan dalej. — Będziemy tutaj jutro po południu — przypomniał. — Ależ, panie Shelmardine! — zaoponowałam. — Wolałabym, by nie nabijał mi pan głowy takimi pomysłami. Żeby móc o nich zapomnieć, będę chyba musiała natychmiast przeczytać cały tom kazań. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. Potem on zaczął się uśmiechać, aż wreszcie oboje wy buchnęliśmy gromkim śmiechem. — Przynajmniej proszę mi dać znać, czy panna Fiske się piekli! — zawołał za mną, gdy biegłam w stronę domu. Na szczęście ciocia Martha wciąż spała. Potem jeszcze przez trzy dni biegałam po południu na plażę. Jutro wybieram się z panem Shelmardine i państwem Allardyce na przejażdżkę żaglówką. Obawiam się tylko, żeby nie wymyślił czegoś niedorzecznego. Dzisiaj po południu powiedział: — Chyba nie zniosę już tego dłużej. — Czego? — Doskonale pani wie — odparł. — Tych potajemnych spotkań i narażania pani biednego sumienia na przykre wyrzuty. Gdyby pani ciocia nie była taka… nierozsądna, nigdy bym na to nie przystał. — To wszystko moja wina — powiedziałam skruszonym tonem. — Nie to miałem na myśli — odparł ponuro. — Ale czy nie lepiej będzie, jeśli przyjdę do cioci i otwarcie z nią porozmawiam? — Wówczas już nigdy by pan mnie nie zobaczył — wyrwało mi się pospiesznie i natychmiast pożałowałam tych słów. — To najgorsze, co mógłbym od pani usłyszeć — powiedział. Dwudziesty piąty lipca Wszystko skończone, a ja jestem najnieszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Oznacza to oczywiście, że ciocia Martha odkryła prawdę, a na mnie spadła zasłużona kara za grzechy. Dziś po południu znów wymknęłam się nad morze i wybrałam się na ten rejs żaglówką. Było cudownie, ale zabawiliśmy nieco za długo i biegłam do domu pełna złych przeczuć. W drzwiach natknęłam się na ciocię Marthę. Suknię miałam zabłoconą, kapelusz zsunął mi się na plecy, a moje niesforne, kręcone włosy były w straszliwym nieładzie. Wiem, że wyglądałam bardzo podejrzanie, a poza tym widać było, że poczuwam się do winy. Ciocia rzuciła mi spojrzenie, którego nie da się opisać, i w ponurym milczeniu podążyła za mną do pokoju. — MargueRITE, co to ma znaczyć? — spytała. Mam wiele wad, ale nie umiem kłamać. Wyznałam wszystko, no, prawie wszystko. Nie powiedziałam nic o lornetkach i alfabecie głuchoniemych, a ciocia była zbyt oszołomiona, by spytać, jak zawarłam znajomość z panem Shelmardine. Wysłuchała mnie w milczeniu. Oczekiwałam jakichś straszliwych wymówek, ale przypuszczam, że moje przewinienia wydały się jej zbyt wielkie, by można je było podsumować słowami. Gdy wyszlochałam ostatnie słowo, wstała, zmiażdżyła mnie pełnym pogardy spojrzeniem i wyszła z pokoju. Po chwili zjawiła się wyraźnie zmartwiona pani Saxby. — Moje drogie dziecko, coś ty narobiła? Twoja ciocia powiedziała, że jutro wracamy do domu popołudniowym pociągiem. Jest bardzo przygnębiona. Skuliłam się na łóżku i zaczęłam płakać, a pani Saxby pakowała mój kufer. Nie będę miała już okazji czegokolwiek wyjaśnić panu Shelmardine. I nigdy już go nie zobaczę, bo ciocia jest zdolna wywieźć mnie choćby do Afryki. On pomyśli, że jestem trzpiotowatą flirciarą. Och, jaka jestem nieszczęśliwa! Dwudziesty szósty lipca Jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie! Jestem w zupełnie odmiennym nastroju niż wczoraj. Za godzinę wyjeżdżamy z willi „Pod Jodłami,,, ale teraz to jest już bez znaczenia. Przez całą ostatnią noc nie zmrużyłam oka i pogrążona w rozpaczy powlokłam się na śniadanie. Ciocia nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, lecz ku memu zaskoczeniu powiedziała pani Saxby, że zamierza odbyć pożegnalny spacer po plaży. Wiedziałam, że weźmie mnie ze sobą, abym czegoś nie przeskrobała, więc serce zabiło mi z nadzieją. Pomyślałam, że może uda się przesłać wiadomość Francisowi. Na szczęście ciocia nie wiedziała, jaką rolę w moim skandalicznym prowadzeniu się odegrała lornetka. Potulnie poszłam za moimi ponurymi strażniczkami na plażę i usiadłam przygnębiona na kocu, podczas gdy one ruszyły na spacer. Gdy tylko ciocia Martha i pani Saxby oddaliły się na bezpieczną odległość, zaczęłam sygnalizować: — Wszystko wydało się. Ciocia jest bardzo zła. Dziś wracamy do domu. — Potem chwyciłam lornetkę. Jego twarz wyrażała konsternację i przerażenie. Zasygnalizował: — Muszę się z panią zobaczyć przed wyjazdem. — To niemożliwe. Ciocia mi nigdy tego nie wybaczy. Żegnaj! Zobaczyłam, że na jego twarzy maluje się desperacja i determinacja. Gdyby nawet czterdzieści cioć runęło na mnie z góry, nie byłabym w stanie oderwać lornetki od oczu. — Kocham cię. Wiesz o tym. Czy mogę liczyć na wzajemność? Natychmiast muszę znać odpowiedź. Co za sytuacja! Nie było czasu ani szans na żadne panieńskie wahania czy owijanie całej sprawy w bawełnę. Ciocia i pani Saxby prawie doszły już do miejsca, gdzie zawsze zawracały. Ledwie zdążyłam nadać proste, bez ogródek „Tak” i odczytać jego odpowiedź. — Natychmiast wracam do domu, zabieram matkę i Connie, jadę za tobą i będę domagał się oddania mi mojej własności. Nie obawiaj się, zwyciężę. Do zobaczenia, moja kochana. — Marguerite — powiedziała pani Saxby, która znalazła się nagle tuż przy mnie. — Czas wracać. Wstałam posłusznie