Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Patrzył na mnie z otwartymi ustami, mrugając głupkowato. — Ja nic złego nie robię — powiedział. — Cicho, Jasper! — krzyknęłam chwytając go za pysk. Zdjęłam pasek i przeciągnęłam przez obrożę, aby móc utrzymać psa. — Czego tu szukacie, Ben? — spytałam odzyskawszy odwagę. Nic nie odpowiedział. Przyglądał mi się swymi chytrymi oczkami wariata. — Wyjdźcie stąd. Pan de Winter nie lubi, żeby się tutaj ktoś kręcił. Wygramolił się ze swego kąta, uśmiechając się pod wąsem. Wierzchem dłoni otarł nos, drugą rękę trzymał schowaną za plecami. — Co tam macie, Ben? — spytałam. Posłusznie jak dziecko pokazał mi drugą rękę. Trzymał w niej linkę do wędki. — Ja nie robię nic złego — powtórzył. — Czy wzięliście stąd linkę? — ??? — Słuchajcie, Ben, możecie sobie wziąć tę linkę, jeśli chcecie, ale żeby się to więcej nie powtórzyło. Nieuczciwie jest brać cudze rzeczy. Milczał mrugając oczami i wiercąc się w miejscu. — Chodźmy stąd — powiedziałam stanowczo i wyszłam ze składu. Ben szedł za mną. Jasper przestał szczekać i obwąchiwał buty Bena. Nie chciałam dłużej przebywać w tym domku. Szybko wyszłam do zalanego słońcem ogródka. Ben przywlókł się za mną. Wtedy zamknęłam drzwi. — Idźcie teraz do domu — powiedziałam. Przyciskał linkę do piersi, jakby to był największy skarb. — Pani mnie nie wsadzi do domu wariatów? — spytał nagle. Zauważyłam wtedy, że Ben trzęsie się ze strachu. Ręce mu drżały, a oczy wpatrywały się we mnie błagalnie — było to spojrzenie przerażonego zwierzęcia. 150 — Oczywiście, że nie — powiedziałam łagodnie. — Ja nic złego nie zrobiłem — powtórzył. — Nigdy nic nikomu nie mówiłem. Ja nie chcę do domu wariatów. Łza spłynęła mu po brudnym policzku. — Nie martwcie się, Ben, nikt was tam nie wsadzi. Ale nie wchodźcie więcej do tego domku. Odwróciłam się, a on podszedł do mnie i dotknął mojej ręki mówiąc: — Mam coś dla pani. Uśmiechnął się głupkowato, kiwnął na mnie palcem i zawrócił na plażę. Poszłam za nim. Zatrzymał się przy skałach i podniósł płaski kamień, pod którym leżała kupka muszli. Wybrał jedną z nich i ofiarował mi ją mówiąc: — To dla pani. — Dziękuję, jaka śliczna! Uśmiechnął się znowu, pocierając ucho. Zapomniał o strachu. — Pani ma oczy anioła. Spojrzałam na muszlę zaskoczona. Nie wiedziałam, co powiedzieć. — Pani nie jest podobna do tamtej — stwierdził. — O kim mówicie? Co za tamta? — spytałam. Potrząsnął głową. Oczki jego nabrały znowu chytrego wyrazu. Przytknął palec do nosa. — Ona była wysoka i czarna. Przypominała żmiję. Widziałem ją tutaj na własne oczy. Przychodziła wieczorami. Widziałem ją. Przerwał przyglądając mi się uważnie. Milczałam. — Podglądałem ją raz przez okno — ciągnął dalej — a ona rozzłościła się na mnie. „Słuchajcie, Ben — powiedziała — nie widzieliście mnie tutaj nigdy i nie zobaczycie więcej. Jeśli was przyłapię jeszcze raz na podglądaniu mnie przez okno, wsadzę was do domu wariatów. Nie chcielibyście tego, co? W domu wariatów źle się obchodzą z ludźmi" — powiedziała. — „Nic nie powiem, proszę pani" — obiecałem jej i dotknąłem czapki tak jak teraz. Ben dotknął swego rybackiego kapelusza. — Ona już nie wróci, prawda? — spytał z niepokojem. — Nie wiem, o kim mówicie — powiedziałam powoli. — Nikt nie wsadzi was do domu wariatów. Do widzenia, Ben. Odwróciłam się i poszłam plażą w kierunku ścieżki, ciągnąc za sobą Jaspera. Biedaczysko Ben był niewątpliwie pomylony. Nie wiedział, co mówi. To bardzo nieprawdopodobne, żeby ktoś mu groził zamknięciem w domu wariatów. ????? mówił, że jest niegroźny, to samo mówił Frank. 151 Może Ben słyszał kiedyś, jak rozmawiano o nim w rodzime, i wspomnienie to dreczvło go niczym koszmar prześladujący dziecko. Pewnie miał dziecinną umysłowość - - mógł polubić kogoś bez żadnego powodu iedneeo dnia, okazywać mu życzliwość, a dąsać się nazajutrz. Polubił mnie, bo pozwoliłam mu zatrzymać linkę do wędki. Jeśli go spotkam jutro, może w ogóle mnie nie pozna. To bez sensu zwracać uwagę na słowa wariata. Obejrzałam się na zatoczkę. Zaczynał się przypływ, woda przybierała nowoli w porcie. Ben zniknął za skałami. Plaża była pusta. Poprzez gałęzie drzew dostrzegłam tylko komin domku. Opanowała mnie nagle niezrozumiała chęć ucieczki. Pociągnęłam Jaspera za smycz i pobiegłam wąską, stroma ścieżką w górę przez las, nie oglądając się więcej. Za żadne skarby świata nie zeszłabym teraz do domku nad brzegiem morza. Wydawało mi się, że ktoś czeka na mnie w małym ogródku zarośniętym pokrzywami. Ktoś kto patrzy i słucha. Jasper szczekał, gdy biegliśmy razem. Myślał pewnie, ze to jakaś nowa zabawa Usiłował gryźć i szarpać pasek. Nie zauważyłam przedtem, jak blisko siebie rosną tu drzewa. Kocenie przecinały ścieżkę niby szpony pragnące kogoś schwytać. To wszystko należy przetrzebić, pomyślałam biegnąc i z trudem łapiąc oddech. ????? powinien przysłać tu ogrodników. Takie gęste zarośla nie są ani piękne, ani pożyteczne