Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Tak jest! Moje stanowcze „tak jest!" zaskoczyło kierowcę. Włączył sygnały i ruszył ostro z miejsca. Pędziliśmy ze szpitala nad Wisłą w stronę Dolnego Mokotowa. Do pijaka na sygnale... Pijak to też pacjent. Trzeba o tym kiedyś przypomnieć szoferowi. Co mówił dyspozytor przez radiotelefon? Ni to upojenie, ni delirium... On powinien wiedzieć, czym się różnią te dwie sprawy... Ciekawe, kto z alko- 41 holików wpadł w stan upojenia. Pewnie ktoś z moich pacjentów? W poradni na Śliwkowej jest ich z Dolnego Mokotowa zarejestrowanych kilkuset. — Do parku? — spytał kierowca. — Do parku Morskie Oko •— odpowiedziałem. ¦— Proszę się zatrzymać przy ocembrowanym stawku. Zbliżaliśmy się do parku. Przy ulicy Grottgera szofer przyhamował. Skręcił asfaltową uliczką i jadąc wolno przez park zatrzymał się przy o-cembrowanym stawku." Obok stała karetka milicyjna. Stawek był napełniony wodą. Dwaj milicjanci szamotali się z pijakiem, wyciągając go z wody. Pijak był nagi i drżał z zimna. Na murawie leżało rozrzucone drelichowe ubranie. — To mój pacjent, Michalczak! — zawołałem. — Tak, doktorze. — Do karetki z nim! Miehalczak był wyczerpany kąpielą w stawku, toteż nie stawiał najmniejszego oporu. Pozwolił się ułożyć na noszach i okryć kocami. Mimo to dalej drżał z zimna. Stary bełkotał coś do siebie. Kiedy byliśmy już w karetce, pochyliłem się nad nim. Chciałem wydobyć z tego bełkotu jakiś sens. Słuchałem więc uważnie. Po chwili zrozumiałem, że staremu chodzi o gacha. Biedny człowiek! Wciąż walczy z gachem. Gach z nim jedzie. Prześladuje go. A może w jego wyobraźni jest ich kilku? Pomyśleć, że wciąż mu o tym przypominała Stenia, psycholog. I ja mu przypominałem. Przestrzegałem przed skutkami nadmiaru picia alkoholu. Mówiłem o delirium 42 tremens. Teraz może zginąć. Biała gorączka u starszych ludzi... Ciekawe, czy wyciągną z tej choroby starego? Toż to szpital psychiatryczny! Do-magalski, ten ma sposoby... Przyjąłby Michalcza-ka na oddział? Nie, nie w stanie delirycznym. Pacjenta trzeba przywiązać do łóżka. Podobnie jak w izbie wytrzeźwień. Przynajmniej na kilka godzin. Nagle Sordo zapytała: — Co to za przypadek, doktorze? — Delirium tremens. — Po opilstwie? — Po opilstwie z braku pieniędzy na wódkę. Milczała chwilę. — A spotyka pan przypadki delirium u narkomanów? — U narkomanów? Nie, nie zetknąłem się z podobnym przypadkiem. — Nigdy? — Tak, nigdy. —- Serio, doktorze? — Daję słowo honoru! —- Od dawna pracuje pan w pogotowiu? —¦ Od dziesięciu lat. Sordo zamyśliła się. Naiwna dziewczyna... Zaczyna puszczać farbę. Przyjechała na reportaż o narkomanach. Narkomania u nas nie istnieje. Odpukać w nie malowane drzewo. Tak, tak. Trzy tysiące łekomanów, to też problem. Czy tylko trzy tysiące? Pal ich sześć! Z lekomanami można sobie poradzić. Problemem naszym są alkoholicy. Ale gdzie nie ma alkoholików! Nie przodujemy w tym nałogu. 43 Trzeba będzie jej o tym powiedzieć. Powiem przy okazji. Karetka zbliżała się do szpitala. Jest to dzie-więciopiętrowy budynek na skraju miasta, otoczony topolami. W zapadającym zmroku wyraźnie odcina się od bloków mieszkalnych, willi i innych domów. Potem pojechaliśmy na Bródno. Kierowca skręcił w boczną uliczkę. Po porannej burzy potworzyły się kałuże i szofer ograniczył szybkość. Karetka toczyła się po wybojach niczym furmanka. Miękka nawierzchnia uliczki była utrapieniem szofera, mimo że pan Stefan był mistrzem jazdy. W pewnej chwili zabuksowały koła. Mistrz błyskawicznie wyprowadził wóz i ruszyliśmy dalej. Wreszcie dojechaliśmy do starej willi w ogrodzie. Przed willą stał radiowóz. Przy wejściu dwaj milicjanci palili papierosy. Zza chmur wytoczył się księżyc. Oświetlił parterowy domek z ogrodem. — Dobry wieczór, doktorze! — powiedział cywil. — Witam pana, poruczniku. — Wyprzedziliśmy zespół. — Zawsze nas jakoś wyprzedzacie. Przywitaliśmy się. — Co to za przypadek? — zapytałem. — Trup w rozkładzie — odrzekł oficer. — Niemożliwe. Po co mnie pan wzywał? — Potrzebna pomoc lekarska córce zmarłej. ,, Ona chyba postradała zmysły. Od trzech tygodni sypia z trupem. Ciężko się z nią dogadać. Dziś wieczorem wrócili z urlopu sąsiedzi i powiadomili pogotowie. Weszliśmy do mieszkania. Pokój był dobrze oświetlony. Na tapczanie obok zwłok siedziała kobieta lat około trzydziestu pięciu. Miała na sobie nocną koszulę. Kaszlała. Stanąłem przy tapczanie!1 Zwłoki starszej kobiety były faktycznie w rozkładzie. Toteż po pokoju rozpływał się trupi fetor. — Proszę zejść z tapczanu — wydałem polecenie