Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Dowiedziawszy się o wyczynie swego wuja, był po prostu oszołomiony jego niezwykłą odwagą. - Od kiedy jako nisa nadzorowałem w stoczniach Yamata-san budowę pierwszego okrętu, którym miałem dowodzić. Ile to już upłynęło czasu? Dziesięć lat. Yamata-san odwiedził mnie, zjedliśmy kolację i wtedy zadał mi kilka pytań. Jak na cywila Yamata jest bardzo bystry i pojętny - wydał opinię admirał. - Ja ci mówię, że kryje się w tym coś więcej, niż można dostrzec gołym okiem. - Jakże to? Nie rozumiem - powiedział Toradżiro. Yusuo nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę whisky. Jego flota była bezpieczna, miał prawo trochę się odprężyć, zwłaszcza w towarzystwie brata i siostrzeńca. Czas stresów był już za nim. - No i w ciągu następnych lat coraz częściej się spotykaliśmy i rozmawialiśmy - ciągnął admirał. - Było to jeszcze na długo przedtem, zanim kupił ten amerykański holding. No i teraz moja obecna drobna wyprawa bojowa wypada akurat w chwili, kiedy Amerykanie mają ten krach na giełdzie... Interesujący zbieg okoliczności, prawda? - Rozbłysły mu oczy, coś w nich zamigotało. - Przed laty dałem mu taką oto pierwszą lekcję: w 1941 roku atakowaliśmy tylko amerykańską strefę peryferyczną. Uderzyliśmy w ich ramię zbrojne, ale nie w głowę i nie w serce. Naród zawsze może odbudować arsenał, ale nie serce, nie głowę. To znaczy może, ale to trwa znacznie dłużej. I chyba Yamata pilnie mnie wówczas słuchał. - Dość często przez tę głowę latałem - odezwał się kapitan Toradżiro Sato. Jedna z jego dwu rejsowych tras prowadziła do międzynarodowego portu lotniczego w Dallas. - Paskudne miasto to ich Dallas. - I ponownie będziesz tam latał, jeśli Yamata zrobił to, co ja podejrzewam, że zrobił. I to już niedługo będziesz latał - oświadczył admirał Sato z wielką pewnością siebie. - Przepuśćcie go! - polecił Ryan przez telefon. - Ale... - Jeśli chcecie się upewnić, to otwórzcie i obejrzyjcie, ale jeśli on wam mówi, żeby nie prześwietlać, to nie prześwietlajcie. - Ale nam powiedziano, że będzie jeden, a jest ich dwóch. - Wszystko jest w porządku, przepuśćcie ich. - Zawsze był ten sam problem, gdy podnoszono stopień zabezpieczenia Białego Domu. Strata czasu! Zamiast pracować, musiał się teraz handryczyć ze strażnikiem przy zachodniej bramie. - Niech tu obaj idą prosto do mnie. Minęły jeszcze cztery minuty, nim dotarli, Jack sprawdził to na swoim zegarku. Prawdopodobnie grzebali w laptopie Winstona, aby sprawdzić, czy nie ma w nim wciśniętej gdzieś bomby. Jack wstał od biurka i poszedł przywitać ich w przedpokoju. - Przepraszam za te korowody przy wejściu. Była taka piosenka na Broadwayu: "Gdy słyszę ochroniarza głos, na mej głowie staje włos". - Ryan wskazał gościom drogę do gabinetu. Zakładał, że to George Winston jest starszym z pary. Mgliście przypominał sobie jego wystąpienie w Klubie Harwardzkim, ale nie twarz. - Przedstawiam Marka Ganta, mego najlepszego specjalistę od komputerowej analizy i prezentacji danych. Uparł się, że musi wziąć laptopa - powiedział Winston. - Dla ułatwienia rozmowy - odezwał się Gant. - Rozumiem. Ja też często korzystam z pomocy komputerów. Siadajcie, panowie. - Wskazał fotele. Sekretarka wniosła tacę z kawą i nalała do filiżanek. Wyszła, a Ryan ciągnął dalej: - Mój pracownik prześledził rano sytuację na rynkach europejskich. Jest źle. - Zbyt łagodne określenie, doktorze Ryan. Chyba obserwujemy dopiero początek globalnej paniki. I nie wiem, gdzie jest dno - zauważył Winston. - Chwilowo Buzz daje sobie radę - zauważył ostrożnie Ryan, a Winston gwałtownie uniósł głowę znad filiżanki. - Ryan, jeśli jest pan jednym z tych nadętych balonów, to niepotrzebnie tracę czas. Sądziłem, że pan ma we krwi Wall Street. Wymiana akcji Silicon Alchemy była błyskotliwym zagraniem. Czy zrobił to pan sam, czy ktoś inny za pana, a pan jedynie zebrał korzyści? - Tylko dwie osoby na świecie mają prawo tak do mnie mówić - odparł spokojnie Ryan. - Z jedną się ożeniłem, a druga siedzi o trzydzieści metrów stąd w Gabinecie Owalnym. - Wykrzywił twarz w uprzejmościowym uśmiechu. - Znam dobrze pańską reputację, panie Winston. Silicon Alchemy to moje własne dziecko. I mam w portfelu dziesięć procent jego akcji. Takie miałem zaufanie do jego stabilności. Jeśli o moją reputację chodzi, to niech pan popyta, a dowie się pan, że nie jestem nadętym balonem. - Skoro tak, to wie pan, że dziś... - Winston nadal próbował Ryana, macał. Ryan przygryzł wargi, chwilę milczał i wreszcie odezwał się: - Wiem. To samo powiedziałem Buzzowi w niedzielę. Pojęcia nie mam, jak daleko posunęli się specjaliści w odtwarzaniu dokumentacji. Pracowałem nad czymś innym. - Rozumiem. - Winston zastanawiał się, nad czym to innym mógł pracować Ryan po giełdowym krachu, ale odrzucił rozmyślania na ten temat, jako mniej pilne w obliczu obecnej sytuacji. - Nie potrafię panu powiedzieć, jak naprawić szkody, ale mogę wyjaśnić, jak i dlaczego to się stało. Ryan na chwilę obrócił głowę w kierunku ekranu telewizyjnego. CNN rozpoczynała właśnie kolejny półgodzinny cykl informacyjny. Pierwsze ujęcia, na żywo, pochodziły z sali operacyjnej Nowojorskiej Giełdy. Dźwięk w telewizorze był wyłączony, ale Ryan zauważył, że komentator mówi bardzo szybko i daleki jest od uśmiechu. Gdy Ryan odwrócił się od telewizora, Gant już siedział przy włączonym komputerze i wywoływał potrzebne mu pliki. - Ile mamy czasu na prezentację faktów? - spytał Winston. - Ile tylko chcemy - odparł Ryan. 31 Jak i dlaczego Od chwili powrotu z Moskwy sekretarz skarbu, Bosley Redler nie spał jednorazowo dłużej niż trzy godziny. Idąc tunelem łączącym gmach ministerstwa z Białym Domem tak się zataczał, że jego ochroniarz obawiał się, że lada chwila będzie musiał prosić o przysłanie inwalidzkiego wózka. Prezes Banku Rezerw Federalnych nie był w dużo lepszej formie. Obaj właśnie konferowali, kiedy przyszło wezwanie: proszę rzucić wszystko i przyjść do mnie. Było to zbyt apodyktyczne nawet jak na Ryana, który sobie i tak na wiele pozwalał, występując w roli prezydenckiego pełnomocnika. Fiedler zaczął mówić, nim jeszcze zamknęły się za nim drzwi gabinetu Ryana. - Jack, za dwadzieścia minut mam telekonferencję z prezesami pięciu centralnych banków euro. Co to ma być? - spytał. - Jestem George Winston, panie sekretarzu. Prezes i dyrektor generalny. - Był pan. Teraz już nie. Sprzedał pan... - zauważył sucho Fiedler. - Zostałem przywrócony podczas ostatniego posiedzenia rady nadzorczej. A to jest Mark Gant, jeden z moich dyrektorów