Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Poszedł do łaźni sądząc, że może znajdzie tam Gioię. Nie znalazł, ale natknął się na Nissandrę, Stengarda i Fenimona. - Poleciała do Aleksandrii - rzekł Fenimon. - Chce ją zobaczyć jeszcze raz przed zamknięciem. Są już prawie gotowi z Konstantynopolem. Stolicą Bizancjum, wiesz? Wielkim miastem nad Złotym Rogiem. Kiedy otworzy się Bizancjum, zabiorą Aleksandrię, rozumiesz. Mówią, że będzie cudowne. Naturalnie zobaczymy się podczas otwarcia? - Naturalnie - odparł Phillips. Poleciał do Aleksandrii. Czuł się zagubiony i strudzony. To wszystko jest beznadziejnym szaleństwem, mówił sobie. Jestem tylko kukiełką podrygującą na sznurkach. Ale gdzieś nad lśniącymi falami Morza Arabskiego poczęły przenikać do jego umysłu głębsze implikacje czegoś, co powiedziała mu Belilala, i poczuł, jak gorycz, gniew i rozpacz wyciekają zeń stopniowo. „Istniejesz. Jak możesz wątpić w to, że istniejesz? Czy Gioia kochałaby coś nierzeczywistego?” Oczywiście. Oczywiście. Y’ang-Yeovil się mylił: goście byli czymś więcej niż zwykłą iluzją. W rzeczy samej Y’ang-Yeovil ujął w słowa prawdę o ich kondycji, nie rozumiejąc, co właściwie mówi: „Myślimy, mówimy, zakochujemy się...” Tak, tu tkwiło sedno sprawy. Goście mogli być sztuczni, ale nie byli nierzeczywiści. To właśnie ubiegłej nocy próbowała powiedzieć mu Belilala. „Cierpisz. Kochasz. Kochasz Gioię. Czy Gioia pokochałaby coś nierzeczywistego?” Z pewnością był prawdziwy, a przynajmniej dostatecznie prawdziwy. Był czymś niezwykłym, czymś, zapewne, całkowicie niepojętym dla tych ludzi dwudziestego wieku, których miał uosabiać. Ale nie znaczyło to wcale, że jest nierzeczywisty. Czy trzeba się zrodzić z kobiety, żeby być rzeczywistym? Nie. Nie. Nie. Nie musiał się tego wstydzić. A zrozumiawszy to, pojął zarazem, że Gioia nie musi zestarzeć się i umrzeć. Był sposób, w jaki można ją uratować. Gdyby tylko zechciała zeń skorzystać. Gdyby zechciała. Gdy tylko wylądował w Aleksandrii, podążył do hotelu na zboczu Paneum, gdzie zatrzymali się podczas swej pierwszej, tak bardzo dawnej wizyty; i była tam, siedząc na patio z widokiem na port i Latarnię. Biły z jej postawy jakieś uspokojenie i rezygnacja. Poddała się. Nie miała już nawet sił, by przed nim umykać. - Gioia - powiedział miękko. Wyglądała na starszą niż w Nowym Chicago. Jej twarz była ściągnięta i ziemista, a oczy zapadły się; przestała nawet czynić starania, by skryć białe pasma ostro kontrastujące z czernią jej włosów. Usiadł obok niej, położył dłoń na jej dłoni i spojrzał na obeliski, pałace, świątynie, Latarnię. I w końcu powiedział: Wiem już, kim naprawdę jestem. - Tak, Charles? - Głos jej brzmiał tak, jakby dochodził z bardzo daleka. - W mojej epoce nazywaliśmy to programem. Jestem tylko zespołem nakazów, reakcji, odsyłaczy - sterującym rodzajem sztucznego ciała. Jest to program nieskończenie doskonalszy, niż my mogliśmy sobie wyobrazić. Ale, w końcu, zaczynaliśmy wówczas dopiero poznawać te rzeczy. Napompowano mnie do pełna dwudziestowiecznymi odruchami, właściwymi nastrojami, apetytami, irracjonalizmami, wojowniczością odpowiedniego typu. Kto; mnóstwo wie o tym, co znany być człowiekiem dwudziestego stulecia. Willoughby to też dobra robota, ta cała elżbietańska retoryka i junakieria. I sądzę, że trafili też z Y’ang- Yeovilem. On zdaje się tak myśleć, a któż może osądzić lepiej? Dwudziesty piąty wiek, Republika Górnego Han, ludzie o szarozielonej skórze, pół-Chińczycy, pół-Marsjanie, na ile mogę ocenić. K t o ś wie. Ktoś tu jest bardzo dobry w programowaniu, Gioio. Nie patrzyła na niego. - Czuję strach, Charles - powiedziała w ten sam nieobecny sposób. - Przede mną? Przed tym, co mówię? - Nie, nie przed tobą. Czy nie widzisz, co się ze mną stało? - Widzę. Są zmiany. - Żyłam długi czas, zastanawiając się, kiedy nastąpią. Myślałam, że może nie nastąpią, nie naprawdę. Kto chciałby wierzyć, że będzie stary? Ale zaczęły się, kiedy byliśmy w Aleksandrii po raz pierwszy. W Czang-an pogłębiły się. A teraz... teraz... - Stengard mówi, że wkrótce otwierają Konstantynopol powiedział gwałtownie. - No i...? - Nic chcesz tam być podczas otwarcia? - Robię się stara i brzydka, Charles. - Pojedziemy do Konstantynopola razem. Wyruszymy jutro, co? Co powiesz? Wynajmiemy łódź. To szybki krótki skok wprost przez Morze Śródziemne. Pożeglować do Bizancjum! Był kiedyś wiersz, w moich czasach. Nie zapomniany, sądzę, bo włączono go w mój program: minęły wszystkie te tysiąclecia, a ktoś pamięta starego Yeatsa! „Dla młodych, wzajem w swych ramionach, dla ptaków wśród gałęzi drzew.” Jedź ze mną do Bizancjum, Gioio. Wzruszyła ramionami. - Z takim wyglądem? Wstrętniejsza z godziny na godzinę? Gdy o n i pozostaną młodzi na zawsze? Gdy t y... - zająknęła się, jej głos załamał się i umilkł. - Skończ zdanie, Gioio. - Proszę. Daj mi spokój. - Chciałaś powiedzieć „Gdy ty też, Charles, zostaniesz na zawsze młody”, nieprawdaż? Wiedziałaś przez cały czas, że ja nie zmienię się nigdy