Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Przecież nie przyjąłeś wymówienia. - Czy to wystarczy, aby wymówienie stało się nieważne? - spytał K. - Dla mnie nie - odparł nauczyciel. - Możesz mi wierzyć, lecz nie wiem, dlaczego wójtowi wystarcza. A teraz jazda, gdyż inaczej naprawdę wylecisz! K. był zadowolony. Nauczyciel widocznie przez ten czas rozmówił się z wójtem, a może nawet i nie rozmawiał, ale przewidywał z góry prawdopodobną opinię wójta, i ta wypadła na korzyść K. Toteż K. chciał niezwłocznie pobiec po drugie śniadanie, ale nauczyciel odwołał go już z korytarza; być może, chciał przez wydanie owego szczególnego rozkazu tylko wybadać usłużność K., aby wiedzieć, czego się trzymać w swym postępowaniu, czy też nabrał nowej ochoty do komenderowania nim i ucieszyło go to, iż K. na jego rozkaz szybko wybiegł, a potem, jak kelner, równie szybko zawrócił z drogi. K. ze swej strony wiedział, że przez zbyt wielką ustępliwość stanie się niewolnikiem i kozłem ofiarnym nauczyciela, ale do pewnych granic godził się teraz na cierpliwe znoszenie jego zachcianek, bo chociaż nauczyciel, jak się teraz okazało, nie miał prawa zwalniać go z posady, mógł jednak uczynić ją przykrą i trudną do zniesienia. A właśnie o tę posadę K. teraz dbał więcej niż przedtem. Rozmowa z Hansem obudziła w nim nowe, sam to przyznawał - nieprawdopodobne i całkiem nieuzasadnione, ale nie dające się już stłumić nadzieje. Przesłoniły mu one niemal całkiem Barnabasa. Jeżeli K. za nimi pójdzie, a nie mógł tego nie uczynić, to będzie musiał skupić wszystkie swe siły i o niczym innym nie myśleć - ani o jedzeniu, ani o mieszkaniu, ani o wiejskich władzach czy nawet o Friedzie. W gruncie rzeczy zaś szło przecież tylko o Friedę, wszystko inne obchodziło go jedynie ze względu na nią. Dlatego K. musiał starać się o utrzymanie tej posady, która do pewnego stopnia dawała Friedzie zabezpieczenie i ze względu na ten cel nie wolno mu było żałować, że będzie musiał znieść od nauczyciela więcej, niż bez tego znieść był potrafił. Wszystko to zresztą nie było znów tak bardzo bolesne i należało do rzędu zwykłych, drobnych przeciwności życiowych. Nie można było tego porównać z tym, do czego K. dążył, a zresztą nie przybył tu po to, by pędzić życie w zaszczytach i spokoju. I dlatego tak samo, jak był zdecydowany pobiec szybko do oberży, tak teraz gotów był usłuchać zmienionego rozkazu i najpierw przyprowadzić klasę do porządku, by nauczycielka ze swoimi uczniami mogła się tu znowu przenieść. Ale trzeba było ten porządek bardzo szybko zrobić, gdyż potem K. musiał jednak pójść po drugie śniadanie, bo nauczyciel odczuwał już głód i pragnienie. K. zapewnił, że zastosuje się do jego życzeń; nauczyciel przez chwilę obserwował, jak K się śpieszy, jak usuwa pościel, ustawia przyrządy gimnastyczne na miejsce i w mig sprząta, podczas gdy Frieda myje i pastuje podium. Pilność ich zdawała się zadowalać nauczyciela, zwrócił jeszcze uwagę, że przed drzwiami leży przygotowany do palenia stos drzewa - do szopy widocznie nie chciał już K. wpuszczać - i odszedł do dzieci zapowiadając, że wkrótce wróci i wszystko sprawdzi. Frieda jakiś czas pracowała w milczeniu, potem zwróciła się do K. z zapytaniem, dlaczego jest teraz wobec nauczyciela tak posłuszny. Było to pytanie pełne współczucia i troski, ale K. pamiętając, jak to Friedzie nie udało się mimo jej początkowych obietnic uchronić go od rozkazów i brutalności nauczyciela, odpowiedział krótko, że kiedy już został woźnym, to musi pełnić swoje obowiązki. Wtedy zapanowało znowu milczenie, aż K., który właśnie dzięki tym kilku słowom uświadomił sobie, że Frieda już dość długo była pogrążona w pełnych troski rozmyślaniach, zwłaszcza podczas całej rozmowy z Hansem, teraz niosąc drzewo zapytał szczerze, co ją tak dręczy. Odpowiedziała, powoli podnosząc na niego wzrok, że nie dręczy jej nic określonego, myśli tylko o oberżystce i o tym, jak przedziwna była jedna z jej wypowiedzi. Dopiero kiedy K. zaczął nalegać, Frieda po pewnym wahaniu odpowiedziała dokładniej, nie przerywając przy tym roboty, nie tyle z pilności, gdyż robota przy tym nie posuwała się wcale naprzód, ile dlatego, by nie musiała patrzeć na K. Opowiedziała teraz, jak początkowo spokojnie przysłuchiwała się rozmowie K. z Hansem, ale potem, przestraszona kilku słowami K., starała się bardziej wnikać w sens tego, co mówił, i jak od tego momentu nieustannie już w słowach K. słyszała potwierdzenie pewnego ostrzeżenia oberżystki, w którego słuszność nie chciała nigdy uwierzyć. K. złościły te ogólnikowe wypowiedzi, a jej nabrzmiały od łez i lamentujący ton więcej go drażnił, niż wzruszał, przede wszystkim dlatego, że oberżystka znowu wchodziła w ich życie - przynajmniej jako wspomnienie - gdy jej osobista interwencja dotychczas nie mogła poszczycić się sukcesem. Rzucił więc na ziemię drzewo, które niósł, usiadł na nim i zażądał w poważnych słowach wyczerpującego wyjaśnienia. - Już nieraz - zaczęła Frieda - i to od samego początku, oberżystka usiłowała wzbudzić we mnie nieufność do ciebie