Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Na to pytanie, Mości Książę — rzekła, rumieniąc się, wychowanka pani wojskiej po pewnym namyśle — jako bardzo jeszcze niedoświadczona istota mogłabym chyba odpowiedzieć teorią, nie ze znajomości serca. Za mało żyłam. Wolałabym zapytać księcia o jego zdanie i rada bym wiedzieć jego usposobienie. Spojrzała w oczy księcia z trochą złośliwości: książę się rozśmiał. — Ja tak mało o tym wiem jak pani — odezwał się wesoło. — Różnie się trafia! Sądzę jednak, że siła sentymentu, która nas przywiązuje do osoby, nie w nas leży, ale w niej. Uczucie może być stałym, gdy przedmiot, co je obudza, godzien stałego uczucia. — I ja tak sądzę — cicho szepnęła Sylwia. Oczy dopełniły tej na sentymentalne manowce zbaczającej rozmowy. — Posłyszysz pani pewnie — dodał książę — wiele osób zarzucających mi płochość, a jednak obwinienie to nie słuszne. Człowiek szuka diamentu, chwyta wszystkie świecące kamyki leżące na drodze, a widząc, że nie są nim, cóż dziwnego, że je odrzuca? — A gdyby znalazł diament — spytała Sylwia po cichu, trochę złośliwie — czyby po chwili, znudzony nim, nie zapragnął w zamian choćby prostego kamyka? To mówiąc Sylwia rzuciła wejrzenie jak na swój wiek i wieśniactwo pełne znaczenia i śmiałości. Książę się zadumał trochę. — Być by to mogło zapewne — odparł — ale ja bym nie lubił człowieka, który by tak za nowością gonił, i nie uniewinniałbym go, gdyby mu zarzucano lekkomyślność. Jakby chciał zwrócić już za daleko zabłąkaną rozmowę, książę z powodu bukietu stojącego na stole zagadał coś o kwiatach. Spytał Sylwii, jakie szczególniej lubi. Mości Książę — odparła jakby z aluzją do przeszłej rozmowy rezolutna panienka — ja lubię wszystkie kwiaty, ale jest wiele osób, które największe mają upodobanie w tych, których — nie ma. — To są te same osoby, co diamenty rzucają dla kamyków, nieprawdaż? — zapytał książę smutnie. — Czy panna szambelanówna posądza mnie, że ja do tego niefortunnego należę rodzaju? — A, uchowaj Boże, Mości Książę! — śmiejąc się zawołała Sylwia. — Skądże bym o nim mogła powziąć myśl taką? — Bo są ludzie — rzekł książę — co nie znając mnie, liczą do tych nieszczęśliwych, znudzonych, zrozpaczonych, którzy z niczego nigdy nie są kontenci. Chciałbym, abyś pani choć miała o mnie trochę lepsze wyobrażenie. Wymówił to z uczuciem, a piękna panna odpowiedziała z cicha, naprawiając swój błąd: — Proszę wierzyć, że ja mam o sercu księcia jak najlepsze wyobrażenie. Jest to serce rycerza i bohatera. Nagłe uczuła Sylwia, że jej rękę ścisnął książę zręcznie bardzo, tak że nikt pewnie ruchu tego dostrzec nie mógł, i w tejże chwili z wielkim pośpiechem, rzuciwszy wejrzenie na barona, który mu towarzyszył, pożegnał się i wyszedł. Rozmowa przedłużona księcia z szambelanówna nie uszła niczyich oczów. Uśmiechano się złośliwie, pani hetmanowa wysunęła się do przedpokoju za wychodzącym, pogroziła mu, potrzęsła głową, szepnęła coś na ucho — książę się rozśmiał, ramionami poruszył i unikając dłuższej rozprawy wymknął się z pośpiechem. Wojska, chociaż rozpływała się w szczęśliwości, siedząc w pałacu Na Górze, co miało dla niej stanowić w życiu epokę, zbyt była ścisłą obserwatorką zwyczajów, ażeby się tu nad godzinę dozwoloną mogła zatrzymać. Skinęła więc na szambelanównę, aby pożegnała gospodynię, i obie wyjechały, nowym gościom poobiednim robiąc miejsce. Zaledwie wsiadły do powozu, gdy w uniesieniu wojska zaczęła ściskać Sylwię, nie mogąc znaleźć wyrazów na uwielbienie wychowanki, która jej taki honor czyniła. Dumną była z tego dzieła, przypisując sobie całe wykształcenie tak idealnej, zachwycającej istoty. — Zawsze miałam o tobie największe wyobrażenie — wołała — zawszeni się spodziewała, że będziesz świetnieć w towarzystwie, ale przyznam ci się (tu głos podniosła z egzaltacją największą), takich sukcesów, takiego taktu i takiego szczęścia, jakie ty masz, nie marzyłam nawet. Książę Józef jak młodzik się w tobie zakochał… wszyscy to widzą. Vauban nie śmie nawet być zazdrosną i pada przed tobą. To, czego tu żadna najznakomitsza piękność dostąpić nie mogła, ty to potrafisz jednym spojrzeniem… ty… miluśka czarownico! Sylwia także była trochę dumną swym podbojem, o którym z pewnością tak dobrze wiedziała jak i wojska, ale udała, że weń nie wierzy. — Droga moja ciociu — odezwała się — co mówisz? To tylko chwilowa ciekawość i fantazja księcia, który, jak mi sama powiedziałaś, miał ich nadto wiele w życiu, aby je na serio brać można. Czeżewska uśmiechnęła się szydersko. — No no, zobaczymy! — rzekła. — Nie potrzebuję cię nauczać, jak się z nim znajdować należy. Masz instynkt cudowny, sama będziesz wiedziała. I uściskała ją raz jeszcze. Nagle, jakby sobie coś przypomniała, Czeżewska pociągnęła za sznurek, który stangret miał na ręku. — Wiozą nas do domu, jak widzę — zawołała — a ja przyobiecałam, że po obiedzie na kawie będziemy u naszej majorowej. Sylwia spojrzała trochę zdziwiona. — Ale koniecznie — dodała śpiesznie Czeżewska — musimy być u niej przez wdzięczność, przez grzeczność! To się należy poczciwej mojej Jutce bądź co bądź, bo jej zawdzięczamy wiele, a potrzebować jej będziemy co chwila. Nie można jej chybić. — A cóż na to powie ojciec? — szepnęła z cicha Sylwia. — A, co tam! Poczciwy nasz szambelan ani świata, ani jego wymagań nie rozumie wcale. Nie potrzeba bo mu się tak sumiennie ze wszystkiego spowiadać! Powiemy, żeśmy były w sklepach albo — na przejażdżce, albo… coś się skomponuje. Nie najlepsza to była nauka dla młodej panienki. Sylwia nic na nią nie odpowiedziała, a powóz potoczył się do mieszkania pani majorowej. Wydało się ono ciaśniuteńkie i maleńkie po salonach hetmanowej, ale wytwornością swą nie ustępowało pewnie buduarowi największej pani. Błyskotki te i cacka podobały się Sylwii, która aż zakrzyknęła z podziwu na widok saloniku, co majorowej pochlebiło. Piękna niegdyś Jutka miała tego dnia na twarzy jakby wspomnienie przeszłości. Wdzięczek jakiś jej zwiędłe lice okraszał. Ubrana była niby po domowemu, ale z elegancją wielką i smakiem. Salonik pachniał jakąś wonią w nim rozlaną, nieznajomą i dziwną W atmosferze jego było coś niezdrowo rozgorączkowującego, podbudzającego — lecz dla Sylwii i to miało urok nowości. Czuć w tym było bujne życie, którego jej młodość, nie znając, pragnęła. Sama gosposia nadzwyczaj ożywiona, wesoła, przyjmowała te panie, a szczególniej Sylwię, z przesadną, nadskakującą, natrętną gościnnością, wynajdując im miejsca, troszcząc się niepomiernie, aby im było jak najlepiej